poniedziałek, 4 października 2021

Rozdział Szesnasty

    Stałam przed lustrem i patrzyłam na swoje odbicie, nie wierząc, że dziewczyna, którą przed sobą widziałam, to naprawdę byłam ja. Ta w szkle została totalnie odmieniona i trzeba było się przyjrzeć, aby ujrzeć tam dawną Hermionę Granger. Wysoka, ładnie uczesana, olśniewająco ubrana. Bez loków, które nie dają się ujarzmić, a w gładkim koku. Moja twarz wydawała się nieskazitelna, dzięki makijażowi, który na nią nałożono, choć udało mi się wynegocjować nie tak wyzywający, jak chciała najpierw Bellatriks. Na szczęście Narcyza przychyliła się mojej prośbie i uznała, że jej siostra przesadza. Na sobie miałam piękną suknię w kolorze mocnej czerwieni, która, choć nie była strojna, zdecydowanie przykuwała wzrok. Nie chciałam tego wszystkiego, ale to ja miałam być gwiazdą tego wieczoru, jak zostałam już poinformowana. To dzisiaj miałam zostać przedstawiona wszystkim śmierciożercom i ich rodzinom, które zostały zaproszone na bal w Dworze Malfoyów, dlatego też tegoroczny jest elegantszy niż zazwyczaj. Organizowano go z jeszcze większym rozmachem, niż poprzednie, choć podobnież co roku i tak były zachwycające. Nie, żeby mi się to podobało, ale nie mogłam tego zepsuć i musiałam się dostosować. Nad moim wyglądem czuwały Delphi, Narcyza oraz Bellatriks, która także postanowiła, że musi tego dopilnować, co było dziwne, bo raczej nie interesowała się do tej pory moim wychowaniem na przykładną córeczkę Czarnego Pana. I dzięki Merlinowi za to, rzecz jasna.

    Co do tego, jak mam się zachowywać, kilku rad udzielił mi Draco; głównie dobrego wychowania panujących wśród arystokracji, zasad przy stole i tego, jak traktować innych śmierciożerców, którzy będą chcieli mi się przypodobać, bo żadne z nas nie wątpiło, iż tacy się pojawią. Ponadto na temat mojego zachowania na balu odbyłam rano rozmowę również z… samym Lordem Voldemortem, co dla mnie było całkiem sporym zaskoczeniem. Odwiedził mnie w moim pokoju i wcale nie przeszkadzało mu to, że spałam i wygłosił iście ojcowską tyradę. Oczekiwał, że nie splamię jego dobrego imienia i będę zachowywać się, jak przystało na arystokratkę, którą byłam. W zasadzie nie powiedział mi niczego, czego już bym nie wiedziała, ale oczywiście mu przytaknęłam i zapewniłam, że będzie tak, jak sobie tego życzy. Co innego mogłam zrobić? Musiałam być idealną córką, jakiej potrzebował, więc ta cała farsa z balem również powinna pójść po jego myśli.

    Usłyszałam, że drzwi do pokoju otwierają się i zajrzała przez nie jedna z ostatnich osób, które chciałabym tutaj zobaczyć; Bellatriks Lestrange. Miała na sobie długą, opinająca ją suknię w kolorze butelkowej zieleni i srebrne dodatki. Włosy także spięła w koka, jednak nie w tak gładkiego, jak mój. Podeszła bliżej i stanęła tuż za mną, a ja spojrzałam w odbicie i chyba po raz pierwszy ogarnęła mnie refleksja, że rzeczywiście jesteśmy do siebie nieco podobne. Nie tylko włosy mam po niej, ale również kształt ust mamy zbliżony, a może nawet taki sam?. Jeśli się przyjrzeć, rzeczywiście wyglądamy, jak matka z córką i to dość przerażające, bo nadal ten fakt wypierałam.

    – Już czas, Hermiono – powiedziała dość oschle. Obrzuciła mnie dokładnym spojrzeniem, a ja obserwowałam ją podczas tej czynności. Przez moment wydawało mi się, że ostre rysy twarzy kobiety, jakby złagodniały, a na obliczu zagościł uśmiech. Czy to w ogóle możliwe, aby ta przerażająca i bestialska arystokratka mogła posiadać jakiekolwiek uczucia? – Pięknie wyglądasz – dodała, a jej ton rzeczywiście zabrzmiał jakby nieco cieplej, niż wcześniej.

