sobota, 31 lipca 2021

Rozdział Piętnasty

 Nie miałam pojęcia, co dopiero się wydarzyło. Wiele rzeczy stało się jednocześnie, nim zdążyłam cokolwiek zarejestrować.

– Na gacie Merlina! – wrzasnął Rudolf. Wtedy spostrzegłam, że na moim nadgarstku założona jest bransoleta, a druga taka sama znajduje się na ręce Lestrange’a i były połączone magiczną żarząca się linią. Do tego moja dłoń pulsowała bólem i była cała czerwona. Może nie cierpiałam tak bardzo, że nie dało się tego przeżyć, ale odczuwałam całkiem konkretny dyskomfort, a to wcale nie było mi na rękę. Jednak odsunęłam to na chwilę na bok i skupiłam się na tym, co właśnie oplotło mój nadgarstek, bo miałam dziwne przeczucia i zdecydowanie nie należały one do pozytywnych.

– Co to jest? – zapytałam.

– Nie jestem pewien, ale to chyba małżeńskie bransolety – wyjaśnił. – Co się stało? – dopytał, wskazując na moją dłoń. Śmierciożerca wyglądał naprawdę na zaniepokojonego.

– Ta książka parzy, a żadne zaklęcie nic nie wykryło – oznajmiłam.

– Pokaż – powiedział i zaczął mruczeć jakieś zaklęcia nad moją dłonią. Najpierw poczułam, jakbym wsadziła ją do lodowatej wody, a potem przyszła ulga i po oparzeniu nie było śladu. – To niegroźna rana, a książka musiała mieć zaklęcia maskujące i rozpraszające. To punkt, do którego dopiero mieliśmy przejść; zwykłe wykrywające nie jest w stanie znaleźć klątwy.

– Należy najpierw zdjąć maskujące i rozpraszające, tak?

– Tak – przytaknął.

– Dlaczego od razu mi tego nie powiedziałeś? Wtedy mogłabym…

– Bo sprawdzałaś tylko przedmioty, które ci ja dawałem, a one nie miały dodatkowych zabezpieczeń – oznajmił, a ja przyjęłam jego wyjaśnienie i postanowiłam nie drążyć tematu. Już się przekonałam, że Rudolf był dobrym nauczycielem, więc postanowiłam mu w tej kwestii zaufać.

– Co z tym? – zapytałam, machając ręką z bransoletą.

– Miałaś to zneutralizować, ale w obecnej sytuacji chyba będziemy potrzebować pomocy, ale najpierw sam spróbuję się tego pozbyć. Muszę się skupić – dodał.

Mężczyzna usiadł na jakiejś skrzyni, a ja obok, bo gdy on się przemieścił, to zaklęcie pociągnęło mnie za nim. Merlinie, byłam przykuta do tego człowieka! Jak długo to będzie trwało?

Obserwowałam, jak Rudolf przez kilka minut macha różdżką nad artefaktem, ale nic się nie działo. Na początku wydawał się skupiony i spokojny, a z mijającym czasem był coraz bardziej poddenerwowany. W końcu wściekle szarpnął za swoją obręcz i próbował ją zdjąć siłą, ale ta ani drgnęła. Chyba nie spodziewał się niczego innego, skoro wiedział, że ten przedmiot był zaklęty.

– Tak jak myślałem. Nie uda nam się – westchnął w końcu zrezygnowany. – Prawdopodobnie są tak zaczarowane, aby osoby, które to noszą nie będą mogły ich zdjąć.

– Co teraz? – przecież nie mogłam wiecznie chodzić przykuta do Lestrange’a. Musiałam się jakoś od niego uwolnić. Merlinie, za jakie grzechy?

– Jest pewien sposób, ale ci się nie spodoba – stwierdził. – Musimy znaleźć kogoś innego, kto będzie w stanie zdjąć klątwy z tego cholerstwa – dodał. – Wracamy na górę – zarządził.

Wyszliśmy z piwnicy i pierwszą osobą, na którą się natknęliśmy była Narcyza akurat tamtędy przechodząca. Prawdopodobnie zmierzała do salonu, bo kierowała się w tamtą stronę.

– Narcyzo! – zawołałam od razu.

– Ona nam nie pomoże – mruknął cicho mężczyzna. – Jest za słaba w czarnej magii. Potrzebujemy Snape’a albo Czarnego Pana – wyjaśnił.

– Hermiona, Rudolf, co się stało? – zapytała, a potem jej wzrok padł na bransolety na nadgarstkach. Na jej twarzy momentalnie odnotowałam ogromny szok, niedowierzanie. – Wy…?

