sobota, 8 stycznia 2022

Rozdział Osiemnasty

 Stałam przed lustrem i przyglądałam się swojemu odbiciu, które wyglądało przerażająco. Nigdy taka nie byłam i nie sądziłam, że mogłabym wyglądać w ten sposób. Od stóp, po szyję zostałam ubrana cała na czarno, ale to nie barwa była problematyczna, lecz fakt, że miałam na sobie szaty śmierciożerców. Obszerne, złowrogie, przyprawiające o ciarki ubrania, przez które od razu zwolennik Lorda Voldemorta zostawał rozpoznany, gdy nie był po cywilnemu.

Teraz jednak stałam się jedną z nich. Odkąd tylko postanowiłam, że zrobię wszystko, aby ułatwić Harry’emu uśmiercenie tego potwora, zostałam częścią tej społeczności. I to wcale nie tak, że los ze mnie zadrwił, sprawiając, że uczynił mnie córką tych szaleńców. Gdybym nie przystała dobrowolnie na tą rolę, na pewno udałoby mi się w końcu uciec i mogłabym otwarcie przeciwko nim wszystkim walczyć, tak jak czyniłam to do tej pory. Ramię w ramię z Harrym i Ronem. Jednak jak teraz będzie to wszystko wyglądało? Co prawda Czarny Pan sądził, że będę szpiegować na jego rzecz, więc nie będzie dziwne, jeśli opowiem się po stronie Harry’ego i Zakonu Feniksa, jednak czy uda mi się tak naprawdę przed mroczną stroną ukryć moje prawdziwe motywy? Kto wie, może oni już teraz mnie przejrzeli i tylko sprawdzają, do czego jestem zdolna? Prawdy się nie dowiem.

Musiałam jednak odegrać rolę idealnej i przykładnej córki Czarnego Pana, bo tego ode mnie oczekiwano. Opuściłam więc swój pokój, który w pewnym sensie był dla mnie ostoją i kojarzył się z bezpieczeństwem, co paradoksalnie brzmiało, biorąc pod uwagę fakt, że znajdowałam się w siedzibie Lorda Voldemorta. Wyszłam na korytarz i podążyłam w stronę sali spotkań, którą wcześniej pokazał mi Draco. Strasznie się denerwowałam, nie wiedząc, czego mogłam się spodziewać po tym zebraniu i żałowałam, że nikogo nie zapytałam, co się na nich działo. Jakoś nie przyszło mi to do głowy, gdy Malfoy zaprezentował mi to miejsce, a i profesora Snape’a nie miałam okazji wypytać. Był jeszcze Rudolf i Narcyza; do nich również mogłabym się zwrócić, ale też nie chciałam, aby nabrali jakiś dziwnych podejrzeń. Co prawda Rudolf w stanie upojenia alkoholowego oznajmił mi, że mnie przejrzał, ale uznałam to za pijackie gadanie. Musiałam grać idealną córkę.

– Hermiona – usłyszałam nagle głos i odwróciłam się w stronę, z której dochodził. Znałam go i mimowolnie się uśmiechnęłam, jeszcze za nim zobaczyłam jego właściciela.

– Rudolf – odpowiedziałam i popatrzyłam na mężczyznę, który nosił takie same szaty, a do tego twarz miał zasłoniętą srebrną maską, której ja sama nie zakładałam. Życzeniem Lorda Voldemorta było, aby każdy jego podwładny wiedział o moim udziale w spotkaniu, a sama maska by to uniemożliwiła. Nie spodziewał się, że będę się udzielać; chociaż tyle.

– Idziesz za wcześnie – stwierdził.

– Ty też – oznajmiłam.

Zawsze trzeba czekać na wezwanie Lorda, ale bardzo często domownicy wcześniej znali datę i godzinę spotkania, a przynajmniej tyle udało mi się ustalić.

Nagle mężczyzna złapał mnie za rękę i pociągnął do najbliższego pomieszczenia. Był to jakiś zagracony pokój, w którym wcześniej nie byłam, ale nie miało to znaczenia. Rudolf zamknął drzwi i oparł mnie o nie. Zdjął swoją maskę, odrzucił gdzieś na bok, jakby nie posiadała dla niego żadnej wartości, a potem wpił się w moje wargi. Rozchyliłam usta i przylgnęłam do ciała mężczyzny i po chwili poczułam, jak kładzie dłoń na mojej talii i przyciąga mnie bliżej siebie. Nie oponowałam. Jęknęłam w jego usta i przejechałam koniuszkiem języka po wargach mężczyzny. Nie byłam biegła w sztuce całowania ani nie miałam zbyt wielkiego doświadczenia, jeżeli w ogóle chodziło o mężczyzn, ale pomruk, który wydobył się z gardła Lesteange’a, sugerował, że chyba mu się podobało. W końcu oderwaliśmy się od siebie, ale nadal nie wypuścił mnie z objęć.

– Denerwujesz się, prawda? – zapytał i wyglądał na zmartwionego.

– Niby czym? Idę tylko na zebranie sług mojego ojca, co w tym może być dla mnie denerwującego? – zaprzeczyłam. Był mi bliski i nie chciałam go okłamywać, ale nie mogłam mu zaufać w kwestii tego, po której stronie byłam naprawdę.

– Kłamiesz, Hermiono. Wiem, jaka jest prawda – stwierdził, świdrując mnie wzrokiem. Byłam bliska tego, aby przerwać to spojrzenie, ale dzielnie je zniosłam.

– Coś ci się wydaje – próbowałam dalej grać.

Ujął moją twarz w dłonie i patrzył przenikliwie.

– Zaufaj mi Hermiono, wiesz, że możesz – wyszeptał, gładząc palcami moje policzki. – Chcę cię wspierać we wszystkim, co robisz. Wszystkim, rozumiesz?

– Ufam ci – odparłam, ale chyba mi nie uwierzył, tylko odsunął się i pokręcił głową. Widziałam, że chciał coś jeszcze dodać, ale wtedy się skrzywił i domyśliłam się, zapiekł go Mroczny Znak.

Mój wisiorek, który dostałam od Czarnego Pana, zrobił się nagle jakby cięższy, oraz pulsował. Czułam jego ciepło i nie miało to nic wspólnego ze stojącym przede mną mężczyzną. Cieszyłam się, że ta rozmowa została przerwana, choć fakt, że już zaraz miałam znaleźć się na zebraniu śmierciożerców, nie napawał mnie optymizmem.

– Już czas – powiedział spokojnie.

– Idź pierwszy, ja wyjdę, gdy będę pewna, że nikt nas nie zauważy razem – zdecydowałam.

– Może lepiej, jeśli ty pój…

– Mi nic nie zrobi, jeśli się spóźnię – zbiłam jednym celnym argumentem jego próbę bycia dżentelmenem. Przytaknął, podniósł maskę z ziemi, nim jednak ją założył, podszedł bliżej i skradł ostatniego całusa, a potem opuścił pomieszczenie.

Zostałam sama. Policzyłam w myślach do stu, a potem pchnęłam drzwi i wyszłam na korytarz, uprzednio się rozglądając. Podążyłam do Sali Zebrań cała w nerwach. Nie miałam pojęcia czego się spodziewać, a zawsze bałam się tego, co jest nieznane.

Stanęłam przed drzwiami i przez chwilę się zatrzymałam przed nimi. Wzięłam głęboki oddech, aby się uspokoić, nie mogłam okazać zdenerwowania, ani tego, że ta sytuacja mnie przerasta. Inni śmierciożercy musieli widzieć we mnie silną dziewczynę, której także mają służyć. Nie mogę pokazać im słabości, bo to zniszczy mój wizerunek, a na to nie mogłam pozwolić.

Usłyszałam za sobą kroki, więc bez wahania pchnęłam wrota i weszłam do środka. Jeszcze nie daj Merlinie, jakiś śmierciożerca uzna, że się waham przed przyjściem na zebranie! W środku zobaczyłam ogromny stół, na szczycie, którego zasiadał Lord Voldemort. Po prawej stronie znajdowała się Bellatriks Lestrange, za nią Rudolf, oraz Narcyza i Draco. Miejsce po lewej stronie Czarnego Pana było puste, a dalej siedział Severus Snape. Ktoś siedział na końcu, ale nie potrafiłam skojarzyć twarzy. Na zebraniu maski leżały na stole, nie zakrywano twarzy. Kilku śmierciożerców stało też pod ścianą; to był zewnętrzny krąg.

Nagle do Sali weszła kolejna osoba, która mnie po prostu minęła szybkim krokiem; Delphini i usiadła po lewej stronie Lorda Voldemorta.

– Severusie, przesuń się o jedno krzesło – rozkazał Lord, a mężczyzna skłonił głowę i wykonał rozkaz. Lord patrzył prosto na mnie i wiedziałam, czego oczekiwał, więc ruszyłam w tamtą stronę i usadowiłam się pomiędzy moją siostrą, a profesorem Snape’em.

Kilka minut minęło, zanim Sala Zebrań zapełniła się śmierciożercami, którzy odpowiedzieli na wezwanie. Patrzyłam po ich twarzach i próbowałam przypasować do nazwisk. Niektórych znałam z Proroka, o innych mówił mi Draco, a kilku z nich pamiętałam z balu.

– Snape, to moje miejsce – za nauczycielem stanął śmierciożerca, którego poznałam na balu, a raczej, który usilnie chciał mnie poznać; Smitch.

– Nasz pan kazał mi je zająć – odparł krótko mężczyzna. Odwróciłam lekko głowę i kątem oka zobaczyłam, że ś spojrzał na Lorda, który także przeniósł swoją uwagę na niego.

– Stań w Zewnętrznym Kręgu, Smitch. To kara za twoje niepowodzenia – oznajmił krótko Voldemort. Mężczyzna wydawał się zły, ale nie śmiał zakwestionować polecenia i po prostu się wycofał. Czyli ten człowiek przez to, że musiało być dla mnie miejsce w Wewnętrznym Kręgu, stracił swoje. Nie mogli po prostu dostawić krzesła? Chyba że Lord już dawno planował go zdegradować.

– Delphini, jakieś wieści?

– Nie, ojcze. Szukam kolejnej ofiary, a Ministerstwo dalej nie podejrzewa, że morderstwa mogą mieć coś wspólnego z nami. Pojawiło się jednak kilka osób zafascynowanych zbrodniami Wróżebnika i myślę, że mogłabym je zwerbować – powiedziała.

– Severusie? Dumbledore nadal szuka Hermiony?

– Wie, że jest w twojej siedzibie i wie także, że nie mogę jej zdradzić. Czego oczywiście bym nigdy nie zrobił.

– Oczywiście, niech kombinuje dalej – zaśmiał się mężczyzna. – Greyback! Ilu masz nowych wilkołaków?

– Ponad stu dwudziestu, mój panie. Większość to mugole, szkolimy ich i nastawiamy przeciwko wrogom.

– Doskonale, działajcie dalej – powiedział.

– Co w ministerstwie?

– Większość jest po naszej stronie. Członkowie Zakonu Feniksa przestali przychodzić do pracy; między innymi Weasley, czy Tonks. Prawdopodobnie mają innych szpiegów, ale się ukrywają – powiedział śmierciożerca, którego nie rozpoznawałam.

– Jeszcze jakieś wieści? – zapytał Voldemort, jednak nikt się nie odezwał.

– Hermiono, mam nadzieję, że już masz plan, na wykonanie swojej misji – powiedział po chwili. Wyprostowałam się i spojrzałam pewnie prosto w oczy Lorda Voldemorta.

– Oczywiście, ojcze. Nie zamierzam jednak jak na razie zdradzać szczegółów, będziesz miał niespodziankę – odpowiedziałam pewnie.

– Nie mogę się doczekać – oznajmił.

Oczywiście, że nie mogłam przyznać się przed Voldemrotem, ani przed całą rzeszą śmierciożerców, że nie mam jeszcze żadnego pomysłu. Musiałam być potężną i stać się kimś, kogo będą poważać. Za żadne skarby świata nie miałam prawa okazać żadnej słabości, dlatego nawet nie drgnęłam, kiedy kilkanaście minut później, Czarny Pan rozkazał Nagini pożreć żywcem jakiegoś śmierciożercę, którego oskarżono o zdradę. Starałam się nie patrzeć, ale wiedziałam, że ten widok i tak będzie mnie prześladował w koszmarach.

Kiedy tylko zebranie zakończyło się, natychmiast wyszłam z sali z zamiarem udania się do swojego pokoju, abym nie musiała z kimkolwiek rozmawiać. Zanim to jednak nastąpiło, na korytarzu zatrzymał mnie głos jednego ze śmierciożerców, którego natychmiast rozpoznałam, kiedy tylko obrzuciłam go wzrokiem.

– Hermiona! – patrzyłam na mężczyznę i przypomniało mi się to wszystko, co mówili na jego temat Snape oraz Rudolf. Byli przekonani, że mi również będzie próbował się przypodobać. – Możemy porozmawiać, pani? – zapytał.

Zauważyłam, że część ze śmierciożerców, którzy wychodzili z Sali Zebrań, zatrzymała się i obserwowała zaistniałą sytuację, a ja zorientowałam się, że los właśnie poddaje mnie próbie. Podeszłam bliżej i popatrzyłam hardo na mężczyznę.

– Smith – powiedziałam i zmrużyłam groźnie oczy.

– Rad jestem, że mnie zapamiętałaś, panienko – powiedział ucieszony.

– Nie trudno jest zapamiętać kogoś, kto został dzisiaj zdegradowany – odparłam i usłyszałam ciche śmiechy. – Jakim prawem mnie zaczepiasz?

– Panienko, ja tylko…

Podeszłam bliżej i podstawiłam mu różdżkę do gardła.

– Nie zamierzam tolerować bezczelności, więc niech to będzie pierwszy i ostatni raz – rzekłam chłodno. – To tyczy się wszystkich – powiedziałam głośniej i rozejrzałam się po śmierciożercach, którzy postanowili przyglądać się sytuacji.

– Ale ja…

– Milcz, Smith – warknęłam. – Gdybym miała ochotę na rozmowę z tobą, na pewno byś o tym wiedział, a teraz wynoś się – oznajmiłam tonem nieznoszącym sprzeciwu. Zabrałam różdżkę i odsunęłam się, mierząc go chłodnym spojrzeniem. Śmierciożerca popatrzył na mnie i przez moment wyglądał, jakby naprawdę miał zamiar coś jeszcze powiedzieć, a potem rozejrzał się po obecnych.

– Jak sobie życzysz, pani – odparł, a potem opuścił dwór.

– A wy, na co patrzycie? Czarny Pan powiedział, że możecie odejść – oznajmiłam, a potem podążyłam do swojego pokoju, tak jak to miałam w planach.

Co prawda zastanawiałam się przez chwilę, czego mógł chcieć Smith, ale musiałam im wszystkim pokazać, że jestem ponad nimi. Czy mi się udało? Miałam nadzieję, że tak. Jednak biorąc pod uwagę to, co mówił Rudolf oraz profesor Snape i fakt, że chce się przypodobać, to na pewno niczego nie straciłam na tym, że zignorowałam jego prośbę o rozmowę.

Do pokoju dotarłam bardzo szybko i od razu ściągnęłam z siebie szaty śmierciożercy. Nie chciałam ich mieć na sobie dłużej niż to konieczne. Wiedziałam, że to tylko ubrania, zwykły, czarny materiał, ale jednak budził we mnie przerażenie i obrzydzenie.

Jakiś czas później usłyszałam pukanie do drzwi, a gdy pozwoliłam na wejście, to do środka wszedł Draco. Uśmiechnęłam się na jego widok, bo w zasadzie ostatnio mniej z nim rozmawiałam. Nie było już potrzeby, abyśmy codziennie ćwiczyli oklumencję, bo radziłam sobie całkiem nieźle, więc mniej się widywaliśmy. Dużo czasu spędzałam z Rudolfem, nie tylko na lekcjach, oraz z profesorem Snape’m.

– Dałaś niezły popis, Hermiono – powiedział Draco i ulokował się obok mnie na łóżku. Usiadł po turecku, podpierając się jedną ręką o mebel, a ja odłożyłam książkę na bok, gdy chłopak przyszedł.

– Nie przesadziłam, prawda?

– Czarny Pan wyglądał też na zadowolonego, wszystko widział i słyszał przez otwarte drzwi.

– Zapomniałam, że może to obserwować – mruknęłam zgodnie z prawdą, ale skoro był zadowolony, to dobrze się stało.

– O jakiej misji mówił Czarny Pan? – zainteresował się Malfoy, a ja od razu zrozumiałam, co go tutaj przygnało. Nie mówiłam o tym nikomu, oprócz profesora Snape’a.

– Voldemort chce dowodu na to, że go nie zdradzę.

Westchnęłam cicho i opowiedziałam mu o wszystkim, co wymyślił Voldemort. Malfoy jakby analizował przez chwilę usłyszane przeze mnie słowa, dopiero potem się odezwał.

– Jaki masz plan?

– Nieistniejący – odparłam i wzruszyłam ramionami. – Nie mam pojęcia, co robić. Znaczy wiem, że muszę kogoś zabić, ale nie wiem kogo i to jest najgorsze.

– To musi być ktoś, kogo śmierć nie zrani aż tak bardzo Pottera, a jednocześnie będzie wydawało się, że go bardzo dotknęło. I nie możesz za bardzo zaszkodzić Zakonowi – dodał.

– Draco, wiem o tym, ale jeszcze nic nie wymyśliłam. Jak na razie rozmawiałam tylko ze Snape’em, miałam nadzieję, że Dumbledore coś wymyśli, ale profesor nie chciał, aby się dowiedział.

– Nie znam za bardzo członków Zakonu ani ludzi z otoczenia Pottera, powinnaś się dobrze zastanowić.

Miał rację, nie znał ich tak dobrze, jak ja.

– A jak twoje zadanie?

– Jak wrócę do szkoły, to razem z Dumbledorem wymyślimy plan, który będzie wiarygodny dla Czarnego Pana, a jednocześnie bezpieczny dla niego. Na razie czekam – wyjaśnił.

– Myślę, że Dumbledore na pewno ma już jakiś pomysł – stwierdziłam. Przecież to niemożliwe, aby ten potężny czarodziej, nie miał planu na jakąś sytuację, o której już wiedział. Pewnie wywinie się śmierci w ostatniej chwili, czy coś takiego, aby Draco nie został zabity za niepowodzenie. Jak mogłoby być inaczej?

– Również sądzę, że coś wymyślił, ale nie zna jeszcze wszystkich szczegółów. Nie mogę znikać z domu na długo, żeby nikt się nie zorientował, a Snape nie zawsze może wszystko przekazać – powiedział Malfoy. – Gdy wrócimy do szkoły, wszystko będzie łatwiejsze.

– Mam nadzieję, że uda mi się wrócić – mruknęłam. Wierzyłam Czarnemu Panu w to, że jeśli nie wykonam zadania, które mi powierzył, to nie puści mnie do szkoły. Z drugiej strony wcale mu się nie dziwiłam; jeżeli tego nie zrobię i odda mnie w ręce Dumbledore’a, to tak, jakby sam wypuścił mnie z rąk, a jeśli wykonam rozkaz, to znak dla niego, że może mi zaufać bez obawy, że go zdradzę.

czwartek, 21 października 2021

Rozdział Siedemnasty

 Otworzyłam oczy i pierwsze co czułam to tępy ból w okolicach czaszki. Merlinie, po co ja wczoraj cokolwiek piłam? Zachowałam się totalnie nieodpowiedzialnie, chociaż nie sądziłam, że wino pomieszane z Ognistą będzie miało takie skutki. Przecież nie miałam w ogóle zamiaru próbować tej Ognistej! To był gwóźdź do trumny i wiedziałam, że już nigdy więcej nie popełnię takiego błędu. Przysięgam! Moje dywagacje na temat alkoholu zostały jednak zepchnięte na bok, bo docierały do mnie kolejne fakty. Po pierwsze, to nie był mój pokój, a po drugie leżałam wtulona w Rudolfa. I na Merlina, wcale się z tym źle nie czułam. Już bardziej przerażało mnie to, że poprzedni wniosek działał na mnie tak pozytywnie. Merlinie… Przymknęłam oczy i układałam sobie w głowie wszystkie wydarzenia minionego wieczoru. Nie było to wyzwaniem, ponieważ wydaje mi się, że nie posiadałam luk w pamięci i widziałam w umyśle kolejne obrazy. Momentalnie poczułam, jak czerwienią mi się policzki, gdy przypomniałam sobie o wszystkim, co wyprawialiśmy. Dotknęłam dłonią swych warg, objechałam je palcem i delikatnie opuszkami sunęłam po szczęce, szyi, zahaczyłam o płatek ucha i znów kierowałam się w dół, ku dekoltowi, który teraz był jakby większy i przypomniało mi się, że moja sukienka była rozwiązana. Znaczyłam palcami trasę pocałunków leżącego obok mężczyzny i… myślałam o tym, że chciałabym to poczuć ponownie.

– Hermiona – usłyszałam głos mężczyzny, a potem poczułam, że się poruszył. Odsunął się nieco i już mnie nie obejmował, ale nadal znajdował się bardzo blisko mnie.

– Dzień dobry – powiedziałam. Poprawiłam mimochodem sukienkę, jakbym chciała po prostu, aby wyglądała bardziej przyzwoicie, żeby mężczyzna nie zauważył, że dopiero co myślałam o tym, jak mnie wczoraj całował. Przez chwile między nami panowała głucha cisza.

– Nie wierzę, że zasnąłem w takim momencie – mruknął w końcu. Nie wiedziałam, czy był bardziej zawiedziony, czy zirytowany.

– Mnie także to trochę skonfundowało – powiedziałam, nie patrząc na niego. Czułam, jak płoną mi policzki i w myślach błagałam, aby nie zauważył tego, jak bardzo się czerwieniłam. Chciałam tego, czy nie, musiałam przyznać, że ten mężczyzna naprawdę na mnie działał, mimo tego, że wcześniej kategorycznie starałam się nie dopuszczać do siebie takiej myśli. Jednak po tym, co wydarzyło się wczoraj i biorąc pod uwagę fakt, jak teraz się przy nim czułam, nie mogłam tego dłużej ignorować.

Uniósł mój podbródek do góry i delikatnie przejechał po nim opuszkami palców, tym samym zmuszając mnie, abym na niego patrzyła.

– Spójrz na mnie, Hermiono – powiedział przy tym. – Wszystko, co wczoraj ci powiedziałem, było szczere. Nie mam zamiaru cię skrzywdzić ani wykorzystać, musisz o tym wiedzieć.

– Wierzę ci – odparłam po chwili. Obserwowaliśmy się jeszcze przez moment, a potem nachylił się i delikatnie mnie pocałował. Zupełnie inaczej niż wczoraj, a zarazem równie żarliwie. To on również przerwał pocałunek i oparł swoje czoło o moje. Słyszałam, jego głośniejszy oddech, czułam, jak miesza się z moim. Przymknęłam oczy i upajałam się tą chwilą, krótką ulotną.

– Hermiono… – wyszeptał i ujął moją twarz w dłonie, wnikliwie się w nią wpatrując.

– Miałeś wczoraj rację, Rudolfie – powiedziałam cicho. – Coś nas do siebie przyciąga – byłam tego pewna jak niczego innego. Trwaliśmy tak przez chwilę, po prostu napawając się swoją wzajemną bliskością.

– Ale powinnam już iść do swojego pokoju, nikt nie powinien o nas wiedzieć – zauważyłam racjonalnie. Boję się pomyśleć, co zrobiliby Voldemort, Bellatriks, czy Delphi, gdyby się dowiedzieli, że cokolwiek nas łączy. Bo tak było i już nie mogłam zaprzeczać.

– Masz rację – powiedział i pocałował mnie po raz kolejny, ale tym razem był to naprawdę krótki pocałunek. – Rzuć na siebie kameleona, tak na wszelki wypadek.

Zrobiłam tak, jak zasugerował, a potem podążyłam do swojej sypialni przez nikogo niezauważona.

***

Nie było tego rzecz jasna widać w lochach, ale słońce już dawno świeciło na niebie. Podczas gdy część ludzi odsypiało w ten ciepły poranek wczorajszy bal, wyprawiony przez Lorda Voldemorta, ja już od dawna byłem na nogach. Najpierw wybrałem się do Zakazanego Lasu po ziele, kwitnące tylko w określonej kwadrze księżyca, a teraz znów stałem nad kociołkiem i pilnowałem eliksiru, który ostatnio pochłaniał większość mojego wolnego czasu.

Myślami byłem rzecz jasna przy wywarze, ale również i przy… Granger. Nie miałem zamiaru rozpamiętywać kolejnego nudnego balu, na którym zazwyczaj nic się nie działo. Odkąd Czarny Pan wrócił, z tej okazji zawsze takowy organizuje. Ten był jednak nieco inny, a przynajmniej w moim odczuciu, ponieważ poniekąd pilnowałem tej cholernej Gryfonki i obserwowałem niemal każdy jej ruch, dopóki była na sali. Nie moja wina więc, że obraz dziewczyny tak bardzo wyrył mi się w pamięci i nie chciał jej opuścić. Musiałem przyznać, że wyglądała wczoraj wyjątkowo. Może daleko było jej do urody Bellatriks, ale na swój sposób przyciągała wzrok. Nie przypominała w ogóle tej kujonicy, która widywałem w Hogwarcie i wyglądała o wiele lepiej, niż na balu podczas Turniej Trójmagicznego.

Zamieszałem kolejny raz w kociołku, odliczając w myślach i pilnując, aby chochla była pod odpowiednim kątem. Najdrobniejszy błąd mógł zepsuć ten wywar, dlatego starałem się jak najbardziej skupić na tym, co robię, choć nie było to łatwe. Dlatego od razu zrugałem się w myślach, że te wędrują w tak niedorzecznym kierunku. Granger, no naprawdę! Myślałby kto, że nie mam poważniejszych spraw do analizowania, tylko rozmyślać nad wyglądem jakiejś durnej nastolatki.

Nastolatki, którą nie wiedzieć czemu postanowiłem chronić, choć nikomu o tym nie wspomniałem.

Przykręciłem ogień i odłożyłem chochlę na miejsce. Lubiłem, gdy każda rzecz w mojej pracowni posiadała swoje wyznaczone miejsce, tak aby można było zawsze szybko sięgnąć po odpowiedni przedmiot. Oczywiście wszystko zawsze szykowałem sobie wcześniej, ale gdyby się zdarzyło, że o czymś bym zapomniał, to nie musiałem się zastanawiać, gdzie dana rzecz tym razem się znajduje. Po prostu będzie tam, gdzie zawsze.

Myślami wciąż powracałem do tej dziewczyny, która bez swojej woli wpakowała się w takie tarapaty. Zastanawiałem się, jak poradzi sobie z kolejnym zadaniem, jakie przygotował dla niej Czarny Pan. Przeszła test z Delphini, ale co dalej? I co takiego wymyślił Lord dla swej córki, aby udowodniła mu swoją wierność? Nie miałem pojęcia. Po nim można spodziewać się wszystkiego i nie byłem pewny, czy Granger podoła. Nie miałem pojęcia, czy się czymś nie zdradzi; siebie, Dracona, czy mnie. To była bardzo wysoka stawka i gdyby ktoś mi dawniej powiedział, że moje życie będzie zależeć od irytującej Gryfonki, to momentalnie dostałby skierowanie do Świętego Munga.

Zagadką był dla mnie także Rudolf Lestrange. Zawsze był, ale ostatnio to wrażenie jakby przybrało na sile. Nigdy nie mówił niczego wprost, zawsze tajemniczy, powściągliwy, a jednak był jedną z niewielu osób spośród śmierciożerców, którym mogłem zaufać. Nie całkowicie rzecz jasna; gdyby dowiedział się, że pracuję tak naprawdę dla Zakonu Feniksa, to od razu wydałby mnie Czarnemu Panu, jednak w sprawach innych, bardziej związanych z obecnością po tamtej stronie barykady, to jemu mogłem zawierzyć.

Nie ufałem jednak mu w sprawie Hermiony Granger. Pałała do niego ogromną sympatią, jakby zapomniała, że ma do czynienia ze śmierciożercą. Jakby zapomniała, że ten człowiek z zimną krwią zabija niewinnych na rozkaz psychicznego czarodzieja, który zabrał mu żonę. Wiedziałem, że ma jakiś cel, choć nie potrafiłem jeszcze zrozumieć jaki. Dlatego na każdym kroku ostrzegałem przed nim Granger i to samo przykazałem Draconowi. Musieliśmy jej pilnować, aby nie popełniła żadnego błędu, jeśli chcemy w przyszłości zniszczyć Lorda Voldemorta.

Wrzuciłem do kotła posiekany ogon salamandry i czekałem, aż na powierzchni wywaru pojawią się pierwsze pęcherze. Po kilku minutach mikstura powinna przybrać kolor mocnej czerwieni, bo tak reaguje salamandra z korą betuli. To było najgorsze w odrestaurowaniu receptur; nie miałem wypisanych efektów, mogłem się tylko domyślać i zgadywać, bazując na mojej wiedzy i zdobytym przez lata doświadczeniu.

Powoli wywar zmieniał kolor, na taki, którego się spodziewałem.

Miał taką barwę jak kiecka Granger na wczorajszym balu. Merlinie, znowu myśl o niej wpadła mi do głowy i nie potrafiłem jej wyrzucić. Za bardzo się niepokoiłem tym, co może przez nią pójść nie tak; to dlatego. Losy wojny poniekąd zależały od nieprzygotowanej na to nastolatki i Pottera. Czyli od dwójki nieznośnych dzieci, prawdopodobnie z Weasleyem do kompletu, nic dziwnego, że stale siedzi mi to w głowie. Czyli jednak nie głupiałem na starość, dzięki ci Merlinie. Z tym wnioskiem kolejne składniki przygotowywałem już z o wiele spokojniejszą głową.

***

Do swojego pokoju wróciłam cichaczem przez nikogo niezauważona, ale dopiero po kilku chwilach, gdy już znalazłam się w środku, to dopiero wtedy odważyłam się zdjąć kameleona. Serce biło mi jak oszalałe.

Usiadłam na łóżku w zamyśleniu, nadal będąc tym wszystkim nieco zszokowana. Nie spodziewałam się, że bal potoczy się w ten sposób. Na Merlina! Najgorsze, że wcale nie byłam na siebie zła, nie czułam zawodu, ani upokorzona w żaden sposób. Gdy pomyślałam o tym, co działo się między mną i Rudolfem, to pojawiało się tylko podekscytowanie i to, że chciałabym podążyć tą ścieżką, którą mogliśmy wspólnie wytyczyć. To było dla mnie takie dziwne, ale miałam świadomość, że nie było dłużej sensu oszukiwać samej siebie, że ten mężczyzna mnie nie intryguje, ani mi się nie podoba. Wcześniej schowałam to głęboko w sobie, ale w końcu wydostało się na powierzchnię.

Ponadto wierzyłam mu. Nie wydawał się nieszczery. Oczywiście cały czas miałam świadomość, że mam do czynienia ze śmierciożercą. Przez myśl mi nawet przeszło, że to może jakaś gra, w końcu miał także konszachty z moją siostrą, ale ja naprawdę chciałam wierzyć w jego dobre intencje.

Musiałam się doprowadzić do porządku, więc od razu poszłam pod prysznic, aby zmyć z siebie minioną noc. Zaśnięcie w sukni i pełnym makijażu to nie był najlepszy pomysł, ale skąd mogłam wiedzieć, że ten wieczór potoczy się w taki sposób? Nie mogłam, nawet jeżeli w trzeciej klasie nie zrezygnowałabym z wróżbiarstwa. To wszystko było tak niespodziewane, że aż wydawało się nierealne.

Jednak to zdarzyło się naprawdę.

Ciepła woda obmywała dotyk Rudolfa, jego pocałunki, a miejsca, w których mnie dotykał, jakby mrowiły. Merlinie, nigdy nie czułam czegoś takiego. To było nowe i ekscytujące oraz… fascynowało mnie bardziej niż książki. Przymknęłam oczy i wróciłam wspomnieniami do poprzedniego wieczoru. Chciałam czerpać z tej chwili, ile tylko się dało. Pragnęłam, aby wyryło mi się to w wyraźnie w pamięci, która była wtedy nieco przyćmiona winem, ale na szczęście nie uciekła i pozwoliła, aby te obrazy się zachowały.

***

Od kilkunastu minut studiowałam księgi dotyczące czarnej magii; kolejne, które wskazał mi Rudolf i starałam się zbytnio przy tym o nim nie myśleć. Na szczęście wreszcie udało mi się w miarę skupić i mogłam uczyć się niczym nierozproszona. Nagle do moich uszu dotarło krótkie pukanie, a potem drzwi otworzyły się niemal od razu; nawet nie zdążyłabym zareagować, więc to pukanie było tak naprawdę zbędne. Do środka wszedł Lord Voldemort, co mnie nieco zaskoczyło.

– Witaj, ojcze – mruknęłam, odrywając się od księgi. Automatycznie się nieco wyprostowałam i poczułam nieswojo.

– Hermiona – powiedział, a potem jego wzrok wpadł na tomiszcze. – Dobry wybór – podsumował, choć nie miałam pojęcia jakim cudem, skoro na pewno nie widział okładki.

– Rudolf mi to polecił – powiedziałam tylko.

Mężczyzna podszedł bliżej i usiadł obok na łóżku, a ja uważnie śledziłam go wzrokiem. Chyba nie będzie miał jakiś ojcowskich odruchów tak jak Bellatriks, wczoraj, co? Z kieszeni szaty wyciągnął nagle jakiś wisiorek, który wydawał się jakby ze srebrnych nitek, a w środku był ciemnozielony kamyczek. Przedmiot był ładny i mały; nierzucający się w oczy.

– Chciałbym, abyś to zawsze nosiła – oznajmił i podał mi, a ja od razu przyjęłam podarunek. Wiedziałam już, że z Voldemortem się nie dyskutuje.

– Dlaczego mam to nosić, ojcze?

– Będzie to działało jak Mroczny Znak. Nie zamierzam cię zmuszać, abyś go przyjęła, tak jak chciałaś, ale potrzebuję się z tobą jakoś komunikować – powiedział. – Będziesz wiedziała, jeżeli cię wezwę – wytłumaczył spokojnie.

– Dziękuję – odparłam, a potem założyłam go sobie na szyję i wsunęłam pod bluzkę.

– Spotkanie Wewnętrznego Kręgu będzie jutro i ty również się pojawisz – oznajmił i wstał.

– Dobrze, ojcze – zgodziłam się. Nauczyłam się już przez te tygodnie, nie wzdrygać na widok Voldemorta i gładko wypowiadać te słowa. Tłumaczyłam sobie, że nic nie znaczą, dlatego przychodziły mi łatwiej.

– Wiem też od Severusa i Rudolfa, że czynisz duże postępy i nic nie stoi na przeszkodzie, abyś wróciła do Hogwartu, ale… – nagle zawahał się i patrzył na mnie oceniająco.

– Ale? – zapytałam.

– Musisz udowodnić, że zasłużyłaś, aby tam wrócić. Muszę mieć pewność, że jesteś wierna mi i że nie pójdziesz od razu do Dumbledore’a.

– Co mam zrobić, ojcze? – zapytałam najspokojniej, jak mogłam. Nie mógł mi zabronić pójść do Hogwartu! No po prostu nie!

– Pomyślmy… Może przyprowadź mi kogoś, kto jest bliski dla Pottera? Na pewno wiesz z kim się przyjaźni, znasz rodzinę – ciągnął. – Przyprowadź mi ich, a najlepiej ich ciała – oznajmił. – Możesz sama wybrać te osoby – powiedział. – Wykaż się córko – polecił, a potem opuścił mój pokój.

Odłożyłam zupełnie książkę na bok. Nie wiedziałam co myśleć. Voldemort wymagał ode mnie kolejnego mordu. Będę musiała zabić kogoś, kogo prawdopodobnie sama lubię, bo wiele osób bliskich Harry’emu, są także bliskie mi samej.

Merlinie, jak miałam z tego wybrnąć tak, aby nadal udawać jego wierną córkę? Jeśli nikogo nie uśmiercę, może nabrać podejrzeń. Jeżeli spróbuję się wywinąć i jakoś inaczej dostać się do Hogwartu, to potraktuje to jako wystąpienie wbrew jego woli i również nabierze kolejnych podejrzeń wobec mnie. Będę zmuszona wcielić w życie jego żądania, jeżeli chce utrzymać te powoli zdobywane zaufanie wśród śmierciożerców. Jednak niby kogo mogłabym zabić? Weasleyów? Nie ma opcji. Remusa? Syriusza? To także nie wchodziło w grę! Kogoś z Zakonu? Ale kogo? Na Merlina, nie miałam pojęcia jak wykaraskać się z tego fatalnego położenia.

***

Po południu dostałam wiadomość od profesora Snape’a z informacją, że będzie mógł się pojawić we dworze, abym dalej mogła doskonalić moje umiejętności oklumencyjne pod jego okiem. Dobrze się składało, bo będę mogła powiedzieć mu o żądaniu Czarnego Pana. Chyba że już o tym wiedział. Mistrz Eliksirów był jednak jedyną osobą, której mogłam się radzić w tej kwestii. No może jeszcze Malfoy, ale jednak Snape’owi bardziej ufałam. Był starszy, inteligentniejszy i bardziej doświadczony, więc razem z nim na pewno coś wymyślę. Przynajmniej tak sądziłam, więc na spotkanie z nim szłam pełna nadziei.

Kiedy powiedziałam mu o porannej rozmowie z Lordem Voldemortem, widziałam, jak jego oblicze się zmieniało w zamyśleniu, jak analizował wszystko.

– Nic mi jeszcze o tym nie było wiadomo – stwierdził. – Podarowanie naszyjnika oznacza, że postanowił ci zaufać i naprawdę nie zamierza cię zmuszać – podsumował. – A to dosyć nietypowe – dorzucił.

– Też mnie to trochę zaskoczyło – przyznałam. – Nie mógł jednak mi całkowicie odpuścić, prawda?

– Czarny Pan zawsze dostaje to, czego zapragnie.

– Nie mam pojęcia, co powinnam zrobić, panie profesorze – oznajmiłam zgodnie z prawdą. – Jak z tego wybrnąć…

– Myślę, że będziesz musiała spełnić jego żądanie – powiedział powoli mężczyzna, jakby nadal zastanawiał się nad tym, co mówi.

– Do tego wniosku już doszłam, profesorze. Tylko, jak mam zabić kogoś bliskiemu Harry’emu tak, aby mu nie zaszkodzić? Aby nie zaszkodzić Zakonowi? I kogo mogłabym poświęcić? Kogoś z Weasleyów? Syriusza? Remusa? No jak mam to zrobić? Jak mogę podjąć taką decyzję?! – wyrzucałam z siebie kolejne słowa.

– Granger… – popatrzyłam na niego i w tym momencie urwał wypowiedź.

– To robi szpieg, prawda? Dokonuje takich wyborów. Merlinie, jak pan może nie oszaleć! Na pewno wielokrotnie był pan w podobnej sytuacji, a wszyscy tylko pana szykanują – ta myśl spłynęła na mnie nagle i od razu ją wypowiedziałam. Dopiero teraz dotarło do mnie, co tak naprawdę robił profesor Snape dla Zakonu Feniksa.

Mężczyzna jednak totalnie zignorował moją wypowiedź.

– Granger, Black nie żyje – oznajmił krótko.

– Syriusz nie żyje? – wyszeptałam zaskoczona. – Ale… Ale jak to?

– Bellatriks go zabiła w Ministerstwie Magii. Dziwne, że nie słyszałaś, bo szczyciła się na lewo i prawo, że oczyściła rodzinę.

– Musiałam tego nie zarejestrować – stwierdziłam i poczułam smutek. Naprawdę lubiłam Syriusza. Na samym początku starałam się unikać ich wszystkich, więc możliwe, że nie słyszałam, aby Lestrange się tym chwaliła. – Jak Harry sobie radzi?

– Czy ja wyglądam na niańkę Pottera? – zirytował sie. – Wydaje mi się, że jest podłamany, był chyba blisko z tym kun… Blackiem – poprawił się nie wiedzieć czemu, choć i tak miałam świadomość, co chciał powiedzieć. Przecież wiedziałam, że się nie znosili. – Do tego jeszcze prawda o tobie, a Dumbledore nie chce udzielić zbyt wielu informacji.

– Merlinie… – przysiadłam z powrotem na fotelu, bo do tej pory chodziłam po bibliotece podenerwowana, gdy przedstawiałam nauczycielowi całą sytuację, w której się znalazłam. – Harry’emu musi być teraz bardzo ciężko! Nie dał nic po sobie poznać na Pokątnej…

– Widziałaś Pottera na Pokątnej? – zdumiał się Snape. Uświadomiłam sobie, że chyba wpędziłam Harry’ego w kłopoty, ale już nie miałam wyjścia i musiałam opowiedzieć mężczyźnie całą sytuację. Z drugiej strony, może to i lepiej, bo Harry przecież nie powinien samotnie chodzić po czarodziejskim świecie. Co, gdyby wpadł w ręce śmierciożerców? To było dla niego zbyt niebezpieczne!

– Może profesor Dumbledore coś wymyśli odnośnie do mojego zadania – olśniło mnie nagle i wyraziłam swoją myśl na głos, gdy udało mi się wyrzucić nauczyciela z mojego umysłu.

Nauczyciel milczał przez chwilę i bardzo chciałabym wiedzieć, co właśnie działo się w jego głowie.

– Myślę, że sami musimy się z tym uporać – oznajmił w końcu. – Przynajmniej na razie – dodał. – Albus na wiele spraw patrzy zbyt… – zamyślił się na chwilę. – Inaczej.

Nie rozumiałam, o czym mówił Severus Snape, ale jego mina świadczyła o tym, że nie życzy sobie żadnych pytań na ten temat, więc żadnego nie zadałam, pomimo tego, iż wiele cisnęło mi się ich na usta.

Lekcja przebiegła nam szybko i nim się obejrzałam, dobiegła końca. Byłam już coraz lepsza w stawianiu bariery ze wspomnień i prawdopodobnie Lord Voldemort nie powinien się zorientować, że zostanie wywiedziony w pole, jeśli zapragnie zajrzeć do mojego umysłu.

– Granger, pokaż ten naszyjnik – powiedział nagle. Snape już kierował się do wyjścia, ale nagle zawrócił. Posłusznie zdjęłam wisiorek i podałam go mężczyźnie. Mistrz Eliksirów wyjął różdżkę i machnął nią kilka razy. Domyśliłam się, że sprawdzał go, choć nie bardzo miałam pojęcie, czego chciał się dowiedzieć.

– To bardzo zaawansowana magia – mruknął. – I… wyczuwam też zaklęcia ochronne – dodał.

– Ochronne? – byłam zaskoczona.

– Widocznie Czarny Pan postanowił zadbać o bezpieczeństwo własnej córki – oznajmił.

– To chyba nie w jego stylu – stwierdziłam. Czy Voldemort kiedykolwiek się o kogoś troszczył? Z tą myślą profesor Snape mnie zostawił samą.

____________

Rozdział z dedykacją dla Agaty C. z fb, która swoimi pytaniami na sevmione zmotywowała mnie, abym ruszyła dupę i skończyła 17stkę.

Na razie nie mam zapasu, bo ostatnio troszkę coś tam miałam, ale zbliża się NaNo... Co prawda nie mam w planach na tegorocznym NaNo pisać fanfików, ale ze mną nigdy, nic nie wiadomo, więc kto wie :D


poniedziałek, 4 października 2021

Rozdział Szesnasty

    Stałam przed lustrem i patrzyłam na swoje odbicie, nie wierząc, że dziewczyna, którą przed sobą widziałam, to naprawdę byłam ja. Ta w szkle została totalnie odmieniona i trzeba było się przyjrzeć, aby ujrzeć tam dawną Hermionę Granger. Wysoka, ładnie uczesana, olśniewająco ubrana. Bez loków, które nie dają się ujarzmić, a w gładkim koku. Moja twarz wydawała się nieskazitelna, dzięki makijażowi, który na nią nałożono, choć udało mi się wynegocjować nie tak wyzywający, jak chciała najpierw Bellatriks. Na szczęście Narcyza przychyliła się mojej prośbie i uznała, że jej siostra przesadza. Na sobie miałam piękną suknię w kolorze mocnej czerwieni, która, choć nie była strojna, zdecydowanie przykuwała wzrok. Nie chciałam tego wszystkiego, ale to ja miałam być gwiazdą tego wieczoru, jak zostałam już poinformowana. To dzisiaj miałam zostać przedstawiona wszystkim śmierciożercom i ich rodzinom, które zostały zaproszone na bal w Dworze Malfoyów, dlatego też tegoroczny jest elegantszy niż zazwyczaj. Organizowano go z jeszcze większym rozmachem, niż poprzednie, choć podobnież co roku i tak były zachwycające. Nie, żeby mi się to podobało, ale nie mogłam tego zepsuć i musiałam się dostosować. Nad moim wyglądem czuwały Delphi, Narcyza oraz Bellatriks, która także postanowiła, że musi tego dopilnować, co było dziwne, bo raczej nie interesowała się do tej pory moim wychowaniem na przykładną córeczkę Czarnego Pana. I dzięki Merlinowi za to, rzecz jasna.

    Co do tego, jak mam się zachowywać, kilku rad udzielił mi Draco; głównie dobrego wychowania panujących wśród arystokracji, zasad przy stole i tego, jak traktować innych śmierciożerców, którzy będą chcieli mi się przypodobać, bo żadne z nas nie wątpiło, iż tacy się pojawią. Ponadto na temat mojego zachowania na balu odbyłam rano rozmowę również z… samym Lordem Voldemortem, co dla mnie było całkiem sporym zaskoczeniem. Odwiedził mnie w moim pokoju i wcale nie przeszkadzało mu to, że spałam i wygłosił iście ojcowską tyradę. Oczekiwał, że nie splamię jego dobrego imienia i będę zachowywać się, jak przystało na arystokratkę, którą byłam. W zasadzie nie powiedział mi niczego, czego już bym nie wiedziała, ale oczywiście mu przytaknęłam i zapewniłam, że będzie tak, jak sobie tego życzy. Co innego mogłam zrobić? Musiałam być idealną córką, jakiej potrzebował, więc ta cała farsa z balem również powinna pójść po jego myśli.

    Usłyszałam, że drzwi do pokoju otwierają się i zajrzała przez nie jedna z ostatnich osób, które chciałabym tutaj zobaczyć; Bellatriks Lestrange. Miała na sobie długą, opinająca ją suknię w kolorze butelkowej zieleni i srebrne dodatki. Włosy także spięła w koka, jednak nie w tak gładkiego, jak mój. Podeszła bliżej i stanęła tuż za mną, a ja spojrzałam w odbicie i chyba po raz pierwszy ogarnęła mnie refleksja, że rzeczywiście jesteśmy do siebie nieco podobne. Nie tylko włosy mam po niej, ale również kształt ust mamy zbliżony, a może nawet taki sam?. Jeśli się przyjrzeć, rzeczywiście wyglądamy, jak matka z córką i to dość przerażające, bo nadal ten fakt wypierałam.

    – Już czas, Hermiono – powiedziała dość oschle. Obrzuciła mnie dokładnym spojrzeniem, a ja obserwowałam ją podczas tej czynności. Przez moment wydawało mi się, że ostre rysy twarzy kobiety, jakby złagodniały, a na obliczu zagościł uśmiech. Czy to w ogóle możliwe, aby ta przerażająca i bestialska arystokratka mogła posiadać jakiekolwiek uczucia? – Pięknie wyglądasz – dodała, a jej ton rzeczywiście zabrzmiał jakby nieco cieplej, niż wcześniej.

    – Dziękuję, matko – powiedziałam. Wszystko we mnie zawsze buntowało się przed tym, aby tak się do niej odnosić, ale nauczyłam się już panować nad głosem i Bellatriks nie była w stanie wyczuć, że ledwo przechodziło mi to przez gardło.

    Wyszłyśmy obie z pokoju i skierowaliśmy się do sali balowej, która mieściła się w podziemiach, ale w innej części domu, niż lochy i piwnice. Nawet nie przyszłoby mi do głowy, że w starych czarodziejskich dworach istnieje takie pomieszczenie! Dowiedziałam się o tym całkiem niedawno, gdy temat balu zaczął być żywy i jego termin się nieubłaganie zbliżał.

    Przed zamkniętymi drzwiami stał już Lord Voldemort, do którego natychmiast podeszła Bellatriks i chwyciła go pod ramię. Miał na sobie elegancką szatę i nie wyglądał w tym tak przerażająco, jak zawsze. Przy Delphi stał jakiś młody śmierciożerca, który widocznie dostąpił zaszczytu, aby móc wprowadzić ją na bal, a na mnie czekał Draco. Lord uznawał, że nie możemy iść same, ponieważ obok mężczyzny lepiej będziemy wyglądać. Gdy o tym słyszałam, uznałam, że to jakaś bezsensowna fanaberia, ale tak naprawdę to była pestka.

    Drzwi zostały otwarte i do środka wszedł Voldemort z Bellatriks, a potem Delphni z towarzyszem. Ja miałam czekać, aż Lord wygłosi mowę i zezwoli mi na przejście. Ledwo co słyszałam przez te drzwi, ale mówił o tym, że cieszy się, iż widzi coraz więcej jego zwolenników, że razem będą silniejsi, że zapanują nad światem i inne tego typu rzeczy.

    – Denerwujesz się, Hermiono?

    – W porządku, Draco – odparłam. – Chyba nic złego nie powinno się stać – dodałam. – Chyba że się potknę o tę cholerną kieckę – dorzuciłam niby żartem, choć miałam nadzieję, że taki scenariusz się nie urzeczywistni.

    Malfoy roześmiał się cicho.

    – Spróbuję cię złapać – oznajmił w momencie, w którym drzwi do sali się otworzyły.

    – POKŁOŃCIE SIĘ PRZED MOJĄ DRUGĄ CÓRKĄ – zagrzmiał donośny głos. Złapałam ramię Malfoya, a potem skierowaliśmy się do wrót. Za nimi ujrzałam ogromną salę wypełnioną mnóstwem ludzi; ciężko mi było stwierdzić, ile mogłoby ich być. Wszyscy stali w lekkim ukłonie i próbowali na mnie zerkać. Zrobiło mi się nagle gorąco i zakręciło w głowie, ale chwyciłam się mocniej Dracona i zmusiłam, aby stawiać kolejne kroki. Najchętniej bym stąd uciekła, ale nie mogłam tego zrobić. Przywdziałam na twarz delikatny uśmiech i udałam, że patrzę na nich wszystkich z wyższością. Miałam pokazać im, że jestem ponad nimi, że są jedynie moimi sługami. Czy udało mi się ten efekt osiągnąć? Nie mam pojęcia.

    Kroczyłam w dół po schodach i rozglądałam się za znajomymi twarzami i szybko wypatrzyłam profesora Snape’a, Rudolfa, czy koleżanki Delphi, oraz kilkunastu byłych bądź obecnych uczniów Hogwartu; większości Ślizgonów. Wcale to nie było łatwe w tej rzeszy obcych ludzi. Podeszliśmy z Draconem do okrągłego stołu, który zajmowała nasza rodzina i gospodarze i zajęliśmy miejsca tak jak reszta.

    – Ucztujmy! – zagrzmiał Czarny Pan, a potem skierował różdżkę w gardło i mruknął zaklęcie, które przywróciło mu normalny głos. Goście również usiedli, a po chwili na stole pojawiło się jedzenia, tak jak to bywało w Szkole Magii, na powitalnej uczcie, co mnie mocno zaskoczyło.

    – Wbrew pozorom to bardzo prosta magia, Hermiono – powiedziała Narcyza z lekkim uśmiechem, która musiała zobaczyć moje zdumienie.

    Nałożyłam sobie trochę sałatki i pieczonych ziemniaków i zaczęłam jeść. Na razie wszystko szło całkiem gładko i mam nadzieję, że później te całe przyjęcie także upłynie w ten sam sposób. Musiałam wytrzymać jedynie kilka godzin, a potem przetrwać ten niecały miesiąc, który mi został do końca wakacji, podczas którego będę musiała uczestniczyć w zebraniach śmierciożerców, jako pełnoprawna członkini Wewnętrznego Kręgu. Wobec tego, co mnie czekało, czym jest kilkugodzinny bal z dziesiątkami arystokratów, których jedynym pragnieniem jest wybicie mugoli i szlam? Pestka.

    – Drogie panie, wina? – zapytał Rudolf, podnosząc karafkę z alkoholem. On i Lord już mieli Ognistą Whisky w szklankach.

    – Poproszę Rudolfie – powiedziała Narcyza i mężczyzna od razu podszedł do kobiety, aby wypełnić jej kielich.

    – Ja również – odpowiedziała Delphi.

    – Poproszę – powiedziałam cicho. Uznałam, że w tej sytuacji lampka nie zaszkodzi. Byłam zbyt spięta i musiałam to jakoś rozładować, a od odrobiny wina się przecież nie upiję i nie stracę kontroli nad tym, co robię. Mężczyzna z niezwykłą zręcznością napełnił kielichy, a potem wrócił na swoje miejsce.

    – Za moje piękne córki – Lord Voldemort wzniósł niespodziewany toast.

    Chwyciłam kieliszek niemal od razu i upiłam łyk płynu, który przyjemnie rozgrzewał. Było dość słodkie, ale bez przesady. Odłożyłam alkohol z powrotem i wróciłam do jedzenia jak reszta. Przy naszym stole panowała cisza, ale od innych docierały pojedyncze szmery, które przebijały się przez spokojną muzykę, która nawet nie wiem, kiedy zaczęła rozbrzmiewać.

    Kiedy wszyscy się najedli, rozpoczęto tańce i wiele par swobodnie wirowało na parkiecie w takt muzyki. Ja także już kilkukrotnie zatańczyłam z Draconem, Rudolfem, oraz całą masą nieznanych sobie śmierciożerców.

    – Panienko, czy mogę panią prosić do tańca? – nagle podszedł do mnie jeden z mężczyzn, którego również nie rozpoznawałam. Już miałam odpowiedzieć, że z przyjemnością z nim zatańczę, ale wtedy wtrącił się Rudolf.

    – Hermiona dopiero co obiecała mi taniec – szybko poderwał się z krzesła i podszedł do mnie. Stanął obok zbitego z tropu mężczyzny i podał mi dłoń. Byłam nieco skołowana i popatrzyłam to na jednego, to na drugiego, ale uznałam, że Lestrange nie zachował się tak bez powodu.

    – Rudolf ma rację panie…

    – Smith – wtrącił mężczyzna widocznie niezadowolony.

    Podałam dłoń Lestrange’ówi i poderwałam się z krzesła, a potem zaczęliśmy poruszać się w rytm muzyki.

    – Co to miało znaczyć, Rudolfie? – zapytałam, zerkając na niego. Mocniej chwyciłam się jego ramienia i pozwoliłam mu się prowadzić.

    – Smith jest zwykłym dupkiem, który szuka każdej okazji, aby się przypodobać naszemu panu. Nie udało mu się kilka misji, a wcześniej zalecał się do Delphni. Jest jakimś krewnym ministra i liczył, że Czarny Pan pozwoli mu, aby pojął ją za żonę – wyjaśnił. – Nie trudno się domyślić, że teraz będzie próbował z tobą – dodał spokojnie. – A ostre spojrzenie Czarnego Pana, mnie w tym utwierdziło, obserwował was i chyba mu się nie podobał ten widok – dodał, co z kolei mnie zdumiało, bo przecież Lord tańczył nieopodal razem z Bellatriks. Jakoś dziwny był dla mnie fakt, że miał na mnie baczenie. Owszem, jestem jego córką, ale wątpię, aby się martwił, czy cokolwiek w tym stylu. To nie pasowało do mojej wizji Voldemorta-krwiożerczego potwora. Merlinie, miałam dzisiaj jakieś niepoważne rozmyślania na temat Czarnego Pana i Bellatriks. Co wcale też nie znaczyło, że uważałam ich od teraz za bardziej ludzkich, o nie!

    Kiedy piosenka się skończyła, zamierzaliśmy wrócić do stołu, jednak drogę zagrodził mi Severus Snape. Mężczyzna zatrzymał się przede mną i wyciągnął dłoń w moim kierunku.

    – Granger, zatańczysz? – zapytał spokojnie, a ja nie potrafiłam rozgryźć jego wzroku.

    Bez słowa podałam dłoń nauczycielowi, a Rudolf, widząc mój gest, sam skierował się w stronę stołu. Po chwili czułam, że Mistrz Eliksirów przyciągnął mnie nieco bliżej i delikatnie złapał mnie w talii, a ja sama chwyciłam się jego przedramienia. Dzięki szpilkom (oczywiście nie bardzo wysokim, żebym się nie zabiła przy pierwszej nadarzającej się okazji) byłam kilka centymetrów wyższa i nauczyciel nie górował nade mną aż tak, jak zawsze.

    – Jak się bawisz, Granger? – zapytał, a w jego głosie od razu wyczułam sarkazm i parsknęłam śmiechem.

    – Nie mogłam wymarzyć sobie lepszego balu – odpowiedziałam w podobnym tonie i zauważyłam, że kąciki jego ust uniosły się ku górze.

    – Czarny Pan wydaje się cały czas mieć na ciebie oko – powiedział już całkowicie poważnie nauczyciel.

    – Rudolf też to dopiero zauważył. Powiedział, że obserwował mnie cały czas, gdy dopiero podszedł do mnie Smith.

    – Widziałem – mruknął Snape. – Uważaj na niego, ciągle stara przypodobać się Czarnemu Panu. Próbował też poprzez Delphni.

    – Wiem, Rudolf mi powiedział – przez chwilę wydawało mi się, że nauczyciel eliksirów jakby się nieco skrzywił na wzmiankę o Rudolfie. Może jednak mi się to tylko przywidziało? – Na niego też uważaj, nie wolno mu ufać – dodał.

    – Ufam tutaj tylko panu – odparłam zupełnie szczerze. – I poniekąd Draconowi – dodałam. Severus Snape nie odpowiedział, ale wydawał się usatysfakcjonowany tą odpowiedzią. Zwiastowała to jego poważna mina i brak jakiegokolwiek grymasu, który świadczyłby o tym, że cokolwiek idzie nie po jego myśli.

    W końcu wróciłam do stolika i od razu upiłam łyk wina z kieliszka, bo mocno zaschło mi w ustach. Ten cały bal w ogóle mi się nie podobał i najlepiej by było, gdyby w ogóle go nie zorganizowano. To była jedna wielka nuda i stale musiałam tańczyć z obcymi ludźmi, którzy chcieli mi się przypodobać, albo abym dowiedziała się o ich istnieniu i to wszystko pod pilnym ostrzałem Lorda Voldemorta. Nawet już sama nie miałam pojęcia, ile czasu minęło. Przy stole byłam tylko ja i Narcyza. Czarny Pan i Bellatriks po raz kolejny znaleźli się na parkiecie, tak samo, jak i odszukałam wzrokiem Dracona i Delphi wirujących w tańcu. Nie dostrzegałam nigdzie Rudolfa, ale nie zaprzątałam sobie nim głowy.

    – Czy to będzie bardzo nietaktowne, jeżeli pójdę już spać? – zapytałam cicho siedzącą naprzeciw mnie Narcyzę. Bal trwał już od kilku godzin i wydawało mi się, że nie, ale dla pewności wolałam zasięgnąć rady. Kto lepiej z przychylnych mi osób tutaj znał etykietę rodów czystokrwistych?

    – Myślę, że nie, Hermiono – powiedziała kobieta. – Idź, w razie co wytłumaczę cię przed Czarnym Panem – dodała i uśmiechnęła się lekko.

    – Dziękuję, Narcyzo – odparłam i wypiłam jednym haustem resztę zawartości kieliszka. – Dobrej zabawy – dodałam, a potem opuściłam salę.

    Kiedy znalazłam się na parterze, pomyślałam, że dobrze by było jeszcze wyjść na powietrze, bo lekko zakręciło mi się w głowie. Picie wina nie było jednak dobrym pomysłem, choć w zasadzie nie pochłonęłam go jakoś dużo. Zrealizowałam moją myśl i wyszłam do ogrodu. W twarz od razu uderzył mnie chłodny powiew nocnego powietrza; nie było już najcieplej, aczkolwiek nie powinnam się była dziwić, bo zegar wskazywał już grubo po północy.

    Zaczęłam się przechadzać oświetlonymi alejkami i skręcałam za każdym razem, kiedy widziałam gdzieś ludzi, bo właśnie dostrzegłam, że pojedyncze osoby także postanowiły zrobić sobie spacer. Kierowałam się w bardziej odludną część ogrodu i dotarłam do altany skrytej za ogromnymi tujami, jednak zatrzymałam się tuż przed nią i miałam zawrócić, ponieważ ktoś już tam był. W ostatniej chwili rozpoznałam tę osobę.

    – Rudolf – mruknęłam cicho i wtedy mężczyzna też mnie dostrzegł.

    – Hermiona – odparł tonem zbliżonym do mojego. – Co tu robisz?

    W altanie panował półmrok, a jedyne światło to lampy na ścieżce prowadzącej do niej. Widziałam jednak wyraźnie, twarz mężczyzny i to jak mnie obserwował. Pokonałam niewielki schodek i weszłam do środka, a potem usiadłam obok niego. On cały czas mi się przyglądał i nie spuszczał ze mnie wzroku. Niemal czułam intensywność jego spojrzenia; jakkolwiek paradoksalnie to brzmi.

    – Postanowiłam zawinąć się z balu, ale pomyślałam, że najpierw się przewietrzę i zawędrowałam aż tu – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – A ty czemu się tutaj zaszyłeś?

    Roześmiał się i pociągnął zdrowy łyk z butelki, którą miał koło siebie. Dopiero teraz zrozumiałam, że śmierciożerca po prostu tutaj siedział i się upijał. Miałam złe przeczucia.

    – A jak myślisz, Hermiono? Miałem siedzieć tam z wami i patrzeć jak Czarny Pan mnie upokarza przed tymi wszystkimi ludźmi, mając moją żonę u boku? – zapytał gorzko. Mówił bardzo nieskładnie i przerwał wypowiedź, aby wypić kolejną dawkę alkoholu. Ile on już wypił? Bardziej zszokowały mnie jednak jego słowa, które szybko wydobyły się z jego ust. Wydawało mi się, że powiedział to jakby bezmyślnie, a ich sens dotarł do mnie dopiero po krótkiej chwili. Merlinie, jak przedstawił to w taki sposób, to musiałam przyznać mu rację.

    – Myślałam, że wasze małżeństwo już nie istnieje – powiedziałam cicho. – Nie sądziłam, że ci zależy nadal na mojej matce – dodałam.

    – Oh, nie Hermiono – zaprzeczył mężczyzna. – Nie przeczę, to piękna i pociągająca kobieta, ale nie zależy mi na niej. Nigdy nic do niej nie czułem – zaprotestował. – Jednak nadal jest oficjalnie moją żoną – dodał i znów pociągnął solidny łyk z butelki.

    – Nigdy tak na to nie patrzyłam – powiedziałam cicho i po raz pierwszy mu współczułam, ale on tylko się roześmiał.

    – Chyba jako jedyna. Wszyscy inni szepczą za moimi plecami i poniżają – powiedział gorzko. – Ale ty potrafisz mnie zrozumieć, Hermiono – niemal wyszeptał, a potem położył rękę na moim kolanie i delikatnie ścisnął. – Też jesteś w tym wszystkim sama, tak jak ja – powiedział, wpatrując się we mnie.

    – Nie wiem, o czym mówisz – oznajmiłam ostrożnie. Odrobinę się lękałam, że mnie przejrzał, że w mig pojął mój plan, co zresztą już mi kiedyś zasugerował. Co, jeżeli tak było i pójdzie z tym do Voldemorta? Albo, jeśli on sam zajrzy mu w umysł i to wyczyta? Co prawda profesor Snape twierdził, że Lestrange również jest świetnym legilimentą, ale nigdy nic nie wiadomo.

    – Doskonale wiesz, o czym mówię – dodał bełkotliwie. – Udajesz, wiem o wszystkim – stwierdził. – Masz, też się napij – podał mi butelkę Ognistej Whisky, w której wciąż było całkiem sporo bursztynowego płynu.

    – Nie masz o niczym pojęcia – zanegowałam i odsunęłam od siebie butelkę z alkoholem. Próbowałam także strącić jego dłoń z kolana, ale zamiast tego przeniósł ją na moją rękę i zacisnął.

    – Zostałaś porwana i przebywasz wśród wrogów, zabito ci rodziców i nie masz już przyjaciół. Próbujesz się dostosować, ale nie uwierzę, że mimo wszystko porzuciłaś dawne życie i to, w co wierzyłaś. Malfoyowie już nic nie znaczą, więc niewiele ci pomogą, a Snape jest jak chorągiewka na wietrze. Nie masz tutaj nikogo – ciągnął swoją teorię. – Dlatego tak dobrze się rozumiemy – wyjaśnił i ponownie podał mi butelkę.

    Westchnęłam cicho i ją przyjęłam, aby upić trochę płynu, ale to bardziej, żeby po prostu odpuścił. Nie chciałam drążyć tego tematu z Rudolfem, bo choć podświadomie czułam, że mogłabym zaufać temu mężczyźnie, to zdrowy rozsądek mówił mi, że nie mogę zawierzyć śmierciożercy.

    – Wiesz, że mam rację – powiedział cicho.

    Rację miał, jeśli chodzi o Malfoyów, a przynajmniej tyle już sama zdołałam się dowiedzieć i wywnioskować. Najpierw Lord Voldemort nie był zadowolony z Lucjusza, że ten nie próbował go odszukać przez te wszystkie lata, a potem całkowicie stracił poważanie Czarnego Pana, gdy spartaczył część misji w Ministerstwie i dał się złapać aurorom. Porwanie mnie to jedno, ale mieli zdobyć również przepowiednię. Draco robił wszystko, co mógł, aby znów jego rodzina znalazła się na szczycie, ale każdy, który miał trochę rozumu w głowie, domyślał się, że Ślizgon trafił w szeregi swojego ojca za karę, a ci, co wiedzieli o jego zadaniu, mieli tego pewność. Nie zgadzałam się jednak z tym, co Lestrange mówił o profesorze Snape’ie. Ja wiedziałam, że kiedyś był śmierciożercą i przeszedł na stronę dobra, a co konkretnie sądził o nim Rudolf? Może nie wiedział, po której stornie on tak naprawdę się opowiada? I to nie prawda, że nie miałam tutaj nikogo; był Dracon i właśnie profesor Snape.

    – Mogłabym teraz iść i powiedzieć wszystko mojemu ojcu – powiedziałam, pociągając kolejny łyk z butelki. Płyn niemal wypalał mi przełyk, ale starałam się na to nie zważać uwagi. A może przez te wcześniejsze wino nie czułam już tego tak dosadnie, jak zawsze? – Jak szybko dostałbyś avadą?

    – To prawda, ale wiem, że tego nie zrobisz – był bardzo pewny siebie, pomimo stanu, w jakim już się znajdował. – Bo też czujesz tę nić porozumienia między nami – oznajmił. – Przyciąga cię do mnie, tak samo, jak mnie do ciebie.

    Popatrzyłam na Rudolfa, zastanawiając się, na ile jego słowa są prawdziwe. Czy pod wpływem alkoholu mógłby snuć jakieś intrygi? Wątpiłam w to. Patrzyłam na niego przez chwilę i czułam na sobie również i jego przenikliwy wzrok. Moje oczy błądziły po jego twarzy, ciele. Zerknęłam mimochodem na nasze splecione dłonie i wróciłam do badania oblicza mężczyzny. Patrząc na usta, zapragnęłam go pocałować; wciąż pamiętałam o tamtym krótkim pocałunku, który nam się przydarzył podczas treningu jakiś czas temu.

    Wstałam, uświadamiając sobie, w jakim kierunku błądzą moje myśli i zachwiałam się z dwóch powodów. Pierwszy to fakt, że wciąż byłam trzymana przez Lestreange’a, a drugim była konkluzja, że mieszanie wina z Ognistą Whisky to naprawdę nie był najlepszy pomysł, mimo że wcale dużo tego alkoholu w siebie nie wlałam i starałam się zachować umiar.

    Mężczyzna również szybko się podniósł i uchronił mnie przed niewątpliwym upadkiem. Przytrzymał mnie w talii, a ja automatycznie chwyciłam się jego przedramienia, a drugą dłoń oparłam na piersi, dzięki czemu odzyskałam równowagę. Zadarłam głowę do góry, aby znów na niego spojrzeć. Wiedziałem, że patrzył; jego ciemne tęczówki potrafiły przejrzeć mnie na wylot. Po chwili przyciągnął mnie bliżej siebie i po prostu złączył nasze usta w pocałunku.

    Nie było to tak delikatne zetkniecie warg, jak wtedy na treningu, gdy stracił kontrolę, ale nie chciał mnie wystraszyć. Nie, tym razem wpił się w moje usta brutalniej i bardziej przygarnął mnie do swego ciała. Bez protestu pozwoliłam, aby jego język wtargnął głębiej i z taką samą żarliwością oddawałam pieszczotę. Rudolf smakował alkoholem, tą ognista whisky, której tak dużo wypił, ale w żaden sposób mnie to nie odrzuciło. W tym momencie czułam, że to tak bardzo właściwe.

    Tym razem to Lestrange się zachwiał, przerywając taniec naszych języków i opadł na ławkę, na której chwilę wcześniej siedzieliśmy. Alkohol zbierał swoje żniwa. Oczy mu błyszczały, a na wargach igrał uśmiech, gdy na mnie patrzył. Ja także się lekko uśmiechnęłam i czułam, że policzki mi płonęły, choć ciemność na pewno to ukrywała. Jeszcze nigdy nie doświadczyłam czegoś takiego. Te wszystkie pocałunki, które do tej pory przeżyłam, nie mogły równać się z tym, co działo się teraz.

    Byliśmy nadal na tyle blisko siebie, że mógł mnie przyciągnąć do swego ciała, co zrobił, a ja niewiele myśląc, usiadłam mu na kolanach i bez wahania złączyłam usta w kolejnym pocałunku, a mężczyzna nie oponował, tylko jeszcze bardziej mnie objął. Jedną dłonią uczepiłam się jego koszuli, a drugą wplotłam mu we włosy. Odchyliłam głowę do tyłu, gdy przeniósł się z pocałunkami na szyję i czułam, jak jego dłonie błądzą po moim ciele. Nikt mnie jeszcze w ten sposób nie dotykał. Westchnęłam cicho z przyjemności, jednak nagle uderzyła mnie myśl, która sprawiła, że ta chwila prawie prysła, niczym bańka mydlana.

    – Rudolfie – powiedziałam cicho, a on zaprzestał pieszczot, ręce znieruchomiały i spojrzał na mnie, nie rozumiejąc.

    – Nie zamierzam cię skrzywdzić – stwierdził.

    – Wiem – powiedziałam i w zasadzie byłam teraz tego pewna, jak niczego innego, choć nie miałam pojęcia, skąd ta świadomość się wzięła. – Ale nie chcę, aby nas tutaj ktoś zobaczył – stwierdziłam. To było ryzykowne, w zasadzie każdy gość z balu, czy ktokolwiek z domowników mógł postanowić się przejść po ogrodzie i tutaj zawędrować. Merlinie, całe szczęście, że zostały mi resztki zdrowego rozsądku.

    – Chodź – powiedział, więc zeszłam z jego kolan, a mężczyzna chwycił mnie za rękę i pociągnął w stronę wyjścia z altany. Po drodze sięgnął jeszcze butelkę z alkoholem i znów upił płynu, a potem podał mi. W pierwszym odruchu chciałam odmówić, ale coś mnie podkusiło i również ponownie skosztowałam mocnego trunku. Mężczyzna dopił resztę i odrzucił puste szkło na bok. Za to ja wyswobodziłam się z jego uścisku, bo byliśmy zbyt blisko dworu i każdy mógł nas tutaj zobaczyć, a tego pragnęliśmy uniknąć.

    Kiedy weszliśmy do budynku i oddaliliśmy się od natrętnych oczu, których pełno było w korytarzu prowadzącym do sali bankietowej i wreszcie zostaliśmy sami, Rudolf znów chwycił mnie za rękę i pociągnął w sobie tylko znanym kierunku, a ja bez wahania za nim podążyłam. Czułam ogromne podekscytowanie, ale także wiedziałam, że przez alkohol trochę za bardzo zaszumiało mi w głowie.

    Weszliśmy do jakiegoś pomieszczenia, a po krótkim spojrzeniu domyśliłam się, że musiała to być komnata Rudolfa. Nie miałam jednak zbyt wiele czasu na obserwowanie otoczenia, bo już po chwili zostałam przyparta przez mężczyznę do ściany i obdarowywana kolejnymi pocałunkami. Całkowicie poddałam się nowym przeżyciom.

    Czułam dłonie Rudolfa błądzące po moim ciele, a jednak nie był nachalny, niczego nie przyspieszał i podświadomie wiedziałam, że mogę mu zaufać. Jedno ramiączko sukni zsunęło się, odkrywając więcej skóry, którą mężczyzna obcałowywał, a ja drżącymi palcami odpinałam guziki jego koszuli, jeden po drugim. Poradziłam sobie z tym całkiem sprawnie i rzecz szybko wylądowała na podłodze. Lestrange nie nie pozostawał dłużny i zabrał się za rozsupływanie wiązania sukni. Przez to nie mógł już mnie dociskać do ściany, bo musiał sięgnąć moich pleców, ale zaczęliśmy kierować się w stronę łóżka. Nie szło mu to tak szybko, jak mi odpinanie guzików, zresztą nie było co się dziwić po tym, w jakim stanie się znajdował, ale gdy upadłam na łóżko, czułam, że suknia jest o wiele luźniejsza, a przecież wcześniej była ciasno zawiązana.

    – Jesteś taka piękna, Hermiono – wyszeptał Rudolf. Patrzył przez chwilę na mnie i wydawało mi się, że jego wzrok jest nieco dziwny. Nie trwało to jednak długo, ponieważ po chwili tak po prostu opadł obok mnie na łóżku. Ułożyłam się na boku, tak aby być przodem do mężczyzny i tchnięta jakimś dziwnym impulsem, zaczęłam wodzić opuszkami palców po jego nagiej, umięśnionej skórze. Przeniosłam wzrok na twarz mężczyzny, nabrałam ochoty, aby po raz kolejny skosztować tych warg, ale dostrzegłam, że powieki ma zamknięte i zaczął oddychać tak bardziej miarowo. Poderwałam się i usiadłam, przez chwilę zbierając myśli. Byłam lekko skonfundowana wnioskiem, do jakiego doszłam.

    Rudolf Lestrange po prostu zasnął.

_______________________________

Wiecie, że ten rozdział leży na dysku od lipca i byłam pewna, że już go wstawiłam? Skleroza nie boli xD :)

Mam nadzieję, że nikt mnie nie zamorduje za tego Rudolfa :D


sobota, 31 lipca 2021

Rozdział Piętnasty

 Nie miałam pojęcia, co dopiero się wydarzyło. Wiele rzeczy stało się jednocześnie, nim zdążyłam cokolwiek zarejestrować.

– Na gacie Merlina! – wrzasnął Rudolf. Wtedy spostrzegłam, że na moim nadgarstku założona jest bransoleta, a druga taka sama znajduje się na ręce Lestrange’a i były połączone magiczną żarząca się linią. Do tego moja dłoń pulsowała bólem i była cała czerwona. Może nie cierpiałam tak bardzo, że nie dało się tego przeżyć, ale odczuwałam całkiem konkretny dyskomfort, a to wcale nie było mi na rękę. Jednak odsunęłam to na chwilę na bok i skupiłam się na tym, co właśnie oplotło mój nadgarstek, bo miałam dziwne przeczucia i zdecydowanie nie należały one do pozytywnych.

– Co to jest? – zapytałam.

– Nie jestem pewien, ale to chyba małżeńskie bransolety – wyjaśnił. – Co się stało? – dopytał, wskazując na moją dłoń. Śmierciożerca wyglądał naprawdę na zaniepokojonego.

– Ta książka parzy, a żadne zaklęcie nic nie wykryło – oznajmiłam.

– Pokaż – powiedział i zaczął mruczeć jakieś zaklęcia nad moją dłonią. Najpierw poczułam, jakbym wsadziła ją do lodowatej wody, a potem przyszła ulga i po oparzeniu nie było śladu. – To niegroźna rana, a książka musiała mieć zaklęcia maskujące i rozpraszające. To punkt, do którego dopiero mieliśmy przejść; zwykłe wykrywające nie jest w stanie znaleźć klątwy.

– Należy najpierw zdjąć maskujące i rozpraszające, tak?

– Tak – przytaknął.

– Dlaczego od razu mi tego nie powiedziałeś? Wtedy mogłabym…

– Bo sprawdzałaś tylko przedmioty, które ci ja dawałem, a one nie miały dodatkowych zabezpieczeń – oznajmił, a ja przyjęłam jego wyjaśnienie i postanowiłam nie drążyć tematu. Już się przekonałam, że Rudolf był dobrym nauczycielem, więc postanowiłam mu w tej kwestii zaufać.

– Co z tym? – zapytałam, machając ręką z bransoletą.

– Miałaś to zneutralizować, ale w obecnej sytuacji chyba będziemy potrzebować pomocy, ale najpierw sam spróbuję się tego pozbyć. Muszę się skupić – dodał.

Mężczyzna usiadł na jakiejś skrzyni, a ja obok, bo gdy on się przemieścił, to zaklęcie pociągnęło mnie za nim. Merlinie, byłam przykuta do tego człowieka! Jak długo to będzie trwało?

Obserwowałam, jak Rudolf przez kilka minut macha różdżką nad artefaktem, ale nic się nie działo. Na początku wydawał się skupiony i spokojny, a z mijającym czasem był coraz bardziej poddenerwowany. W końcu wściekle szarpnął za swoją obręcz i próbował ją zdjąć siłą, ale ta ani drgnęła. Chyba nie spodziewał się niczego innego, skoro wiedział, że ten przedmiot był zaklęty.

– Tak jak myślałem. Nie uda nam się – westchnął w końcu zrezygnowany. – Prawdopodobnie są tak zaczarowane, aby osoby, które to noszą nie będą mogły ich zdjąć.

– Co teraz? – przecież nie mogłam wiecznie chodzić przykuta do Lestrange’a. Musiałam się jakoś od niego uwolnić. Merlinie, za jakie grzechy?

– Jest pewien sposób, ale ci się nie spodoba – stwierdził. – Musimy znaleźć kogoś innego, kto będzie w stanie zdjąć klątwy z tego cholerstwa – dodał. – Wracamy na górę – zarządził.

Wyszliśmy z piwnicy i pierwszą osobą, na którą się natknęliśmy była Narcyza akurat tamtędy przechodząca. Prawdopodobnie zmierzała do salonu, bo kierowała się w tamtą stronę.

– Narcyzo! – zawołałam od razu.

– Ona nam nie pomoże – mruknął cicho mężczyzna. – Jest za słaba w czarnej magii. Potrzebujemy Snape’a albo Czarnego Pana – wyjaśnił.

– Hermiona, Rudolf, co się stało? – zapytała, a potem jej wzrok padł na bransolety na nadgarstkach. Na jej twarzy momentalnie odnotowałam ogromny szok, niedowierzanie. – Wy…?

– To przypadek, Narcyzo – przerwał jej szybko mężczyzna, aby nie doszła do złych wniosków. – W piwnicy uczyłem Hermionę wykrywać klątwy i je neutralizować i doszło do wypadku – wyjaśnił.

– Możesz to zdjąć? – zapytałam, mając gdzieś to, co chwilę wcześniej powiedział na jej temat Rudolf.

– Nie wiem, czy to w ogóle możliwe, Hermiono– powiedziała kobieta, a na jej twarzy wymalowało się zdumienie. – Jest chyba tylko jeden sposób – powiedziała, zerkając to na mnie, to na śmierciożercę. Zdecydowanie nie podobało mi się jej spojrzenie.

– Jaki sposób? – zapytałam. Rudolf coś wcześniej wspomniał, ale niczego mi dokładnie nie wyjaśnił.

– Hermiono, to małżeńskie bransolety, które dawniej były zakładane parom podczas ślubu i zdejmowane są wtedy, kiedy nowożeńcy dzielą łoże. To ich magia tak działa, aby para nie mogła ich zdjąć w inny sposób – wyjaśniła cierpliwie Narcyza. – Rzeczywiście w piwnicy Lucjusz trzyma mnóstwo czarnomagicznych rzeczy – przyznała kobieta.

– Ten sposób nie wchodzi w grę – odezwał się Rudolf ostro. – Chyba nie wyobrażasz sobie, że mógłbym tknąć córkę naszego Pana – powiedział buntowniczo do kobiety.

Udawałam, że nie widzę hipokryzji w jego wypowiedzi, bo doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, co łączy go z Delphini, ponadto sądzę, że mimo wszystko byłby zadowolony z takiego obrotu sprawy. Ja niekoniecznie. Narcyza jednak nie musiała o wszystkim wiedzieć. Kto wie, czy nie zdradziłaby wszystkiego Voldemortowi? Nagle uderzyła mnie przerażająca myśl. Merlinie, a co jeśli nie będzie innego wyjścia?

– Na pewno można jakoś odwrócić zaklęcia – powiedziałam, od razu odrzucając szybko poprzednią myśl. Musiałam w to mocno wierzyć.

– To bardzo silna i stara magia Hermiono – wyjasniła Narcyza. – Może Czarny Pan będzie wstanie ją odwrócić. Jest chyba w salonie razem z Bellatriks – dodała kobieta.

– Żeby jeszcze wyciągnęli błędne wnioski – prychnął Rudolf. No tak on także wiedział, że Bellatriks jest wariatką – Potrzebujemy Snape’a – oznajmił twardo, a ja w myślach przyznałam mu rację. Bellatriks mogłaby narobić wrzasku, a Lord Voldemort mógłby niepotrzebnie ukarać swojego sługę. Nie, żebym się o niego martwiła, czy coś w tym stylu. Uważałam tylko, że nie musi cierpieć ponadprogramowo. – Hermiono, powinniśmy wysłać sowę Severusowi – oznajmił, a potem odeszliśmy od Narcyzy.

– Nie szybciej będzie przekazać mu wiadomość przez patronusa? – podsunęłam.

– Nigdy do tej pory nie udało mi się wyczarować cielesnego Patronusa – oznajmił z niesmakiem. – To zbyt biała magia – dodał, jakby chciał usprawiedliwić to, że nie potrafi czegoś zrobić.

Byłam nieco zaskoczona, jakim cudem potężny czarodziej nie jest w stanie rzucić w pełni poprawnie tego zaklęcia, ale nie skomentowałam jego braku umiejętności w tej kwestii. Zamiast tego wyciągnęłam różdżkę i pomysłem o tym, jak po raz pierwszy udało mi się wyczarować mojego obrońcę przed dementorami; to była naprawdę wspaniała chwila. Mogłam przecież rzucić tak potężne zaklęcie, z którym nie radziło sobie wielu dorosłych, wykwalifikowanych czarodziejów, czego dowód był obok mnie.

Expecto Patronum! – powiedziałam, a już po chwili srebrna wydra wyskoczyła z różdżki i zaczęła biegać wokół mnie i Rudolfa, gotowa chronić nas przed wysłannikami Azkabanu. – Musisz iść do profesora Snape’a i przesłać mu ode mnie wiadomość, dobrze? – powiedziałam, a wtedy zwierzę zatrzymało się przede mną i zaczęło wpatrywać, jakby słuchało. – Panie profesorze, potrzebuje pilnie pana pomocy. Musi pan przybyć szybko do dworu Malfoyów – przekazałam, a wydra pobiegła przed siebie i zniknęła.

– Chodź do biblioteki – zaproponował. – Tam nie będziemy wyglądać podejrzanie i mała szansa, że ktoś nas znajdzie z tym cholerstwem – dodał i lekko potrząsnął spętanym nadgarstkiem. Nie miałam nic przeciwko, więc właśnie tam podążyliśmy. Zebraliśmy z regałów kilka książek, co było inicjatywą śmierciożercy, a potem usiedliśmy na kanapie. Dziwnie było przebywać tak blisko niego; odległość była względnie stosowna, ale zbyt bliska, jednak bransolety nie pozwalały się oddalić nam od siebie, bo od razu przyciągały nas jeszcze bardziej. Merlinie, niech Snape tu jak najszybciej przyjdzie, tylko nie wiadomo, jak długo będziemy musieli na niego czekać. Nauczyciel przecież miał swoje obowiązki, warzył eliksiry, w tym ten, nad którym pracował oraz działał aktywnie na rzecz Zakonu Feniksa.

***

Kiedy tylko wróciłem do Hogwartu, od razu zajrzałem do eliksiru, nad którym pracowałem. Wywar lekko bulgotał, a na skutek temperatury stracił nieco swoją barwę. Tak się działo, gdy muchy skośnookie poddawało się działaniu ciepła, więc wszystko powinno być w porządku. Zerknąłem na zegarek, za jakieś dziesięć minut powinienem dodać odwłoki acerii, a potem zamieszać siedem razy w lewo pod kątem czterdziestu stopni i gotować na wysokim ogniu przez piętnaście minut, aby wydobyć wszystkie właściwości pajęczaka.

Usiadłem przy biurku i wyjąłem z szuflady stary tekst oraz naszykowałem sobie na wszelki wypadek pusty kawałek pergaminu, aby móc notować w trakcie. Ten manuskrypt, a raczej jego kopię, bo nie udałoby mu się przemycić oryginału, podrzucił mi dwa dni temu Bill Weasley i jakkolwiek to brzmiało, byłem mu wdzięczny, że to zrobił. Oczywiście nikt się o tym nigdy nie dowie; być wdzięcznym za coś Weasley’owi to hańba.

Choć najstarszy syn Molly i Artura aktualnie pracował w Gringocie tutaj na miejscu, to przez ostatni miesiąc znów był w Egipcie, bo odkryli grobowce jakiś starożytnych magów i go potrzebowali. Weasley tam to podobno znalazł i od razu stwierdził, że to jakiś alchemiczny bełkot, jak to nazwał, ale postanowił zrobić kopie i mi dostarczył, uznając, że być może do czegoś się przyda i zrobię z tego jakiś sensowny użytek. Nie miał pojęcia, jak wielką przysługę mi tym wyświadczył!

Od roku poszukiwałem tekstów dotyczących pewnego legendarnego eliksiru, który może przywrócić do życia nawet tego, kto jest o włos od śmierci. Kiedyś się natknąłem na jakieś przesłanki, podobno starożytni magowie ukryli te dane, bo inni próbowali im je wykraść, a za ten wywar słono sobie liczyli. Wcale mnie to nie dziwiło, jestem zaledwie na jednym z etapów, a już teraz jest to dosyć skomplikowana receptura. Żaden z uczniów by sobie z nią nie poradził, że już nie wspomnę o niektórych trudno dostępnych składnikach.

Musi się warzyć siedem cykli księżycowych i w każdym jest kilka kroków do wykonania, a to jeszcze nie wszystko, bowiem wywar jest prawdopodobnie trzyfazowy, albo więcej, co oznacza, że to kilka różnych eliksirów i dopiero one mają taką ogromną moc. Z jednego z tekstów wynikało, że to nie koniec warzenia, a bez kolejnej części to, co zrobiłem do tej pory, nie miało żadnego sensu. To była naprawdę zaawansowana stara magia, a manuskrypt dostarczony przez Billa był jednym z brakujących elementów. Zdołałem już go przetłumaczyć, jednak nadal nie rozgryzłem receptury. Niektóre składniki na siebie wzajemnie reagowały, nie mogły być użyte ze sobą. Jeśli dodać do tego pierwszy wywar i fakt, że mogą wpływać na siebie wzajemnie, to ilość niewiadomych tylko się zwiększała.

Nawet nie wiem, ile czasu spędziłem nad tekstem, ale zadzwonił zegar, który zwiastował, że muszę dodać kolejny składnik. Zaznaczyłem w tekście miejsce, w którym skończyłem analizę, a potem od razu zabrałem się do pracy. Zerknąłem na recepturę i przyniosłem ze składziku marynowane płatki kolcowoju. Odmierzyłem ich trzynaście i zacząłem wrzucać do kociołka pojedynczo w odstępie, co trzynaście sekund, tak jak to było w przepisie. Teraz musiałem odczekać dwie minuty i znów podkręcić ogień, jednak tym razem na średni.

Nagle przede mną zmaterializował się nieznany mi Patronus. Wydra zatoczyła koło wokół mnie, a potem przysiadła i powiedziała głosem Hermiony Granger, że muszę pilnie pojawić się we Dworze Malfoyów.

Co takiego mogło się wydarzyć? Byłem rano, więc to coś niespodziewanego. Nie mogłem jednak teraz zostawić eliksiru. Cokolwiek by się stało, Granger musiała poradzić sobie sama.

Zerkałem na zegarek odmierzający czas do zwiększenia ognia pod kociołkiem, ale moje myśli były przy tej wszystkowiedzącej Gryfonce. Wciąż zachodziłem w głowę, co mogło się wydarzyć, że potrzebowała mojej pomocy? Przecież Czarny Pan był zadowolony z niej. Z okumencją radziła sobie nie najgorzej, więc nawet gdyby zajrzał jej do umysłu, to prawdopodobnie udałoby jej się wywieść go w pole. Na pewno potraktowałby ją delikatniej, w końcu nie może zniszczyć jej świadomości. A może Granger usłyszała jakąś poufną informację i musi pilnie ją przekazać? Wobec tego, czemu nie wysłałby jej przez patronusa albo nie poprosiła o pomoc młodego Malfoya? A może to Draconowi coś się stało? Merlinie, o co mogło chodzić?

Patrzyłem na wciąż przesuwającą się wskazówkę i niemal machinalnie podkręciłem płomień pod kociołkiem. Teraz musiałem odczekać siedem minut i mieszać, a potem za kolejne siedem ponownie i raz jeszcze. Że też musiało trafić na tą najbardziej skomplikowaną dzisiaj fazę wywaru.

Jedyne, co chciałem teraz zrobić, to pojawić się w Dworze Malfoyów i sprawdzić co się dzieje z Gryfonką. Nie mogłem jednak zaprzepaścić miesięcy pracy, które poświęciłem nad tym wywarem. O wykorzystanych składnikach nawet nie wspomnę.

Zamieszałem w kociołku pod kątem trzydziestu stopni i odliczałem kolejne minuty. W mojej głowie pełno było myśli o Granger. Nic sensownego nie przychodziło mi do głowy. Powodów, aby wysłać Patronusa mogła mieć mnóstwo.

Dopiero godzinę później wykonałem wszystkie kroki, które wymagała instrukcja tego wywaru i upewniwszy się, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, opuściłem zamek, aby móc dowiedzieć się, co się stało Hermionie Granger.

Gdy tylko dotarłem na miejsce, zastanowiłem się gdzie jej mam szukać. Postanowiłem zajrzeć do biblioteki, bo tam się zazwyczaj spotykaliśmy na naszych lekcjach. Na szczęście przeczucie dobrze mną pokierowało, bo właśnie tam się znajdowała, choć nie sądziłem, że zostanę ja siedzącą z nosem w książce w towarzystwie Lestrange’a i to siedzących tak blisko siebie, że wyglądali na mocno ze sobą zżytych. Ta myśl jakoś wyjątkowo mnie ukuła, wywiercała boleśnie dziurę, gdzieś wewnątrz mnie i nie potrafiłem tego w żaden sposób zinterpretować. Odrzuciłem te absurdalne odczucie na bok.

– Panno Granger? – postanowiłem dać znać im o mojej obecności. Wydawało się, że oboje totalnie się wyłączyli.

– Panie profesorze, nareszcie! – powiedziała dziewczyna wyraźnie ucieszona moim widokiem, a to dziwne.

– No, Severusie, gdyby umierała, to bez wątpienia już byłaby martwa – stwierdził Lestrange. Cóż, też lubił te złośliwości tak samo, jak ja.

– Właśnie na to liczyłem – odparowałem sarkastycznie. – Granger, co się stało?

Jak na komendę oboje unieśli ręce przed siebie, Granger nią potrząsnęła, a to coś, co mieli na rękach, wydało brzęczący dźwięk. Przez chwilę patrzyłem na nich i przedmiot łączący ich dłonie i dopiero wtedy zrozumiałem, co to było.

– Mam gratulować, czy współczuć? – zapytałem, zachowując kamienną twarz, a tak naprawdę zastanawiałem się, jak Czarny Pan mógł chcieć wydać swoją młodszą córkę za Rudolfa i jaki miał w tym swój cel. Zresztą, czy to było możliwe? Teoretycznie on nadal ma żonę. Wezbrała we mnie jakaś złość, ale nie okazałem tego. To było bardzo dziwne uczucie.

– Merlinie, Snape! To przez przypadek – stwierdził Rudolf, a ja zmarszczyłem brwi w zastanowienie. Wobec tego, jak do tego doszło?

– Rudolf uczył mnie rozpoznawania klątw w piwnicy i… zdarzył się wypadek i zostaliśmy tym uwięzieni.

– Wydaje mi się, że Rudolf wie, jak się tego pozbyć – powiedziałem, choć na myśl, że mogliby usunąć bransolety w standardowy sposób, coś mnie skręcało od środka. Odsunąłem jednak od siebie te niedorzeczne myśli.

– Liczyliśmy na to, że z nas to zdejmiesz, Severusie – oznajmił.

– Czarny Pan nie był w stanie? – zapytałem.

– Nie chcieliśmy mu nic mówić – odparł śmierciożerca.

– Pokażcie to – mruknąłem, a potem pochyliłem się nad bransoletkami. Stuknąłem w nie kilka razy różdżką i rzuciłem zaklęcie wykrywające klątwy. Pokazały mi się, a potem zacząłem zdejmować jedną po drugiej. Lestrange i Granger jednak wciąż byli do siebie uwiązani. Zastanowiłem się [przez chwilę i zacząłem rzucać inne uroki, aż w końcu po kilku minutach udało się ich uwolnić.

– Merlinie, nareszcie! Dziękuję, panie profesorze! – Granger wyglądała na bardzo uradowaną, czego nie można było powiedzieć o Rudoflie. Spostrzegł jednak, że na niego patrzę i uśmiechnął się lekko.

– Tak, dzięki Snape – odparł niedbale. – Chyba starczy nam lekcji na dziś, Hermiono – stwierdził, a potem opuścił bibliotekę.

– Przepraszam, że oderwałam pana od pańskich zajęć – przerwała ciszę Gryfonka.

– Musiałem wykonać kilka skomplikowanych kroków do eliksiru, nad którym pracuję – wyjaśniłem jej spokojnie. – Nie mogłem przybyć wcześniej.

– Najważniejsze, że się udało zdjąć tę klątwę – powiedziała, a na jej twarzy pojawił się wyraz trudny do zinterpretowania.

– Powinnaś bardziej uważać, w końcu jesteś w domu śmierciożercy – pouczyłem ją. Popatrzyłem jak nerwowo odgarnia włosy i przygryza wargi. Musiała się nagle zdenerwować. – Wracam do Hogwartu – jak powiedziałem, tak zrobiłem, w końcu miałem do przeanalizowania manuskrypt starożytnych magów.

_______________________________________

Dobry wieczór tej pięknej soboty! Przyznam, że sądziłam, z e przez lipiec napisze ze 3-4 rozdziały na te opowiadanie, ale trochę jednak nie miałam czasu na Camp Nano i w efekcie są tylko dwa. Ale się wkręciłam w tą historię i póki co to Wybraniec poszedł w odstawkę.

Jak widzicie, trochę Snape'a dzisiaj się pojawiło, bo coś mało Snape'a w tym Sevmione póki co :D Ale spokojnie, tak w zasadzie, to jeszcze bal, jakieś spotkania ze śmierciożercami, trochę rozwinięcia wątku z Rudolfem i pewna akcja, która umocni Hermionę w oczach Lorda Voldemorta (zamierzam to zamknąć w rozdziale 16-17) i wreszcie Hogwart i tam Severus zagra pierwsze skrzypce, no w sumie drugie, bo Hermiona pierwsze , a Rudolf pójdzie trochę w odstawkę :D

Tak btw. to mocno spodobał mi się ten wątek z Rudolfem, tak to jest, jak wpadnie coś nieplanowanego w trakcie pisania :D I wiem, że to sevmione, ale jesteście bardziej Team Sev, czy Team Rudolf? Bo korci mnie, żeby dorobić do tego jakąś oddzielną historię, gdzie Hermiona związałaby się z Rudolfem :D

Ale się rozpisałam :D

Trzymajcie się,!

//Niedoskonała