    – Dziękuję, matko – powiedziałam. Wszystko we mnie zawsze buntowało się przed tym, aby tak się do niej odnosić, ale nauczyłam się już panować nad głosem i Bellatriks nie była w stanie wyczuć, że ledwo przechodziło mi to przez gardło.

    Wyszłyśmy obie z pokoju i skierowaliśmy się do sali balowej, która mieściła się w podziemiach, ale w innej części domu, niż lochy i piwnice. Nawet nie przyszłoby mi do głowy, że w starych czarodziejskich dworach istnieje takie pomieszczenie! Dowiedziałam się o tym całkiem niedawno, gdy temat balu zaczął być żywy i jego termin się nieubłaganie zbliżał.

    Przed zamkniętymi drzwiami stał już Lord Voldemort, do którego natychmiast podeszła Bellatriks i chwyciła go pod ramię. Miał na sobie elegancką szatę i nie wyglądał w tym tak przerażająco, jak zawsze. Przy Delphi stał jakiś młody śmierciożerca, który widocznie dostąpił zaszczytu, aby móc wprowadzić ją na bal, a na mnie czekał Draco. Lord uznawał, że nie możemy iść same, ponieważ obok mężczyzny lepiej będziemy wyglądać. Gdy o tym słyszałam, uznałam, że to jakaś bezsensowna fanaberia, ale tak naprawdę to była pestka.

    Drzwi zostały otwarte i do środka wszedł Voldemort z Bellatriks, a potem Delphni z towarzyszem. Ja miałam czekać, aż Lord wygłosi mowę i zezwoli mi na przejście. Ledwo co słyszałam przez te drzwi, ale mówił o tym, że cieszy się, iż widzi coraz więcej jego zwolenników, że razem będą silniejsi, że zapanują nad światem i inne tego typu rzeczy.

    – Denerwujesz się, Hermiono?

    – W porządku, Draco – odparłam. – Chyba nic złego nie powinno się stać – dodałam. – Chyba że się potknę o tę cholerną kieckę – dorzuciłam niby żartem, choć miałam nadzieję, że taki scenariusz się nie urzeczywistni.

    Malfoy roześmiał się cicho.

    – Spróbuję cię złapać – oznajmił w momencie, w którym drzwi do sali się otworzyły.

    – POKŁOŃCIE SIĘ PRZED MOJĄ DRUGĄ CÓRKĄ – zagrzmiał donośny głos. Złapałam ramię Malfoya, a potem skierowaliśmy się do wrót. Za nimi ujrzałam ogromną salę wypełnioną mnóstwem ludzi; ciężko mi było stwierdzić, ile mogłoby ich być. Wszyscy stali w lekkim ukłonie i próbowali na mnie zerkać. Zrobiło mi się nagle gorąco i zakręciło w głowie, ale chwyciłam się mocniej Dracona i zmusiłam, aby stawiać kolejne kroki. Najchętniej bym stąd uciekła, ale nie mogłam tego zrobić. Przywdziałam na twarz delikatny uśmiech i udałam, że patrzę na nich wszystkich z wyższością. Miałam pokazać im, że jestem ponad nimi, że są jedynie moimi sługami. Czy udało mi się ten efekt osiągnąć? Nie mam pojęcia.

    Kroczyłam w dół po schodach i rozglądałam się za znajomymi twarzami i szybko wypatrzyłam profesora Snape’a, Rudolfa, czy koleżanki Delphi, oraz kilkunastu byłych bądź obecnych uczniów Hogwartu; większości Ślizgonów. Wcale to nie było łatwe w tej rzeszy obcych ludzi. Podeszliśmy z Draconem do okrągłego stołu, który zajmowała nasza rodzina i gospodarze i zajęliśmy miejsca tak jak reszta.

    – Ucztujmy! – zagrzmiał Czarny Pan, a potem skierował różdżkę w gardło i mruknął zaklęcie, które przywróciło mu normalny głos. Goście również usiedli, a po chwili na stole pojawiło się jedzenia, tak jak to bywało w Szkole Magii, na powitalnej uczcie, co mnie mocno zaskoczyło.

    – Wbrew pozorom to bardzo prosta magia, Hermiono – powiedziała Narcyza z lekkim uśmiechem, która musiała zobaczyć moje zdumienie.

    Nałożyłam sobie trochę sałatki i pieczonych ziemniaków i zaczęłam jeść. Na razie wszystko szło całkiem gładko i mam nadzieję, że później te całe przyjęcie także upłynie w ten sam sposób. Musiałam wytrzymać jedynie kilka godzin, a potem przetrwać ten niecały miesiąc, który mi został do końca wakacji, podczas którego będę musiała uczestniczyć w zebraniach śmierciożerców, jako pełnoprawna członkini Wewnętrznego Kręgu. Wobec tego, co mnie czekało, czym jest kilkugodzinny bal z dziesiątkami arystokratów, których jedynym pragnieniem jest wybicie mugoli i szlam? Pestka.

    – Drogie panie, wina? – zapytał Rudolf, podnosząc karafkę z alkoholem. On i Lord już mieli Ognistą Whisky w szklankach.

    – Poproszę Rudolfie – powiedziała Narcyza i mężczyzna od razu podszedł do kobiety, aby wypełnić jej kielich.

    – Ja również – odpowiedziała Delphi.

    – Poproszę – powiedziałam cicho. Uznałam, że w tej sytuacji lampka nie zaszkodzi. Byłam zbyt spięta i musiałam to jakoś rozładować, a od odrobiny wina się przecież nie upiję i nie stracę kontroli nad tym, co robię. Mężczyzna z niezwykłą zręcznością napełnił kielichy, a potem wrócił na swoje miejsce.

    – Za moje piękne córki – Lord Voldemort wzniósł niespodziewany toast.

    Chwyciłam kieliszek niemal od razu i upiłam łyk płynu, który przyjemnie rozgrzewał. Było dość słodkie, ale bez przesady. Odłożyłam alkohol z powrotem i wróciłam do jedzenia jak reszta. Przy naszym stole panowała cisza, ale od innych docierały pojedyncze szmery, które przebijały się przez spokojną muzykę, która nawet nie wiem, kiedy zaczęła rozbrzmiewać.

    Kiedy wszyscy się najedli, rozpoczęto tańce i wiele par swobodnie wirowało na parkiecie w takt muzyki. Ja także już kilkukrotnie zatańczyłam z Draconem, Rudolfem, oraz całą masą nieznanych sobie śmierciożerców.

    – Panienko, czy mogę panią prosić do tańca? – nagle podszedł do mnie jeden z mężczyzn, którego również nie rozpoznawałam. Już miałam odpowiedzieć, że z przyjemnością z nim zatańczę, ale wtedy wtrącił się Rudolf.

    – Hermiona dopiero co obiecała mi taniec – szybko poderwał się z krzesła i podszedł do mnie. Stanął obok zbitego z tropu mężczyzny i podał mi dłoń. Byłam nieco skołowana i popatrzyłam to na jednego, to na drugiego, ale uznałam, że Lestrange nie zachował się tak bez powodu.

    – Rudolf ma rację panie…

    – Smith – wtrącił mężczyzna widocznie niezadowolony.

    Podałam dłoń Lestrange’ówi i poderwałam się z krzesła, a potem zaczęliśmy poruszać się w rytm muzyki.

    – Co to miało znaczyć, Rudolfie? – zapytałam, zerkając na niego. Mocniej chwyciłam się jego ramienia i pozwoliłam mu się prowadzić.

    – Smith jest zwykłym dupkiem, który szuka każdej okazji, aby się przypodobać naszemu panu. Nie udało mu się kilka misji, a wcześniej zalecał się do Delphni. Jest jakimś krewnym ministra i liczył, że Czarny Pan pozwoli mu, aby pojął ją za żonę – wyjaśnił. – Nie trudno się domyślić, że teraz będzie próbował z tobą – dodał spokojnie. – A ostre spojrzenie Czarnego Pana, mnie w tym utwierdziło, obserwował was i chyba mu się nie podobał ten widok – dodał, co z kolei mnie zdumiało, bo przecież Lord tańczył nieopodal razem z Bellatriks. Jakoś dziwny był dla mnie fakt, że miał na mnie baczenie. Owszem, jestem jego córką, ale wątpię, aby się martwił, czy cokolwiek w tym stylu. To nie pasowało do mojej wizji Voldemorta-krwiożerczego potwora. Merlinie, miałam dzisiaj jakieś niepoważne rozmyślania na temat Czarnego Pana i Bellatriks. Co wcale też nie znaczyło, że uważałam ich od teraz za bardziej ludzkich, o nie!

    Kiedy piosenka się skończyła, zamierzaliśmy wrócić do stołu, jednak drogę zagrodził mi Severus Snape. Mężczyzna zatrzymał się przede mną i wyciągnął dłoń w moim kierunku.

    – Granger, zatańczysz? – zapytał spokojnie, a ja nie potrafiłam rozgryźć jego wzroku.

    Bez słowa podałam dłoń nauczycielowi, a Rudolf, widząc mój gest, sam skierował się w stronę stołu. Po chwili czułam, że Mistrz Eliksirów przyciągnął mnie nieco bliżej i delikatnie złapał mnie w talii, a ja sama chwyciłam się jego przedramienia. Dzięki szpilkom (oczywiście nie bardzo wysokim, żebym się nie zabiła przy pierwszej nadarzającej się okazji) byłam kilka centymetrów wyższa i nauczyciel nie górował nade mną aż tak, jak zawsze.

    – Jak się bawisz, Granger? – zapytał, a w jego głosie od razu wyczułam sarkazm i parsknęłam śmiechem.

    – Nie mogłam wymarzyć sobie lepszego balu – odpowiedziałam w podobnym tonie i zauważyłam, że kąciki jego ust uniosły się ku górze.

    – Czarny Pan wydaje się cały czas mieć na ciebie oko – powiedział już całkowicie poważnie nauczyciel.

    – Rudolf też to dopiero zauważył. Powiedział, że obserwował mnie cały czas, gdy dopiero podszedł do mnie Smith.

    – Widziałem – mruknął Snape. – Uważaj na niego, ciągle stara przypodobać się Czarnemu Panu. Próbował też poprzez Delphni.

    – Wiem, Rudolf mi powiedział – przez chwilę wydawało mi się, że nauczyciel eliksirów jakby się nieco skrzywił na wzmiankę o Rudolfie. Może jednak mi się to tylko przywidziało? – Na niego też uważaj, nie wolno mu ufać – dodał.

    – Ufam tutaj tylko panu – odparłam zupełnie szczerze. – I poniekąd Draconowi – dodałam. Severus Snape nie odpowiedział, ale wydawał się usatysfakcjonowany tą odpowiedzią. Zwiastowała to jego poważna mina i brak jakiegokolwiek grymasu, który świadczyłby o tym, że cokolwiek idzie nie po jego myśli.

    W końcu wróciłam do stolika i od razu upiłam łyk wina z kieliszka, bo mocno zaschło mi w ustach. Ten cały bal w ogóle mi się nie podobał i najlepiej by było, gdyby w ogóle go nie zorganizowano. To była jedna wielka nuda i stale musiałam tańczyć z obcymi ludźmi, którzy chcieli mi się przypodobać, albo abym dowiedziała się o ich istnieniu i to wszystko pod pilnym ostrzałem Lorda Voldemorta. Nawet już sama nie miałam pojęcia, ile czasu minęło. Przy stole byłam tylko ja i Narcyza. Czarny Pan i Bellatriks po raz kolejny znaleźli się na parkiecie, tak samo, jak i odszukałam wzrokiem Dracona i Delphi wirujących w tańcu. Nie dostrzegałam nigdzie Rudolfa, ale nie zaprzątałam sobie nim głowy.

    – Czy to będzie bardzo nietaktowne, jeżeli pójdę już spać? – zapytałam cicho siedzącą naprzeciw mnie Narcyzę. Bal trwał już od kilku godzin i wydawało mi się, że nie, ale dla pewności wolałam zasięgnąć rady. Kto lepiej z przychylnych mi osób tutaj znał etykietę rodów czystokrwistych?

    – Myślę, że nie, Hermiono – powiedziała kobieta. – Idź, w razie co wytłumaczę cię przed Czarnym Panem – dodała i uśmiechnęła się lekko.

    – Dziękuję, Narcyzo – odparłam i wypiłam jednym haustem resztę zawartości kieliszka. – Dobrej zabawy – dodałam, a potem opuściłam salę.

    Kiedy znalazłam się na parterze, pomyślałam, że dobrze by było jeszcze wyjść na powietrze, bo lekko zakręciło mi się w głowie. Picie wina nie było jednak dobrym pomysłem, choć w zasadzie nie pochłonęłam go jakoś dużo. Zrealizowałam moją myśl i wyszłam do ogrodu. W twarz od razu uderzył mnie chłodny powiew nocnego powietrza; nie było już najcieplej, aczkolwiek nie powinnam się była dziwić, bo zegar wskazywał już grubo po północy.

    Zaczęłam się przechadzać oświetlonymi alejkami i skręcałam za każdym razem, kiedy widziałam gdzieś ludzi, bo właśnie dostrzegłam, że pojedyncze osoby także postanowiły zrobić sobie spacer. Kierowałam się w bardziej odludną część ogrodu i dotarłam do altany skrytej za ogromnymi tujami, jednak zatrzymałam się tuż przed nią i miałam zawrócić, ponieważ ktoś już tam był. W ostatniej chwili rozpoznałam tę osobę.

    – Rudolf – mruknęłam cicho i wtedy mężczyzna też mnie dostrzegł.

    – Hermiona – odparł tonem zbliżonym do mojego. – Co tu robisz?

    W altanie panował półmrok, a jedyne światło to lampy na ścieżce prowadzącej do niej. Widziałam jednak wyraźnie, twarz mężczyzny i to jak mnie obserwował. Pokonałam niewielki schodek i weszłam do środka, a potem usiadłam obok niego. On cały czas mi się przyglądał i nie spuszczał ze mnie wzroku. Niemal czułam intensywność jego spojrzenia; jakkolwiek paradoksalnie to brzmi.

    – Postanowiłam zawinąć się z balu, ale pomyślałam, że najpierw się przewietrzę i zawędrowałam aż tu – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – A ty czemu się tutaj zaszyłeś?

    Roześmiał się i pociągnął zdrowy łyk z butelki, którą miał koło siebie. Dopiero teraz zrozumiałam, że śmierciożerca po prostu tutaj siedział i się upijał. Miałam złe przeczucia.

    – A jak myślisz, Hermiono? Miałem siedzieć tam z wami i patrzeć jak Czarny Pan mnie upokarza przed tymi wszystkimi ludźmi, mając moją żonę u boku? – zapytał gorzko. Mówił bardzo nieskładnie i przerwał wypowiedź, aby wypić kolejną dawkę alkoholu. Ile on już wypił? Bardziej zszokowały mnie jednak jego słowa, które szybko wydobyły się z jego ust. Wydawało mi się, że powiedział to jakby bezmyślnie, a ich sens dotarł do mnie dopiero po krótkiej chwili. Merlinie, jak przedstawił to w taki sposób, to musiałam przyznać mu rację.

    – Myślałam, że wasze małżeństwo już nie istnieje – powiedziałam cicho. – Nie sądziłam, że ci zależy nadal na mojej matce – dodałam.

    – Oh, nie Hermiono – zaprzeczył mężczyzna. – Nie przeczę, to piękna i pociągająca kobieta, ale nie zależy mi na niej. Nigdy nic do niej nie czułem – zaprotestował. – Jednak nadal jest oficjalnie moją żoną – dodał i znów pociągnął solidny łyk z butelki.

    – Nigdy tak na to nie patrzyłam – powiedziałam cicho i po raz pierwszy mu współczułam, ale on tylko się roześmiał.

    – Chyba jako jedyna. Wszyscy inni szepczą za moimi plecami i poniżają – powiedział gorzko. – Ale ty potrafisz mnie zrozumieć, Hermiono – niemal wyszeptał, a potem położył rękę na moim kolanie i delikatnie ścisnął. – Też jesteś w tym wszystkim sama, tak jak ja – powiedział, wpatrując się we mnie.

    – Nie wiem, o czym mówisz – oznajmiłam ostrożnie. Odrobinę się lękałam, że mnie przejrzał, że w mig pojął mój plan, co zresztą już mi kiedyś zasugerował. Co, jeżeli tak było i pójdzie z tym do Voldemorta? Albo, jeśli on sam zajrzy mu w umysł i to wyczyta? Co prawda profesor Snape twierdził, że Lestrange również jest świetnym legilimentą, ale nigdy nic nie wiadomo.

    – Doskonale wiesz, o czym mówię – dodał bełkotliwie. – Udajesz, wiem o wszystkim – stwierdził. – Masz, też się napij – podał mi butelkę Ognistej Whisky, w której wciąż było całkiem sporo bursztynowego płynu.

    – Nie masz o niczym pojęcia – zanegowałam i odsunęłam od siebie butelkę z alkoholem. Próbowałam także strącić jego dłoń z kolana, ale zamiast tego przeniósł ją na moją rękę i zacisnął.

    – Zostałaś porwana i przebywasz wśród wrogów, zabito ci rodziców i nie masz już przyjaciół. Próbujesz się dostosować, ale nie uwierzę, że mimo wszystko porzuciłaś dawne życie i to, w co wierzyłaś. Malfoyowie już nic nie znaczą, więc niewiele ci pomogą, a Snape jest jak chorągiewka na wietrze. Nie masz tutaj nikogo – ciągnął swoją teorię. – Dlatego tak dobrze się rozumiemy – wyjaśnił i ponownie podał mi butelkę.

    Westchnęłam cicho i ją przyjęłam, aby upić trochę płynu, ale to bardziej, żeby po prostu odpuścił. Nie chciałam drążyć tego tematu z Rudolfem, bo choć podświadomie czułam, że mogłabym zaufać temu mężczyźnie, to zdrowy rozsądek mówił mi, że nie mogę zawierzyć śmierciożercy.

    – Wiesz, że mam rację – powiedział cicho.

    Rację miał, jeśli chodzi o Malfoyów, a przynajmniej tyle już sama zdołałam się dowiedzieć i wywnioskować. Najpierw Lord Voldemort nie był zadowolony z Lucjusza, że ten nie próbował go odszukać przez te wszystkie lata, a potem całkowicie stracił poważanie Czarnego Pana, gdy spartaczył część misji w Ministerstwie i dał się złapać aurorom. Porwanie mnie to jedno, ale mieli zdobyć również przepowiednię. Draco robił wszystko, co mógł, aby znów jego rodzina znalazła się na szczycie, ale każdy, który miał trochę rozumu w głowie, domyślał się, że Ślizgon trafił w szeregi swojego ojca za karę, a ci, co wiedzieli o jego zadaniu, mieli tego pewność. Nie zgadzałam się jednak z tym, co Lestrange mówił o profesorze Snape’ie. Ja wiedziałam, że kiedyś był śmierciożercą i przeszedł na stronę dobra, a co konkretnie sądził o nim Rudolf? Może nie wiedział, po której stornie on tak naprawdę się opowiada? I to nie prawda, że nie miałam tutaj nikogo; był Dracon i właśnie profesor Snape.

    – Mogłabym teraz iść i powiedzieć wszystko mojemu ojcu – powiedziałam, pociągając kolejny łyk z butelki. Płyn niemal wypalał mi przełyk, ale starałam się na to nie zważać uwagi. A może przez te wcześniejsze wino nie czułam już tego tak dosadnie, jak zawsze? – Jak szybko dostałbyś avadą?

    – To prawda, ale wiem, że tego nie zrobisz – był bardzo pewny siebie, pomimo stanu, w jakim już się znajdował. – Bo też czujesz tę nić porozumienia między nami – oznajmił. – Przyciąga cię do mnie, tak samo, jak mnie do ciebie.

    Popatrzyłam na Rudolfa, zastanawiając się, na ile jego słowa są prawdziwe. Czy pod wpływem alkoholu mógłby snuć jakieś intrygi? Wątpiłam w to. Patrzyłam na niego przez chwilę i czułam na sobie również i jego przenikliwy wzrok. Moje oczy błądziły po jego twarzy, ciele. Zerknęłam mimochodem na nasze splecione dłonie i wróciłam do badania oblicza mężczyzny. Patrząc na usta, zapragnęłam go pocałować; wciąż pamiętałam o tamtym krótkim pocałunku, który nam się przydarzył podczas treningu jakiś czas temu.

    Wstałam, uświadamiając sobie, w jakim kierunku błądzą moje myśli i zachwiałam się z dwóch powodów. Pierwszy to fakt, że wciąż byłam trzymana przez Lestreange’a, a drugim była konkluzja, że mieszanie wina z Ognistą Whisky to naprawdę nie był najlepszy pomysł, mimo że wcale dużo tego alkoholu w siebie nie wlałam i starałam się zachować umiar.

    Mężczyzna również szybko się podniósł i uchronił mnie przed niewątpliwym upadkiem. Przytrzymał mnie w talii, a ja automatycznie chwyciłam się jego przedramienia, a drugą dłoń oparłam na piersi, dzięki czemu odzyskałam równowagę. Zadarłam głowę do góry, aby znów na niego spojrzeć. Wiedziałem, że patrzył; jego ciemne tęczówki potrafiły przejrzeć mnie na wylot. Po chwili przyciągnął mnie bliżej siebie i po prostu złączył nasze usta w pocałunku.

    Nie było to tak delikatne zetkniecie warg, jak wtedy na treningu, gdy stracił kontrolę, ale nie chciał mnie wystraszyć. Nie, tym razem wpił się w moje usta brutalniej i bardziej przygarnął mnie do swego ciała. Bez protestu pozwoliłam, aby jego język wtargnął głębiej i z taką samą żarliwością oddawałam pieszczotę. Rudolf smakował alkoholem, tą ognista whisky, której tak dużo wypił, ale w żaden sposób mnie to nie odrzuciło. W tym momencie czułam, że to tak bardzo właściwe.

    Tym razem to Lestrange się zachwiał, przerywając taniec naszych języków i opadł na ławkę, na której chwilę wcześniej siedzieliśmy. Alkohol zbierał swoje żniwa. Oczy mu błyszczały, a na wargach igrał uśmiech, gdy na mnie patrzył. Ja także się lekko uśmiechnęłam i czułam, że policzki mi płonęły, choć ciemność na pewno to ukrywała. Jeszcze nigdy nie doświadczyłam czegoś takiego. Te wszystkie pocałunki, które do tej pory przeżyłam, nie mogły równać się z tym, co działo się teraz.

    Byliśmy nadal na tyle blisko siebie, że mógł mnie przyciągnąć do swego ciała, co zrobił, a ja niewiele myśląc, usiadłam mu na kolanach i bez wahania złączyłam usta w kolejnym pocałunku, a mężczyzna nie oponował, tylko jeszcze bardziej mnie objął. Jedną dłonią uczepiłam się jego koszuli, a drugą wplotłam mu we włosy. Odchyliłam głowę do tyłu, gdy przeniósł się z pocałunkami na szyję i czułam, jak jego dłonie błądzą po moim ciele. Nikt mnie jeszcze w ten sposób nie dotykał. Westchnęłam cicho z przyjemności, jednak nagle uderzyła mnie myśl, która sprawiła, że ta chwila prawie prysła, niczym bańka mydlana.

    – Rudolfie – powiedziałam cicho, a on zaprzestał pieszczot, ręce znieruchomiały i spojrzał na mnie, nie rozumiejąc.

    – Nie zamierzam cię skrzywdzić – stwierdził.

    – Wiem – powiedziałam i w zasadzie byłam teraz tego pewna, jak niczego innego, choć nie miałam pojęcia, skąd ta świadomość się wzięła. – Ale nie chcę, aby nas tutaj ktoś zobaczył – stwierdziłam. To było ryzykowne, w zasadzie każdy gość z balu, czy ktokolwiek z domowników mógł postanowić się przejść po ogrodzie i tutaj zawędrować. Merlinie, całe szczęście, że zostały mi resztki zdrowego rozsądku.

    – Chodź – powiedział, więc zeszłam z jego kolan, a mężczyzna chwycił mnie za rękę i pociągnął w stronę wyjścia z altany. Po drodze sięgnął jeszcze butelkę z alkoholem i znów upił płynu, a potem podał mi. W pierwszym odruchu chciałam odmówić, ale coś mnie podkusiło i również ponownie skosztowałam mocnego trunku. Mężczyzna dopił resztę i odrzucił puste szkło na bok. Za to ja wyswobodziłam się z jego uścisku, bo byliśmy zbyt blisko dworu i każdy mógł nas tutaj zobaczyć, a tego pragnęliśmy uniknąć.

    Kiedy weszliśmy do budynku i oddaliliśmy się od natrętnych oczu, których pełno było w korytarzu prowadzącym do sali bankietowej i wreszcie zostaliśmy sami, Rudolf znów chwycił mnie za rękę i pociągnął w sobie tylko znanym kierunku, a ja bez wahania za nim podążyłam. Czułam ogromne podekscytowanie, ale także wiedziałam, że przez alkohol trochę za bardzo zaszumiało mi w głowie.

    Weszliśmy do jakiegoś pomieszczenia, a po krótkim spojrzeniu domyśliłam się, że musiała to być komnata Rudolfa. Nie miałam jednak zbyt wiele czasu na obserwowanie otoczenia, bo już po chwili zostałam przyparta przez mężczyznę do ściany i obdarowywana kolejnymi pocałunkami. Całkowicie poddałam się nowym przeżyciom.

    Czułam dłonie Rudolfa błądzące po moim ciele, a jednak nie był nachalny, niczego nie przyspieszał i podświadomie wiedziałam, że mogę mu zaufać. Jedno ramiączko sukni zsunęło się, odkrywając więcej skóry, którą mężczyzna obcałowywał, a ja drżącymi palcami odpinałam guziki jego koszuli, jeden po drugim. Poradziłam sobie z tym całkiem sprawnie i rzecz szybko wylądowała na podłodze. Lestrange nie nie pozostawał dłużny i zabrał się za rozsupływanie wiązania sukni. Przez to nie mógł już mnie dociskać do ściany, bo musiał sięgnąć moich pleców, ale zaczęliśmy kierować się w stronę łóżka. Nie szło mu to tak szybko, jak mi odpinanie guzików, zresztą nie było co się dziwić po tym, w jakim stanie się znajdował, ale gdy upadłam na łóżko, czułam, że suknia jest o wiele luźniejsza, a przecież wcześniej była ciasno zawiązana.

    – Jesteś taka piękna, Hermiono – wyszeptał Rudolf. Patrzył przez chwilę na mnie i wydawało mi się, że jego wzrok jest nieco dziwny. Nie trwało to jednak długo, ponieważ po chwili tak po prostu opadł obok mnie na łóżku. Ułożyłam się na boku, tak aby być przodem do mężczyzny i tchnięta jakimś dziwnym impulsem, zaczęłam wodzić opuszkami palców po jego nagiej, umięśnionej skórze. Przeniosłam wzrok na twarz mężczyzny, nabrałam ochoty, aby po raz kolejny skosztować tych warg, ale dostrzegłam, że powieki ma zamknięte i zaczął oddychać tak bardziej miarowo. Poderwałam się i usiadłam, przez chwilę zbierając myśli. Byłam lekko skonfundowana wnioskiem, do jakiego doszłam.

    Rudolf Lestrange po prostu zasnął.

_______________________________

Wiecie, że ten rozdział leży na dysku od lipca i byłam pewna, że już go wstawiłam? Skleroza nie boli xD :)

Mam nadzieję, że nikt mnie nie zamorduje za tego Rudolfa :D


1 komentarz:

  1. Uwielbiam. Byłam ciekawa co między nimi się wydarzy, ale cieszę się, że Rudolf zasnął. Jestem za Severusem 😅😆

    OdpowiedzUsuń