– To przypadek, Narcyzo – przerwał jej szybko mężczyzna, aby nie doszła do złych wniosków. – W piwnicy uczyłem Hermionę wykrywać klątwy i je neutralizować i doszło do wypadku – wyjaśnił.

– Możesz to zdjąć? – zapytałam, mając gdzieś to, co chwilę wcześniej powiedział na jej temat Rudolf.

– Nie wiem, czy to w ogóle możliwe, Hermiono– powiedziała kobieta, a na jej twarzy wymalowało się zdumienie. – Jest chyba tylko jeden sposób – powiedziała, zerkając to na mnie, to na śmierciożercę. Zdecydowanie nie podobało mi się jej spojrzenie.

– Jaki sposób? – zapytałam. Rudolf coś wcześniej wspomniał, ale niczego mi dokładnie nie wyjaśnił.

– Hermiono, to małżeńskie bransolety, które dawniej były zakładane parom podczas ślubu i zdejmowane są wtedy, kiedy nowożeńcy dzielą łoże. To ich magia tak działa, aby para nie mogła ich zdjąć w inny sposób – wyjaśniła cierpliwie Narcyza. – Rzeczywiście w piwnicy Lucjusz trzyma mnóstwo czarnomagicznych rzeczy – przyznała kobieta.

– Ten sposób nie wchodzi w grę – odezwał się Rudolf ostro. – Chyba nie wyobrażasz sobie, że mógłbym tknąć córkę naszego Pana – powiedział buntowniczo do kobiety.

Udawałam, że nie widzę hipokryzji w jego wypowiedzi, bo doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, co łączy go z Delphini, ponadto sądzę, że mimo wszystko byłby zadowolony z takiego obrotu sprawy. Ja niekoniecznie. Narcyza jednak nie musiała o wszystkim wiedzieć. Kto wie, czy nie zdradziłaby wszystkiego Voldemortowi? Nagle uderzyła mnie przerażająca myśl. Merlinie, a co jeśli nie będzie innego wyjścia?

– Na pewno można jakoś odwrócić zaklęcia – powiedziałam, od razu odrzucając szybko poprzednią myśl. Musiałam w to mocno wierzyć.

– To bardzo silna i stara magia Hermiono – wyjasniła Narcyza. – Może Czarny Pan będzie wstanie ją odwrócić. Jest chyba w salonie razem z Bellatriks – dodała kobieta.

– Żeby jeszcze wyciągnęli błędne wnioski – prychnął Rudolf. No tak on także wiedział, że Bellatriks jest wariatką – Potrzebujemy Snape’a – oznajmił twardo, a ja w myślach przyznałam mu rację. Bellatriks mogłaby narobić wrzasku, a Lord Voldemort mógłby niepotrzebnie ukarać swojego sługę. Nie, żebym się o niego martwiła, czy coś w tym stylu. Uważałam tylko, że nie musi cierpieć ponadprogramowo. – Hermiono, powinniśmy wysłać sowę Severusowi – oznajmił, a potem odeszliśmy od Narcyzy.

– Nie szybciej będzie przekazać mu wiadomość przez patronusa? – podsunęłam.

– Nigdy do tej pory nie udało mi się wyczarować cielesnego Patronusa – oznajmił z niesmakiem. – To zbyt biała magia – dodał, jakby chciał usprawiedliwić to, że nie potrafi czegoś zrobić.

Byłam nieco zaskoczona, jakim cudem potężny czarodziej nie jest w stanie rzucić w pełni poprawnie tego zaklęcia, ale nie skomentowałam jego braku umiejętności w tej kwestii. Zamiast tego wyciągnęłam różdżkę i pomysłem o tym, jak po raz pierwszy udało mi się wyczarować mojego obrońcę przed dementorami; to była naprawdę wspaniała chwila. Mogłam przecież rzucić tak potężne zaklęcie, z którym nie radziło sobie wielu dorosłych, wykwalifikowanych czarodziejów, czego dowód był obok mnie.

Expecto Patronum! – powiedziałam, a już po chwili srebrna wydra wyskoczyła z różdżki i zaczęła biegać wokół mnie i Rudolfa, gotowa chronić nas przed wysłannikami Azkabanu. – Musisz iść do profesora Snape’a i przesłać mu ode mnie wiadomość, dobrze? – powiedziałam, a wtedy zwierzę zatrzymało się przede mną i zaczęło wpatrywać, jakby słuchało. – Panie profesorze, potrzebuje pilnie pana pomocy. Musi pan przybyć szybko do dworu Malfoyów – przekazałam, a wydra pobiegła przed siebie i zniknęła.

– Chodź do biblioteki – zaproponował. – Tam nie będziemy wyglądać podejrzanie i mała szansa, że ktoś nas znajdzie z tym cholerstwem – dodał i lekko potrząsnął spętanym nadgarstkiem. Nie miałam nic przeciwko, więc właśnie tam podążyliśmy. Zebraliśmy z regałów kilka książek, co było inicjatywą śmierciożercy, a potem usiedliśmy na kanapie. Dziwnie było przebywać tak blisko niego; odległość była względnie stosowna, ale zbyt bliska, jednak bransolety nie pozwalały się oddalić nam od siebie, bo od razu przyciągały nas jeszcze bardziej. Merlinie, niech Snape tu jak najszybciej przyjdzie, tylko nie wiadomo, jak długo będziemy musieli na niego czekać. Nauczyciel przecież miał swoje obowiązki, warzył eliksiry, w tym ten, nad którym pracował oraz działał aktywnie na rzecz Zakonu Feniksa.

***

Kiedy tylko wróciłem do Hogwartu, od razu zajrzałem do eliksiru, nad którym pracowałem. Wywar lekko bulgotał, a na skutek temperatury stracił nieco swoją barwę. Tak się działo, gdy muchy skośnookie poddawało się działaniu ciepła, więc wszystko powinno być w porządku. Zerknąłem na zegarek, za jakieś dziesięć minut powinienem dodać odwłoki acerii, a potem zamieszać siedem razy w lewo pod kątem czterdziestu stopni i gotować na wysokim ogniu przez piętnaście minut, aby wydobyć wszystkie właściwości pajęczaka.

Usiadłem przy biurku i wyjąłem z szuflady stary tekst oraz naszykowałem sobie na wszelki wypadek pusty kawałek pergaminu, aby móc notować w trakcie. Ten manuskrypt, a raczej jego kopię, bo nie udałoby mu się przemycić oryginału, podrzucił mi dwa dni temu Bill Weasley i jakkolwiek to brzmiało, byłem mu wdzięczny, że to zrobił. Oczywiście nikt się o tym nigdy nie dowie; być wdzięcznym za coś Weasley’owi to hańba.

Choć najstarszy syn Molly i Artura aktualnie pracował w Gringocie tutaj na miejscu, to przez ostatni miesiąc znów był w Egipcie, bo odkryli grobowce jakiś starożytnych magów i go potrzebowali. Weasley tam to podobno znalazł i od razu stwierdził, że to jakiś alchemiczny bełkot, jak to nazwał, ale postanowił zrobić kopie i mi dostarczył, uznając, że być może do czegoś się przyda i zrobię z tego jakiś sensowny użytek. Nie miał pojęcia, jak wielką przysługę mi tym wyświadczył!

Od roku poszukiwałem tekstów dotyczących pewnego legendarnego eliksiru, który może przywrócić do życia nawet tego, kto jest o włos od śmierci. Kiedyś się natknąłem na jakieś przesłanki, podobno starożytni magowie ukryli te dane, bo inni próbowali im je wykraść, a za ten wywar słono sobie liczyli. Wcale mnie to nie dziwiło, jestem zaledwie na jednym z etapów, a już teraz jest to dosyć skomplikowana receptura. Żaden z uczniów by sobie z nią nie poradził, że już nie wspomnę o niektórych trudno dostępnych składnikach.

Musi się warzyć siedem cykli księżycowych i w każdym jest kilka kroków do wykonania, a to jeszcze nie wszystko, bowiem wywar jest prawdopodobnie trzyfazowy, albo więcej, co oznacza, że to kilka różnych eliksirów i dopiero one mają taką ogromną moc. Z jednego z tekstów wynikało, że to nie koniec warzenia, a bez kolejnej części to, co zrobiłem do tej pory, nie miało żadnego sensu. To była naprawdę zaawansowana stara magia, a manuskrypt dostarczony przez Billa był jednym z brakujących elementów. Zdołałem już go przetłumaczyć, jednak nadal nie rozgryzłem receptury. Niektóre składniki na siebie wzajemnie reagowały, nie mogły być użyte ze sobą. Jeśli dodać do tego pierwszy wywar i fakt, że mogą wpływać na siebie wzajemnie, to ilość niewiadomych tylko się zwiększała.

Nawet nie wiem, ile czasu spędziłem nad tekstem, ale zadzwonił zegar, który zwiastował, że muszę dodać kolejny składnik. Zaznaczyłem w tekście miejsce, w którym skończyłem analizę, a potem od razu zabrałem się do pracy. Zerknąłem na recepturę i przyniosłem ze składziku marynowane płatki kolcowoju. Odmierzyłem ich trzynaście i zacząłem wrzucać do kociołka pojedynczo w odstępie, co trzynaście sekund, tak jak to było w przepisie. Teraz musiałem odczekać dwie minuty i znów podkręcić ogień, jednak tym razem na średni.

Nagle przede mną zmaterializował się nieznany mi Patronus. Wydra zatoczyła koło wokół mnie, a potem przysiadła i powiedziała głosem Hermiony Granger, że muszę pilnie pojawić się we Dworze Malfoyów.

Co takiego mogło się wydarzyć? Byłem rano, więc to coś niespodziewanego. Nie mogłem jednak teraz zostawić eliksiru. Cokolwiek by się stało, Granger musiała poradzić sobie sama.

Zerkałem na zegarek odmierzający czas do zwiększenia ognia pod kociołkiem, ale moje myśli były przy tej wszystkowiedzącej Gryfonce. Wciąż zachodziłem w głowę, co mogło się wydarzyć, że potrzebowała mojej pomocy? Przecież Czarny Pan był zadowolony z niej. Z okumencją radziła sobie nie najgorzej, więc nawet gdyby zajrzał jej do umysłu, to prawdopodobnie udałoby jej się wywieść go w pole. Na pewno potraktowałby ją delikatniej, w końcu nie może zniszczyć jej świadomości. A może Granger usłyszała jakąś poufną informację i musi pilnie ją przekazać? Wobec tego, czemu nie wysłałby jej przez patronusa albo nie poprosiła o pomoc młodego Malfoya? A może to Draconowi coś się stało? Merlinie, o co mogło chodzić?

Patrzyłem na wciąż przesuwającą się wskazówkę i niemal machinalnie podkręciłem płomień pod kociołkiem. Teraz musiałem odczekać siedem minut i mieszać, a potem za kolejne siedem ponownie i raz jeszcze. Że też musiało trafić na tą najbardziej skomplikowaną dzisiaj fazę wywaru.

Jedyne, co chciałem teraz zrobić, to pojawić się w Dworze Malfoyów i sprawdzić co się dzieje z Gryfonką. Nie mogłem jednak zaprzepaścić miesięcy pracy, które poświęciłem nad tym wywarem. O wykorzystanych składnikach nawet nie wspomnę.

Zamieszałem w kociołku pod kątem trzydziestu stopni i odliczałem kolejne minuty. W mojej głowie pełno było myśli o Granger. Nic sensownego nie przychodziło mi do głowy. Powodów, aby wysłać Patronusa mogła mieć mnóstwo.

Dopiero godzinę później wykonałem wszystkie kroki, które wymagała instrukcja tego wywaru i upewniwszy się, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, opuściłem zamek, aby móc dowiedzieć się, co się stało Hermionie Granger.

Gdy tylko dotarłem na miejsce, zastanowiłem się gdzie jej mam szukać. Postanowiłem zajrzeć do biblioteki, bo tam się zazwyczaj spotykaliśmy na naszych lekcjach. Na szczęście przeczucie dobrze mną pokierowało, bo właśnie tam się znajdowała, choć nie sądziłem, że zostanę ja siedzącą z nosem w książce w towarzystwie Lestrange’a i to siedzących tak blisko siebie, że wyglądali na mocno ze sobą zżytych. Ta myśl jakoś wyjątkowo mnie ukuła, wywiercała boleśnie dziurę, gdzieś wewnątrz mnie i nie potrafiłem tego w żaden sposób zinterpretować. Odrzuciłem te absurdalne odczucie na bok.

– Panno Granger? – postanowiłem dać znać im o mojej obecności. Wydawało się, że oboje totalnie się wyłączyli.

– Panie profesorze, nareszcie! – powiedziała dziewczyna wyraźnie ucieszona moim widokiem, a to dziwne.

– No, Severusie, gdyby umierała, to bez wątpienia już byłaby martwa – stwierdził Lestrange. Cóż, też lubił te złośliwości tak samo, jak ja.

– Właśnie na to liczyłem – odparowałem sarkastycznie. – Granger, co się stało?

Jak na komendę oboje unieśli ręce przed siebie, Granger nią potrząsnęła, a to coś, co mieli na rękach, wydało brzęczący dźwięk. Przez chwilę patrzyłem na nich i przedmiot łączący ich dłonie i dopiero wtedy zrozumiałem, co to było.

– Mam gratulować, czy współczuć? – zapytałem, zachowując kamienną twarz, a tak naprawdę zastanawiałem się, jak Czarny Pan mógł chcieć wydać swoją młodszą córkę za Rudolfa i jaki miał w tym swój cel. Zresztą, czy to było możliwe? Teoretycznie on nadal ma żonę. Wezbrała we mnie jakaś złość, ale nie okazałem tego. To było bardzo dziwne uczucie.

– Merlinie, Snape! To przez przypadek – stwierdził Rudolf, a ja zmarszczyłem brwi w zastanowienie. Wobec tego, jak do tego doszło?

– Rudolf uczył mnie rozpoznawania klątw w piwnicy i… zdarzył się wypadek i zostaliśmy tym uwięzieni.

– Wydaje mi się, że Rudolf wie, jak się tego pozbyć – powiedziałem, choć na myśl, że mogliby usunąć bransolety w standardowy sposób, coś mnie skręcało od środka. Odsunąłem jednak od siebie te niedorzeczne myśli.

– Liczyliśmy na to, że z nas to zdejmiesz, Severusie – oznajmił.

– Czarny Pan nie był w stanie? – zapytałem.

– Nie chcieliśmy mu nic mówić – odparł śmierciożerca.

– Pokażcie to – mruknąłem, a potem pochyliłem się nad bransoletkami. Stuknąłem w nie kilka razy różdżką i rzuciłem zaklęcie wykrywające klątwy. Pokazały mi się, a potem zacząłem zdejmować jedną po drugiej. Lestrange i Granger jednak wciąż byli do siebie uwiązani. Zastanowiłem się [przez chwilę i zacząłem rzucać inne uroki, aż w końcu po kilku minutach udało się ich uwolnić.

– Merlinie, nareszcie! Dziękuję, panie profesorze! – Granger wyglądała na bardzo uradowaną, czego nie można było powiedzieć o Rudoflie. Spostrzegł jednak, że na niego patrzę i uśmiechnął się lekko.

– Tak, dzięki Snape – odparł niedbale. – Chyba starczy nam lekcji na dziś, Hermiono – stwierdził, a potem opuścił bibliotekę.

– Przepraszam, że oderwałam pana od pańskich zajęć – przerwała ciszę Gryfonka.

– Musiałem wykonać kilka skomplikowanych kroków do eliksiru, nad którym pracuję – wyjaśniłem jej spokojnie. – Nie mogłem przybyć wcześniej.

– Najważniejsze, że się udało zdjąć tę klątwę – powiedziała, a na jej twarzy pojawił się wyraz trudny do zinterpretowania.

– Powinnaś bardziej uważać, w końcu jesteś w domu śmierciożercy – pouczyłem ją. Popatrzyłem jak nerwowo odgarnia włosy i przygryza wargi. Musiała się nagle zdenerwować. – Wracam do Hogwartu – jak powiedziałem, tak zrobiłem, w końcu miałem do przeanalizowania manuskrypt starożytnych magów.

_______________________________________

Dobry wieczór tej pięknej soboty! Przyznam, że sądziłam, z e przez lipiec napisze ze 3-4 rozdziały na te opowiadanie, ale trochę jednak nie miałam czasu na Camp Nano i w efekcie są tylko dwa. Ale się wkręciłam w tą historię i póki co to Wybraniec poszedł w odstawkę.

Jak widzicie, trochę Snape'a dzisiaj się pojawiło, bo coś mało Snape'a w tym Sevmione póki co :D Ale spokojnie, tak w zasadzie, to jeszcze bal, jakieś spotkania ze śmierciożercami, trochę rozwinięcia wątku z Rudolfem i pewna akcja, która umocni Hermionę w oczach Lorda Voldemorta (zamierzam to zamknąć w rozdziale 16-17) i wreszcie Hogwart i tam Severus zagra pierwsze skrzypce, no w sumie drugie, bo Hermiona pierwsze , a Rudolf pójdzie trochę w odstawkę :D

Tak btw. to mocno spodobał mi się ten wątek z Rudolfem, tak to jest, jak wpadnie coś nieplanowanego w trakcie pisania :D I wiem, że to sevmione, ale jesteście bardziej Team Sev, czy Team Rudolf? Bo korci mnie, żeby dorobić do tego jakąś oddzielną historię, gdzie Hermiona związałaby się z Rudolfem :D

Ale się rozpisałam :D

Trzymajcie się,!

//Niedoskonała


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz