czwartek, 15 lipca 2021

Rozdział Czternasty

 Upadłam na mężczyznę, znów wbijając mu łokieć w żebra, co boleśnie odczuł, a wywnioskowałam to po głośnym jęku, wydobywającym się z jego ust. Jednak nim zdołałam się podnieść, zdążył złapać mnie za nadgarstki, a potem błyskawicznie przeturlał nas tak, że to on znalazł się nade mną. Po chwili mnie jednak puścił i oparł się na rękach tak, aby mnie nie przygnieść swoim ciężarem.

– Jeśli próbujesz mugolskich sposobów, to chociaż powinnaś wiedzieć, jak walczyć – pouczył jak gdyby nigdy nic. – Inaczej wciąż będziesz przegrywać – dodał. – Miałaś element zaskoczenia, ale to niewiele da przy silniejszym przeciwniku – kontynuował, a potem zamilkł, nie spuszczając ze mnie wzroku.

Nie odezwałam się na jego słowa, patrzyliśmy na siebie przez kolejną długą chwilę. Jego oczy były hipnotyzujące, jakby przenikające i czułam na twarzy oddech Rudolfa. Co gorsze, nie przerażała mnie w ogóle ta bliskość. Jakoś mnie tak zamurowało i nie miałam pojęcia dlaczego.

– Jesteś taka piękna, Hermiono – wyszeptał łagodnie. Stracił gdzieś ten swój nauczycielki, pouczający ton, którego przed chwilą wobec mnie używał.

Po chwili czułam również jego miękkie usta na swoich i mimowolnie opuściłam powieki. Pocałunek, który na mnie wymusił, był delikatny, nienachalny i skończył się tak szybko, jak się zaczął. Odsunął się ode mnie i usiadł obok na trawie.

Serce biło mi szybciej, a policzki zapewne płonęły, bo czułam nagłe uderzenie gorąca i zdecydowanie nie była to wina upału. Panowała między nami cisza, sama nie wiedziałam, jak na to zareagować.

– Nie powinienem był tego robić, ale od samego początku mi się podobałaś – zaskoczyła mnie jego wypowiedź. Owszem na początku strasznie próbował mi się przypodobać, a teraz wydawało się, że żałuje, że poczynił krok więcej. Było tak, czy to tylko jakaś jego dziwna gra?

– Nie powinieneś był tego robić – przyznałam. – A ja powinnam być na ciebie wściekła, ale… – zawahałam się. – Nie miałam nic przeciwko – dodałam w końcu i zerknęłam na niego w tym samym momencie, w którym i on skierował wzrok na mnie. Był raczej zaskoczony, choć ja swoim zachowaniem także.

Jednak to była prawda, nie miałam nic przeciwko, nie chciałam, aby przerywał. Merlinie, czy ja się zakochałam w tym śmierciożercy? Nie, to niemożliwe. Od początku podobał mi się fizycznie, to prawda, jest też świetnym nauczycielem i potrafiłam się z nim całkiem nieźle dogadać. I nic więcej. Nic.

– Jednak nie wyobrażaj sobie niczego, to nic nie zmienia – powiedziałam w końcu. – Wiem o tobie i Delphi, a nie zamierzam też zrobić sobie w niej wroga.

– Delphi nic dla mnie nie znaczy, tak samo, jak ja dla niej, to taka… luźna relacja – wyjaśnił.

– To nie moja sprawa – stwierdziłam krótko.

– Nie zamierzam na nic naciskać, Hermiono. Straciłem na chwilę samokontrolę, to się więcej nie powtórzy, jeśli nie będziesz chciała – oznajmił.

– I tego powinniśmy się trzymać, Rudolfie – zgodziłam się.

Merlinie, jak dziwnie się czułam. Jakaś szpilka mnie gdzieś w środku ukuła, że odrzuciłam tego mężczyznę, ale wiedziałam, że tak było lepiej. To okrutny śmierciożerca, który na dodatek był wplątany w jakiś dziwny związek z moją siostrą. Nie, starczy mi wrażeń tego lata, nie potrzebowałam komplikować sobie jeszcze bardziej życia. Sam fakt, że jestem córką Lorda Voldemorta to naprawdę wystarczająca komplikacja.

Zabrałam różdżkę i wróciłam do swojego pokoju, a przez długi czas jeszcze towarzyszyła mi myśl, że wciąż czuję jego usta na swoich, że ich smak jeszcze nie uleciał. Wsiąknął w moje i nie pozwalał o sobie zapomnieć. Merlinie, to jakaś paranoja.

**

Tego samego dnia wieczorem siedziałam w swoim pokoju i studiowałam kolejne książki dotyczące czarnej magii. Udało mi się wreszcie wyrzucić Lestrange’a z głowy i jako tako skupić na nauce, choć nie było to łatwe. Wiedziałam jednak, że wszelkie moje odczucia z nim związane zaprzeczają zasadom logiki, a to skutecznie powstrzymywało mnie od rozmyślania nad tym wszystkim.

Nagle rozległo się pukanie do drzwi, a po chwili do pokoju weszła Delphini, co mnie nieco zaskoczyło, bo raczej do mnie nie zaglądała. Nie byłyśmy tym typem sióstr, które wspólnie spędzają wieczory, plotkują o chłopakach i wymieniają się kosmetykami. Pominę fakt, że dziwne, gdybyśmy były, zważając na okoliczności.

– Idziesz ze mną, Hermiono – powiedziała na wstępie. – Weź jakąś bluzę – dodała. Zauważyłam, że trzymała w ręku miotłę, a perspektywa latania zdecydowanie do mnie nie przemawiała. W zasadzie tak jak większość rzeczy, które wyprawiała Delphini, ale to szczegół.

– Dokąd? – zapytałam, ale odłożyłam książkę i otworzyłam szafę. Zdaje się, że miałam w niej jakąś czarną bluzę.

– Pomożesz mi w moim... projekcie – stwierdziła i uśmiechnęła się złowieszczo, a ja wiedziałam, że zdecydowanie nie będzie mi się to podobać.

– W czym mam ci pomóc? – zapytałam na pozór spokojnie, ale się zaniepokoiłam. Miałam dziwne nieprzyjemne przeczucie, że to będzie coś, co nie przypadnie mi do gustu. Obawiałam się, że mogło to mieć związek z jakimiś jej sadystycznymi upodobaniami.

Wyszłysmy z pokoju i podążyłyśmy w stronę drzwi wejściowych, a potem za bramę posiadłości.

– Trochę się zabawimy – oznajmiła, wsiadając na miotłę. – Siadaj i mocno się mnie trzymaj – dodała. Cóż, to miłe, że nie kazała lecieć mi oddzielnie, ale nie podoba mi się jej pojęcie zabawy. Czułam, że będę musiała zrobić coś bardzo złego.

Wykonałam jej polecenie, a już po chwili wzbiłyśmy się w powietrze. Merlinie, jak ja nienawidziłam latać, ale na szczęście nie było mi jakoś niedobrze, a lot nie był długi. Spostrzegłam, że znalazłyśmy się w tej samej wiosce, co ostatnio. Cześć domów była mocno zniszczona i widać, że wciąż wszędzie trwały remonty.

– Co tutaj robimy?

– Znalazłam kolejną ofiarę do kolekcji – oznajmiła.

– Mówisz o twoich mordach pod znakiem wróżebnika? – zapytałam, choć już wiedziałam, jaka była odpowiedź.

– Czaderski pomysł, co? Ta mugolska policja ma niezłą zagadkę, a Ministerstwo w ogóle się tym nie interesuje. Pewnie myślą, że Czarny Pan ma konkurencję i że sam go zniszczy.

– Ja.. jasne – wyjąkałam.

Znalazłyśmy się przed jakimś domem, który nie wyglądał na aż tak zniszczony, jak inne. Delphi machnęła różdżką, a zamek otworzył się z cichym kliknięciem. Kolejne machnięcie, a że z nienaoliwionych zawiasów wydobył się zgrzyt. Dom stanął przed nami otworem.

Było ciemno, więc zapaliła różdżkę, a ja także zrobiłam po chwili to samo i szłam za nią. Minęliśmy schludny salon, a kolejnym pomieszczeniem była sypialnia. W łóżku spało dwoje niczego nieświadomych, niewinnych ludzi.

Avada Kedavra – zielony promień rozświetlił pomieszczenie i trafił prosto w mężczyznę. – Nie jest nam potrzebny – wyjaśniła beztrosko. Natomiast kobietę musiało zbudzić światło. Usiadła na łóżku zdezorientowana.

– Kim jesteście? – krzyknęła, a potem szturchnęła mężczyznę. – Paul, obudź się!

– On już się nie obudzi, idiotko – zaśmiała się Delphini i do kobiety najwyraźniej dotarło to w tym samym momencie, bo z jej gardła wydobył się głośny wrzask; sama nie wiedziałam, czy bardziej rozpaczy, czy ze strachu.

Crucio! – Delphini nie próżnowała. – Rzuć wyciszające, dzisiaj nie robimy widowiska – mruknęła, a ja od razu spełniłam jej prośbę. Obserwowałam, jak moja przeklęta siostra męczy tę kobietę i nie mogłam nic zrobić, żeby temu zapobiec, bo przecież chciałam sprawić, aby uwierzyli, że jestem po ich stronie. Gdybym jej przeszkodziła, mój plan spaliłby na panewce.

– Wiesz, co jest zabawne, Hermiono? – zapytała, nie przerywając zaklęcia. – Ta kobieta wierzyła, że trzynastka przynosi jej szczęście – zaśmiała się szaleńczo moja siostra. – Będzie trzynasta – wyjaśniła. Merlinie, co za ironia.

Delphini przerwała zaklęcie. Kobieta trzęsła się z bólu i ciągle łkała.

– Kim ty jesteś, zostaw mnie! – mówiła słabym głosem, gdy blondynka przerwała zaklęcie. Poprzednimi wrzaskami zdarała sobie nieco gardło. Chwila łaski nie trwała jednak długo, bo Delphi zbliżyła się do niej i znów mruczała jakieś klątwy, a potem n jej czole pojawiły się krwawe rany formujące się w cyfrę trzynaście. W powietrzu było czuć swąd palonej skóry, a słychać kolejne wrzaski kobiety.

Nie chciałam na to patrzeć, zrobiło mi się niedobrze i modliłam się, abym nie zwróciła zawartości żołądka. Odrażało mnie to wszystko. Gardziłam tym, co robiła moja siostra, gardziłam i nią. Jak mogła się dopuścić do czegoś takiego? Jak mogło jej to sprawiać przyjemność?

– Teraz twoja kolej, Hermiono – odwróciła się do mnie i popatrzyła wyczekująco.

– Co? – wyrwało mi się mimowolnie, a blondynka przewróciła oczami.

– No dalej, zabij ją – oznajmiła.

– Jasne – mruknęłam. Nie chciałam tego robić, tak bardzo nie chciałam, ale wiedziałam, że nie miałam wyboru. Wcelowałam różdżką w kobietę; znałam teorię, to wydawało się proste.

Avada Kedavra – z mych ust wypłynęły słowa inkantacji i miałam wrażenie, że to jakaś inna kobieta je wypowiada. Miałam wrażenie, że to nie ja, że to jakaś inna Hermiona Granger właśnie zabijała tą kobietę.

Bo to była Hermiona Riddle.

I to nadal byłam ja, a zaklęcie dotarło do celu.

Mugolka padła martwa.

**

Rano wstałam i od razu dopadły mnie wyrzuty sumienia. Wczoraj, gdy tylko wróciłam do siebie i zamknęłam się w pokoju, było tak samo. Rozpłakałam się, byłam roztrzęsiona. Odebrałam komuś życie i nic już tego nie zmienić. I nie był to zły śmierciożerca, który zabijał innych, a zwykła, niewinna kobieta. Stanę się takim samym potworem jak oni.

Musiałam się opanować, musiałam się ogarnąć i zejść spokojnie na śniadanie, jak gdyby nigdy nic. Jeżeli Delphi też zejdzie, to na pewno poruszy ten temat, a ja nie mogłam być zaskoczona.

Zeszłam na śniadanie, starając się nie myśleć o tym, że zrobiłam coś złego, że muszę do tego przywyknąć, bo prawdopodobnie popełnię więcej takich zbrodni. Dla Harry’ego, aby mógł wygrać z tym tyranem.

Tyranem, którego pierwszy raz zobaczyłam siedzącego przy stole o poranku. Zatrzymałam się, jak wryta, bo był ostatnią osobą, której się spodziewałam. Skrzaty krzątały się, donosząc jedzenie, a on siedział i przyglądał Proroka Codziennego. I ten widok był dla mnie tak dezorientujący, bo choć miałam świadomość o obecności Voldemorta w tym samym budynku, to jakoś jego widok przeglądającego gazetę wydawał się całkiem abstrakcyjny.

– Kultura wymaga, aby się przywitać, Hermiono – odparł, nawet na mnie nie patrząc. – Ci mugole nawet podstawowych zasad ci nie wpoili?

– Dzień dobry, ojcze – wydusiłam z siebie.

– Siadaj, córko – oznajmił, a ja podeszłam bliżej i usiadłam na miejscu, które zazwyczaj wybieram, choć nogi miałam jak z waty i cała drżałam. Na szczęście drzwi ponownie się otworzyły i do środka weszła Narcyza, a zaraz za nią Rudolf, na co odetchnęłam z ulgą, bo nie byłam już sam na sam Lordem Voldemortem.

Śniadanie przebiegło w spokojnej, choć cichej atmosferze. Jednak nie tylko ja byłam spięta w obecności Voldemorta; dostrzegłam, że Narcyzie drżą ręce, a i Draco był trochę niepewny.

– Jestem z ciebie dumny, Hermiono – oznajmił nagle. – Delphi opowiedziała mi wszystko, co wczoraj zaszło, a Prorok umieścił waszą ofiarę na okładce – widać było, że był zadowolony. Spojrzałam kątem oka na leżącą gazetę i rzeczywiście widoczne było tam zdjęcie tej kobiety, a pierwsze, co rzucało się w oczy to wypalona trzynastka na czole, a na drugim zdjęciu zaraz pod martwą kobietą został uchwycony wyczarowany znak Wróżebnika nad domem ofiary.

– Cieszę się, ojcze – wymamrotałam tylko.

– Widać, że nauki Rudolfa się przydają – pochwalił, na co mężczyzna skłonił się przed Lordem. – Zwiększcie ilość zajęć – dodał.

– Jak każesz, panie – przytaknął Rudolf. – Hermiono, po śniadaniu?

– Profesor Snape ma…

– Hermiono, to twój sługa, daruj sobie nazywanie tak tego… śmierciożercę – oburzyła się Bellatriks.

– To tylko przyzwyczajenie, poza tym zawsze darzyłam go szacunkiem – wyjaśniłam tylko, patrząc prosto w orzechowe oczy Bellatriks, tak podobne do moich własnych. Starałam się być odważna i beztroska. Bellatriks nie mogła dostrzec, że to tylko gra.

– I tak mi się to nie podoba; jesteś ponad nimi wszystkimi – oznajmiła.

– Twoja matka ma rację, nie zapominaj, że oni wszyscy mają ci służyć – dodał Lord, a potem wstał i opuścił jadalnię. Miałam wrażenie, że większość z nas odetchnęła z ulgą, gdy Czarny Pan wyszedł. Jedynie Bellatriks wydawała się niepocieszona z tego powodu i odprowadziła go wzrokiem pełnym uwielbienia.

Po kilku minutach również podniosłam się z miejsca i opuściłam pomieszczenie. Skierowałam swoje kroki do biblioteki, bo tak jak powiedziałam wcześniej Voldemortowi, miałam mieć zajęcia z profesorem Snape’em po śniadaniu. Zaraz za mną znalazł się jednak Draco. O nic nie zapytał, ale na pewno chciał wiedzieć, co dokładnie się wydarzyło, więc mu wszystko opowiedziałam. Pod koniec głos mi drżał i po prostu się rozpłakałam, a Malfoy po prostu mnie do siebie przytulił i pozwolił uspokoić.

– Wiesz, że nie miałaś wyboru, Granger – powiedział cicho. – To wina Delphini, nie twoja.

Gdy nieco się uspokoiłam, podążyłam do biblioteki, a Draco bez zbędnych słów mnie do niej zaprowadził. I to wystarczyło. Zadziwiające, że kiedy nie miałam przyjaciół przy sobie, to nawet Draco Malfoy mógł się nim stać.

Gdy dotarłam na miejsce, profesor Snape już na mnie czekał, a ja sama byłam nieco spokojniejsza niż jeszcze kilkanaście minut temu, choć nadal nie tak, jak powinnam.

– No wreszcie – burknął na przywitanie. – Ile można na ciebie czekać, Granger?

– Przepraszam – odparłam szybko lekko skruszona. Gdy Draco mnie pocieszał, nie myślałam o tym, że spóźnieniem rozzłoszczę profesora Snape, a przecież jego czas jest bardzo cenny i powinnam być mu wdzięczna, że mi go tyle poświęca. – Spóźniłam się przez Voldemorta, był na śniadaniu – wyjaśniłam pokrótce.

– Coś podejrzewa? Jest z ciebie niezadowolony? – mężczyzna zmarszczył brwi w zastanowieniu i uważnie mi się przyglądał.

– Wręcz przeciwnie, pieje z zachwytu, że zmieniam się w takiego potwora, jak on sam – odparłam. – Możemy zaczynać?

Jakoś nie miałam ochoty na razie opowiadać o tym Severusowi Snape’owi, choć on pewnie zrozumiałby to, co właśnie czułam. Przecież siedział w tym wszystkim jeszcze bardziej niż Malfoy.

Nauczyciel popatrzył na mnie jeszcze przez chwile bez zbędnych słów, aczkolwiek miałam wrażenie, że cisnęły mu się na usta pytania, jednak już po chwili czułam, że próbuje wejść mi do głowy. Byłam na to przygotowana i pokazałam mu pierwszą sekwencję wspomnień, które już dawno sobie przygotowałam, a potem następne i następne. Szło mi coraz lepiej, o wiele łatwiejsze się to wydawało, gdy znałam teorię i gdy mnóstwo ćwiczyłam. Byłam w stanie opierać się swoim umysłem dobre kilkanaście minut, a przeciwnik nie jest w stanie wyczuć, że wciąż podkładam wspomnienia. Zamiast tego sądzi, że jestem bezbronna i swobodnie przebiera myślami w mojej głowie.

Nagle bariera pękła, nudna lekcja historii magii, którą oglądał profesor stała się domem w tamtej wiosce, przede mną leżała cierpiąca kobieta i ujrzałam siebie, jak rzucam na nią zaklęcie uśmiercające. Widziałam, jak zamiera w bezruchu, jak Delphini pieje z zachwytu, a potem znów byłam w bibliotece naprzeciw profesora Snape’a. Oczy znów zaszkliły mi się łzami, ale za wszelką cenę starałam się przed nim nie rozpłakać.

Spoglądał przenikliwie, ale wiedziałam, że zrozumiał, co mnie trapiło. Zresztą, po tym wspomnieniu nie powinien mieć żadnych wątpliwości.

– Wiedziałaś, że prędzej czy później do tego dojdzie, Granger?

– Tak – przytaknęłam zgodnie z prawdą. – Wszystko w porządku, jestem tylko trochę…

– Rozproszona? Nie skupiona? Pogrążona w innym świecie? – podsuwał.

– Chyba tak – odparłam, nie patrząc na niego. – Pan wie, że nie chciałam jej zabijać.

– Wracaj stamtąd – powiedział ostro. – Musisz być tutaj, a twój umysł nie może zawieść. Granger, na Merlina! Przecież wiesz o tym!

– Tak, panie profesorze – po raz kolejny przyznałam mu rację.

– Wystarczy chwila twojej nieuwagi, a ja i Draco stracimy życie, co za tym idzie Zakon i Potter szansę na wygraną z Czarnym Panem.

– Możemy dalej ćwiczyć, profesorze – powiedziałam. Wiedziałam o tym wszystkim, co mówił. Nie musiał mi tego powtarzać, bo już byłam świadoma tych faktów. Wiele teraz ode mnie zależało, od tego, czy się podniosę. Przecież tym wszystkim wciąż próbują mnie złamać, raczej nie wierzą, że tak po prostu przeszłam na ich stronę.

Nauczyciel ponownie zaatakował mój umysł, a ja z powodzeniem broniłam się przez kolejne kilkanaście minut. Moja magia umysłu była naprawdę na coraz wyższym poziomie i ze wszystkich siła starałam się nie rozpraszać wcześniejszymi wydarzeniami, choć to nie należało do najłatwiejszych zadań.

Ponadto nawet przed Snape’em musiałam za wszelką cenę chronić swój umysł. Dokopał się do wczorajszego wspomnienia, bo mnie to trapiło i przez to nie byłam w pełni sił, ale co, gdyby dotarł do tego, gdzie ja i Rudolf walczyliśmy, a potem… Nie wolałam nawet nie myśleć, że miałby zobaczyć to wspomnienie. Jakaś część mnie strasznie się przeciw temu buntowała. Pewnie zacząłby mnie przed nim ostrzegać, a kto wie, może przez to straciłby do mnie zaufanie i uznałby, że Lestrange naprawdę przeciąga mnie na złą stronę? Nie wiadomo, jak Mistrz Eliksirów zinterpretowałby relacje moje i Rudolfa, choć teoretycznie nie powinno mnie to obchodzić. Jednak to wspomnienie należało do mnie, tylko i wyłącznie.

– Jak idzie ci czarna magia? – od kilku chwil już nie atakował mojego umysłu, abym mogła chwilę odetchnąć.

– Dobrze – odparłam. – Z teorią nie mam żadnych problemów, praktyka również jak na razie idzie dobrze. Rudolf uczy mnie również pojedynków i czarnomagicznych zaklęć, które można wykorzystać w walce.

– I co, Granger? Jeszcze nie oszalałaś? – zakpił.

– Merlinie, czy pan zawsze musi się nabijać z innych? – zapytałam zrezygnowana. Przecież miałam solidne podstawy, aby uznać, że przez czarną magię można popaść w obłęd. Wystarczy spojrzeć na Lorda Voldemorta albo Bellatriks Lestrange. Swoją drogą taki Lucjusz Malfoy również ma coś nierówno pod sufitem i wcale nie mam na myśli żadnego ze sklepień w posiadłości Malfoyów, te są idealne.

– Granger, ty się zamykasz w sobie i płaczesz po kątach, ja się nabijam z innych Każdy sobie radzi w inny sposób – powiedział po chwili ciszy, a głos miał całkiem łagodny, jak na niego. Już chciałam wygarnąć mężczyźnie, że przecież nie widział, żebym płakała po kątach, ale wtedy dotarł do mnie sens jego wypowiedzi. Czyżby Postrach Hogwartu zdradził mi właśnie swój sposób na radzenie sobie z tym wszystkim?

– Więc złośliwość to pana tarcza przed tym całym gównem? – zapytałam spokojnie.

– Język, Granger! – warknął.

– Nie jesteśmy w szkole – mruknęłam.

– Zadajesz zbyt wiele pytań, Granger – odparł, a potem bez uprzedzenia wtargnął do mojej głowy. Choć się tego nie spodziewałam, bez problemu byłam w stanie chronić swoje myśli. Jestem pewna, że gdzieś tam wewnątrz, Snape był dumny z moich postępów, bo jakby nie było, to od nich zależało moje życie. Chociaż… może był wściekły, że jego życie poniekąd leży w rękach znienawidzonej Gryfonki?

– Jak panu idzie praca nad eliksirem? – zapytałam, nagle przypominając sobie, że wspominał, że pracuje nad ważną miksturą.

– Postępuje – odparł krótko. – Co mi przypomina, że zbliża się czas, abym do niego zajrzał – dodał. – Ostatnia próba – oznajmił.

Mężczyzna kolejny raz zaatakował mój umysł, a mi poszło całkiem nieźle i chyba po tych kilku razach byłam w stanie skupić się bardziej, niż za pierwszym podejściem. Po skończonym ćwiczeniu Severus Snape podniósł się ze swojego miejsca i opuścił bibliotekę, zostawiając mnie samą. Siedziałam na fotelu jeszcze przez jakiś czas, a potem powędrowałam do swojego pokoju. Musiałam chyba pomyśleć, uspokoić to wszystko, co siedziało mi w głowie i poukładać.

***

Na kolejne zajęcia z Rudoflem szłam jak na szpilkach. a to wszystko przez wczorajsze wydarzenia. Nie miałam pojęcia, jak się zachowa, czy wspomni cokolwiek, czy może zupełnie to zignoruje. Wolałam drugą opcję, bo sama tak właśnie zamierzałam postąpić, mimo że na wspomnienie tego pocałunku wciąż czułam dreszcze. Zastanowiło mnie również to, że Lestrange chciał się spotkać w salonie, a przynajmniej tak przekazał mi skrzat domowy, więc to właśnie tam się kierowałam. Mężczyznę spotkałam jednak opartego o ścianę nieopodal wejścia do rzeczonego pomieszczenia, co mnie również nieco zdumiało.

– W środku są Bella i Czarny Pan – odpowiedział na niezadane pytanie. – Zresztą to i tak nie tam miałem zamiar cię zabrać.

Lestrange podszedł do salonowych drzwi i zaczął odliczać coś po nosem, a potem dwukrotnie stuknął różdżką w ścianę w trzech różnych lokalizacjach, a po chwili przed nim ukazały się drzwi, które przede mną otworzył.

– Zapraszam – stwierdził z zawadiackim uśmiechem.

– Co to za miejsce? – zapytałam, wchodząc do środka i natychmiast zapaliłam różdżkę, bo było tam dość ciemno. Mężczyzna wszedł zaraz za mną, wymruczał jakieś zaklęcie, a potem świece na ścianach rozświetliły mrok. Ujrzałam przed sobą schody prowadzące gdzieś na dół, jednak niewiele widziałam, bo zakręcały.

– Piwnica – odparł krótko. – Rupieci od cholery i jeszcze więcej, ale wiem, że Lucjusz trzymał tutaj kilka ciekawych rzeczy, czarnomagicznych rzecz jasna – wyjaśnił. – Chyba już czytałaś o wykrywaniu klątw, prawda?

– Przeczytałam wszystko, co mi zleciłeś – uściśliłam. Zawsze poważnie podchodziłam do nauki i musiał o tym wiedzieć. No i ten śmierciożerca powinien myśleć, że bardzo chcę się uczyć czarnej magii. Musi ta plotka dotrzeć do uszu Lorda Voldemorta, a raczej zdaje mu raporty z postępów mojej nauki.

Znaleźliśmy się w niskim, ale za to przestronnym pomieszczeniu, a przynajmniej takie się wydawało, bo jednak było bardzo zagracone, ale sprawiało wrażenie, że nie ma końca.

– Jesteśmy pod salonem? – zapytałam, na co mężczyzna przytaknął.

– Jesteś w miejscu pełnym różnych przedmiotów, mogą być niebezpieczne, co powinnaś zrobić?

– Rzucić zaklęcie wyczuwające czarną magię, które było w książce Wprowadzenie do podstaw czarnej magii, w dziale o zaklętych przedmiotach – wyrecytowałam, na co Rudolf wybuchnął śmiechem.

– Już wiem, dlaczego Snape uważa, że jesteś nieznośna na lekcjach – oznajmił. Gdy przestał się śmiać, na jego wargach wciąż błąkał się uśmiech, a w oczach tańczyły wesołe iskierki. Choć może to tylko odbicie płomienia świecy?

– Profesor Snape uważa, że wszyscy uczniowie są nieznośni, a ja nie muszę mu mówić co i gdzie znalazłam, bo on zapewne pamięta to tak dokładnie, jak ja – oznajmiłam beztrosko. – Zaraz, rozmawiałeś z profesorem Snape’em o mnie? – zastanowiłam się. Ciekawa jestem, jakich informacji na mój temat próbował uzyskać. Muszę go o to zapytać podczas następnej lekcji oklumencji. Chociaż gdyby to było coś zwracającego uwagę, Mistrz Eliksirów by mnie ostrzegał przed nim, prawda? Z drugiej strony kiedyś tam wspomniał, że powinnam na niego uważać.

– Od razu tam rozmawiałem – wykręcił się. – Zapytałem o kilka rzeczy i się dowiedziałem na przykład tego. Myślę, że powinnaś rzucić zaklęcie, o którym mówiłaś – zmienił szybko temat, zupełnie jakby był dla niego niewygodny. Jakby nie chciał, abym wiedziała, że poszukiwał informacji na mój temat. W zasadzie to było dosyć dziwne.

Wykonałam jego prośbę, a potem rozległ się dźwięk dzwoneczka, a to znak, że znajduje się tu przedmiot czarnomagiczny, a przynajmniej tak to opisywali w podręczniku. Jednak zaraz potem usłyszałam kolejny i jeszcze jeden, a potem całe mnóstwo. Merlinie, czy w tej piwnicy była jakaś rzecz, która nie została zaczarowana.

– I jaki werdykt, Hermiono?

– Jest tu coś niezaklętego? – odparłam pytaniem na pytanie, na co jego wargi rozszerzyły się w jeszcze większym uśmiechu.

– Mnóstwo rzeczy – odparł. – Co zrobiłabyś teraz?

– Nie wiem, wzięła pierwszy lepszy przedmiot i sprawdziła, co się stanie? – zasugerowałam bezmyślnie.

– Jak sądzisz, przy którym przedmiocie byś zginęła? – odbił piłeczkę.

– Jest pewnie jakieś zaklęcie neutralizujące, czytałam o nim. I takie sprawdzające, czy konkretny przedmiot jest bezpieczny – uściśliłam.

Mężczyzna machnął różdżką i nagle w moją stronę szybował jakiś srebrny puchar z wygrawerowanym jakimś godłem, którego nie rozpoznawałam. Musiałam się skupić, bo nie byłam pewna, czy pamiętałam odpowiedni ruch różdżką, ale wiedziałam, że gdy Rudolf zobaczy, że robię cokolwiek nie tak, to mnie powstrzyma. W końcu rzuciłam zaklęcie, ale nic się nie zadziało. Zrobiłam to ponownie, jednak efekt był ten sam.

– Bezpieczny – oznajmiłam.

– Więc go dotknij – polecił. Wzięłam puchar w ręce i nic się nie wydarzyło. – Bardzo dobrze – pochwalił śmierciożerca. Odłożyłam naczynie na stos rupieci obok. Po chwili przede mną w powietrzu unosił się złoty wisior z ogromnym rubinem. Od razu poczułam się nieswojo na myśl, że był tak blisko mnie. Podejrzewam, że gdybym go dotknęła, to mógłby zabić mnie na miejscu albo spowodować nieodwracalne obrażenia.

– On aż zionie złowrogimi zaklęciami. Nie miałam do czynienia z taką magią, ale to wyczuwam – powiedziałam.

Rzuciłam zaklęcie wykrywające uroki, a wokół medalionu rozbłysły zielone litery układające się w napisy.

– To nazwy zaklęć, które zostały rzucone na ten przedmiot – wyjaśnił Rudolf.

Było ich około dziesięciu. Merlinie, ten przedmiot był cholernie niebezpieczny, a ja zanotowałam sobie w głowie, aby nie zbliżać się więcej do piwnicy pod salonem.

– Nie będziesz go odczarowywać, jest zbyt przesiąknięty czarną magią – oznajmił.

Lestrange wszedł w głąb piwnicy i dokładnie się rozglądał, jakby czegoś szukał. Przerzucał różdżką przedmioty z miejsca na miejsce, tworząc jeszcze większy bałagan. Obserwowałam go z miejsca, w którym stałam, bojąc się dotknąć czegokolwiek. Natomiast Rudolf wydawał się tym nie przejmować i zgrabnie lawirował pomiędzy rupieciami, które tak gwoli ścisłości mogły go zabić. Nagle mój wzrok przykuła jakaś książka, więc ostrożnie przeszłam do miejsca, w którym leżała. Już chciałam ją wziąć i odkurzyć, aby zobaczyć tomiszcze, które zostało schowane w piwnicy, ale dobiegł mnie ostry głos mężczyzny.

– Hermiono, zaklęcia – jego ton był szorstki, zdecydowany i rozkazujący, ale podziałał na mnie niczym kubeł zimnej wody. Dlaczego nie pomyślałam, że książka mogła zostać zaklęta? Hermiono, jesteś idiotką, naprawdę. Rzuciłam odpowiednie klątwy i nic się nie zadziało.

Wzięłam książkę w rękę i nagle wydarzyło się kilka rzeczy jednocześnie. Gwałtownie odskoczyłam i ją wypuściłam, bo poczułam, jakbym włożyła dłoń w ogień, a wtedy plecami o coś uderzyłam, a potem czułam, jak coś zacieśnia się na moim nadgarstku.

________________

Witajcie! Tym razem kolejny rozdział jest szybciej, niż poprzednie i mam kawałek piętnastki :) Podjęłam się lipcowego campu NaNo, ale idzie mi marnie, bo nie mam na to czasu, ale w ramach akcji coś tam udało mi się napisać i oto efekt :) Rozdział nie był betowany. Wiem też, że jest dużo Rudolfa ostatnio, ale spokojnie, to Severus będzie grał drugie skrzypce w tej historii, a na Lestrange'a po prostu wpadł mi pomysł, którego nie było, gdy pomyślałam o tym opowiadaniu.  To tak gwoli ścisłości, gdyby ktoś się niepokoił :D

Trzymajcie się!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz