czwartek, 21 października 2021

Rozdział Siedemnasty

 Otworzyłam oczy i pierwsze co czułam to tępy ból w okolicach czaszki. Merlinie, po co ja wczoraj cokolwiek piłam? Zachowałam się totalnie nieodpowiedzialnie, chociaż nie sądziłam, że wino pomieszane z Ognistą będzie miało takie skutki. Przecież nie miałam w ogóle zamiaru próbować tej Ognistej! To był gwóźdź do trumny i wiedziałam, że już nigdy więcej nie popełnię takiego błędu. Przysięgam! Moje dywagacje na temat alkoholu zostały jednak zepchnięte na bok, bo docierały do mnie kolejne fakty. Po pierwsze, to nie był mój pokój, a po drugie leżałam wtulona w Rudolfa. I na Merlina, wcale się z tym źle nie czułam. Już bardziej przerażało mnie to, że poprzedni wniosek działał na mnie tak pozytywnie. Merlinie… Przymknęłam oczy i układałam sobie w głowie wszystkie wydarzenia minionego wieczoru. Nie było to wyzwaniem, ponieważ wydaje mi się, że nie posiadałam luk w pamięci i widziałam w umyśle kolejne obrazy. Momentalnie poczułam, jak czerwienią mi się policzki, gdy przypomniałam sobie o wszystkim, co wyprawialiśmy. Dotknęłam dłonią swych warg, objechałam je palcem i delikatnie opuszkami sunęłam po szczęce, szyi, zahaczyłam o płatek ucha i znów kierowałam się w dół, ku dekoltowi, który teraz był jakby większy i przypomniało mi się, że moja sukienka była rozwiązana. Znaczyłam palcami trasę pocałunków leżącego obok mężczyzny i… myślałam o tym, że chciałabym to poczuć ponownie.

– Hermiona – usłyszałam głos mężczyzny, a potem poczułam, że się poruszył. Odsunął się nieco i już mnie nie obejmował, ale nadal znajdował się bardzo blisko mnie.

– Dzień dobry – powiedziałam. Poprawiłam mimochodem sukienkę, jakbym chciała po prostu, aby wyglądała bardziej przyzwoicie, żeby mężczyzna nie zauważył, że dopiero co myślałam o tym, jak mnie wczoraj całował. Przez chwile między nami panowała głucha cisza.

– Nie wierzę, że zasnąłem w takim momencie – mruknął w końcu. Nie wiedziałam, czy był bardziej zawiedziony, czy zirytowany.

– Mnie także to trochę skonfundowało – powiedziałam, nie patrząc na niego. Czułam, jak płoną mi policzki i w myślach błagałam, aby nie zauważył tego, jak bardzo się czerwieniłam. Chciałam tego, czy nie, musiałam przyznać, że ten mężczyzna naprawdę na mnie działał, mimo tego, że wcześniej kategorycznie starałam się nie dopuszczać do siebie takiej myśli. Jednak po tym, co wydarzyło się wczoraj i biorąc pod uwagę fakt, jak teraz się przy nim czułam, nie mogłam tego dłużej ignorować.

Uniósł mój podbródek do góry i delikatnie przejechał po nim opuszkami palców, tym samym zmuszając mnie, abym na niego patrzyła.

– Spójrz na mnie, Hermiono – powiedział przy tym. – Wszystko, co wczoraj ci powiedziałem, było szczere. Nie mam zamiaru cię skrzywdzić ani wykorzystać, musisz o tym wiedzieć.

– Wierzę ci – odparłam po chwili. Obserwowaliśmy się jeszcze przez moment, a potem nachylił się i delikatnie mnie pocałował. Zupełnie inaczej niż wczoraj, a zarazem równie żarliwie. To on również przerwał pocałunek i oparł swoje czoło o moje. Słyszałam, jego głośniejszy oddech, czułam, jak miesza się z moim. Przymknęłam oczy i upajałam się tą chwilą, krótką ulotną.

– Hermiono… – wyszeptał i ujął moją twarz w dłonie, wnikliwie się w nią wpatrując.

– Miałeś wczoraj rację, Rudolfie – powiedziałam cicho. – Coś nas do siebie przyciąga – byłam tego pewna jak niczego innego. Trwaliśmy tak przez chwilę, po prostu napawając się swoją wzajemną bliskością.

– Ale powinnam już iść do swojego pokoju, nikt nie powinien o nas wiedzieć – zauważyłam racjonalnie. Boję się pomyśleć, co zrobiliby Voldemort, Bellatriks, czy Delphi, gdyby się dowiedzieli, że cokolwiek nas łączy. Bo tak było i już nie mogłam zaprzeczać.

– Masz rację – powiedział i pocałował mnie po raz kolejny, ale tym razem był to naprawdę krótki pocałunek. – Rzuć na siebie kameleona, tak na wszelki wypadek.

Zrobiłam tak, jak zasugerował, a potem podążyłam do swojej sypialni przez nikogo niezauważona.

***

Nie było tego rzecz jasna widać w lochach, ale słońce już dawno świeciło na niebie. Podczas gdy część ludzi odsypiało w ten ciepły poranek wczorajszy bal, wyprawiony przez Lorda Voldemorta, ja już od dawna byłem na nogach. Najpierw wybrałem się do Zakazanego Lasu po ziele, kwitnące tylko w określonej kwadrze księżyca, a teraz znów stałem nad kociołkiem i pilnowałem eliksiru, który ostatnio pochłaniał większość mojego wolnego czasu.

Myślami byłem rzecz jasna przy wywarze, ale również i przy… Granger. Nie miałem zamiaru rozpamiętywać kolejnego nudnego balu, na którym zazwyczaj nic się nie działo. Odkąd Czarny Pan wrócił, z tej okazji zawsze takowy organizuje. Ten był jednak nieco inny, a przynajmniej w moim odczuciu, ponieważ poniekąd pilnowałem tej cholernej Gryfonki i obserwowałem niemal każdy jej ruch, dopóki była na sali. Nie moja wina więc, że obraz dziewczyny tak bardzo wyrył mi się w pamięci i nie chciał jej opuścić. Musiałem przyznać, że wyglądała wczoraj wyjątkowo. Może daleko było jej do urody Bellatriks, ale na swój sposób przyciągała wzrok. Nie przypominała w ogóle tej kujonicy, która widywałem w Hogwarcie i wyglądała o wiele lepiej, niż na balu podczas Turniej Trójmagicznego.

Zamieszałem kolejny raz w kociołku, odliczając w myślach i pilnując, aby chochla była pod odpowiednim kątem. Najdrobniejszy błąd mógł zepsuć ten wywar, dlatego starałem się jak najbardziej skupić na tym, co robię, choć nie było to łatwe. Dlatego od razu zrugałem się w myślach, że te wędrują w tak niedorzecznym kierunku. Granger, no naprawdę! Myślałby kto, że nie mam poważniejszych spraw do analizowania, tylko rozmyślać nad wyglądem jakiejś durnej nastolatki.

Nastolatki, którą nie wiedzieć czemu postanowiłem chronić, choć nikomu o tym nie wspomniałem.

Przykręciłem ogień i odłożyłem chochlę na miejsce. Lubiłem, gdy każda rzecz w mojej pracowni posiadała swoje wyznaczone miejsce, tak aby można było zawsze szybko sięgnąć po odpowiedni przedmiot. Oczywiście wszystko zawsze szykowałem sobie wcześniej, ale gdyby się zdarzyło, że o czymś bym zapomniał, to nie musiałem się zastanawiać, gdzie dana rzecz tym razem się znajduje. Po prostu będzie tam, gdzie zawsze.

Myślami wciąż powracałem do tej dziewczyny, która bez swojej woli wpakowała się w takie tarapaty. Zastanawiałem się, jak poradzi sobie z kolejnym zadaniem, jakie przygotował dla niej Czarny Pan. Przeszła test z Delphini, ale co dalej? I co takiego wymyślił Lord dla swej córki, aby udowodniła mu swoją wierność? Nie miałem pojęcia. Po nim można spodziewać się wszystkiego i nie byłem pewny, czy Granger podoła. Nie miałem pojęcia, czy się czymś nie zdradzi; siebie, Dracona, czy mnie. To była bardzo wysoka stawka i gdyby ktoś mi dawniej powiedział, że moje życie będzie zależeć od irytującej Gryfonki, to momentalnie dostałby skierowanie do Świętego Munga.

Zagadką był dla mnie także Rudolf Lestrange. Zawsze był, ale ostatnio to wrażenie jakby przybrało na sile. Nigdy nie mówił niczego wprost, zawsze tajemniczy, powściągliwy, a jednak był jedną z niewielu osób spośród śmierciożerców, którym mogłem zaufać. Nie całkowicie rzecz jasna; gdyby dowiedział się, że pracuję tak naprawdę dla Zakonu Feniksa, to od razu wydałby mnie Czarnemu Panu, jednak w sprawach innych, bardziej związanych z obecnością po tamtej stronie barykady, to jemu mogłem zawierzyć.

Nie ufałem jednak mu w sprawie Hermiony Granger. Pałała do niego ogromną sympatią, jakby zapomniała, że ma do czynienia ze śmierciożercą. Jakby zapomniała, że ten człowiek z zimną krwią zabija niewinnych na rozkaz psychicznego czarodzieja, który zabrał mu żonę. Wiedziałem, że ma jakiś cel, choć nie potrafiłem jeszcze zrozumieć jaki. Dlatego na każdym kroku ostrzegałem przed nim Granger i to samo przykazałem Draconowi. Musieliśmy jej pilnować, aby nie popełniła żadnego błędu, jeśli chcemy w przyszłości zniszczyć Lorda Voldemorta.

Wrzuciłem do kotła posiekany ogon salamandry i czekałem, aż na powierzchni wywaru pojawią się pierwsze pęcherze. Po kilku minutach mikstura powinna przybrać kolor mocnej czerwieni, bo tak reaguje salamandra z korą betuli. To było najgorsze w odrestaurowaniu receptur; nie miałem wypisanych efektów, mogłem się tylko domyślać i zgadywać, bazując na mojej wiedzy i zdobytym przez lata doświadczeniu.

Powoli wywar zmieniał kolor, na taki, którego się spodziewałem.

Miał taką barwę jak kiecka Granger na wczorajszym balu. Merlinie, znowu myśl o niej wpadła mi do głowy i nie potrafiłem jej wyrzucić. Za bardzo się niepokoiłem tym, co może przez nią pójść nie tak; to dlatego. Losy wojny poniekąd zależały od nieprzygotowanej na to nastolatki i Pottera. Czyli od dwójki nieznośnych dzieci, prawdopodobnie z Weasleyem do kompletu, nic dziwnego, że stale siedzi mi to w głowie. Czyli jednak nie głupiałem na starość, dzięki ci Merlinie. Z tym wnioskiem kolejne składniki przygotowywałem już z o wiele spokojniejszą głową.

***

Do swojego pokoju wróciłam cichaczem przez nikogo niezauważona, ale dopiero po kilku chwilach, gdy już znalazłam się w środku, to dopiero wtedy odważyłam się zdjąć kameleona. Serce biło mi jak oszalałe.

Usiadłam na łóżku w zamyśleniu, nadal będąc tym wszystkim nieco zszokowana. Nie spodziewałam się, że bal potoczy się w ten sposób. Na Merlina! Najgorsze, że wcale nie byłam na siebie zła, nie czułam zawodu, ani upokorzona w żaden sposób. Gdy pomyślałam o tym, co działo się między mną i Rudolfem, to pojawiało się tylko podekscytowanie i to, że chciałabym podążyć tą ścieżką, którą mogliśmy wspólnie wytyczyć. To było dla mnie takie dziwne, ale miałam świadomość, że nie było dłużej sensu oszukiwać samej siebie, że ten mężczyzna mnie nie intryguje, ani mi się nie podoba. Wcześniej schowałam to głęboko w sobie, ale w końcu wydostało się na powierzchnię.

Ponadto wierzyłam mu. Nie wydawał się nieszczery. Oczywiście cały czas miałam świadomość, że mam do czynienia ze śmierciożercą. Przez myśl mi nawet przeszło, że to może jakaś gra, w końcu miał także konszachty z moją siostrą, ale ja naprawdę chciałam wierzyć w jego dobre intencje.

Musiałam się doprowadzić do porządku, więc od razu poszłam pod prysznic, aby zmyć z siebie minioną noc. Zaśnięcie w sukni i pełnym makijażu to nie był najlepszy pomysł, ale skąd mogłam wiedzieć, że ten wieczór potoczy się w taki sposób? Nie mogłam, nawet jeżeli w trzeciej klasie nie zrezygnowałabym z wróżbiarstwa. To wszystko było tak niespodziewane, że aż wydawało się nierealne.

Jednak to zdarzyło się naprawdę.

Ciepła woda obmywała dotyk Rudolfa, jego pocałunki, a miejsca, w których mnie dotykał, jakby mrowiły. Merlinie, nigdy nie czułam czegoś takiego. To było nowe i ekscytujące oraz… fascynowało mnie bardziej niż książki. Przymknęłam oczy i wróciłam wspomnieniami do poprzedniego wieczoru. Chciałam czerpać z tej chwili, ile tylko się dało. Pragnęłam, aby wyryło mi się to w wyraźnie w pamięci, która była wtedy nieco przyćmiona winem, ale na szczęście nie uciekła i pozwoliła, aby te obrazy się zachowały.

***

Od kilkunastu minut studiowałam księgi dotyczące czarnej magii; kolejne, które wskazał mi Rudolf i starałam się zbytnio przy tym o nim nie myśleć. Na szczęście wreszcie udało mi się w miarę skupić i mogłam uczyć się niczym nierozproszona. Nagle do moich uszu dotarło krótkie pukanie, a potem drzwi otworzyły się niemal od razu; nawet nie zdążyłabym zareagować, więc to pukanie było tak naprawdę zbędne. Do środka wszedł Lord Voldemort, co mnie nieco zaskoczyło.

– Witaj, ojcze – mruknęłam, odrywając się od księgi. Automatycznie się nieco wyprostowałam i poczułam nieswojo.

– Hermiona – powiedział, a potem jego wzrok wpadł na tomiszcze. – Dobry wybór – podsumował, choć nie miałam pojęcia jakim cudem, skoro na pewno nie widział okładki.

– Rudolf mi to polecił – powiedziałam tylko.

Mężczyzna podszedł bliżej i usiadł obok na łóżku, a ja uważnie śledziłam go wzrokiem. Chyba nie będzie miał jakiś ojcowskich odruchów tak jak Bellatriks, wczoraj, co? Z kieszeni szaty wyciągnął nagle jakiś wisiorek, który wydawał się jakby ze srebrnych nitek, a w środku był ciemnozielony kamyczek. Przedmiot był ładny i mały; nierzucający się w oczy.

– Chciałbym, abyś to zawsze nosiła – oznajmił i podał mi, a ja od razu przyjęłam podarunek. Wiedziałam już, że z Voldemortem się nie dyskutuje.

– Dlaczego mam to nosić, ojcze?

– Będzie to działało jak Mroczny Znak. Nie zamierzam cię zmuszać, abyś go przyjęła, tak jak chciałaś, ale potrzebuję się z tobą jakoś komunikować – powiedział. – Będziesz wiedziała, jeżeli cię wezwę – wytłumaczył spokojnie.

– Dziękuję – odparłam, a potem założyłam go sobie na szyję i wsunęłam pod bluzkę.

– Spotkanie Wewnętrznego Kręgu będzie jutro i ty również się pojawisz – oznajmił i wstał.

– Dobrze, ojcze – zgodziłam się. Nauczyłam się już przez te tygodnie, nie wzdrygać na widok Voldemorta i gładko wypowiadać te słowa. Tłumaczyłam sobie, że nic nie znaczą, dlatego przychodziły mi łatwiej.

– Wiem też od Severusa i Rudolfa, że czynisz duże postępy i nic nie stoi na przeszkodzie, abyś wróciła do Hogwartu, ale… – nagle zawahał się i patrzył na mnie oceniająco.

– Ale? – zapytałam.

– Musisz udowodnić, że zasłużyłaś, aby tam wrócić. Muszę mieć pewność, że jesteś wierna mi i że nie pójdziesz od razu do Dumbledore’a.

– Co mam zrobić, ojcze? – zapytałam najspokojniej, jak mogłam. Nie mógł mi zabronić pójść do Hogwartu! No po prostu nie!

– Pomyślmy… Może przyprowadź mi kogoś, kto jest bliski dla Pottera? Na pewno wiesz z kim się przyjaźni, znasz rodzinę – ciągnął. – Przyprowadź mi ich, a najlepiej ich ciała – oznajmił. – Możesz sama wybrać te osoby – powiedział. – Wykaż się córko – polecił, a potem opuścił mój pokój.

Odłożyłam zupełnie książkę na bok. Nie wiedziałam co myśleć. Voldemort wymagał ode mnie kolejnego mordu. Będę musiała zabić kogoś, kogo prawdopodobnie sama lubię, bo wiele osób bliskich Harry’emu, są także bliskie mi samej.

Merlinie, jak miałam z tego wybrnąć tak, aby nadal udawać jego wierną córkę? Jeśli nikogo nie uśmiercę, może nabrać podejrzeń. Jeżeli spróbuję się wywinąć i jakoś inaczej dostać się do Hogwartu, to potraktuje to jako wystąpienie wbrew jego woli i również nabierze kolejnych podejrzeń wobec mnie. Będę zmuszona wcielić w życie jego żądania, jeżeli chce utrzymać te powoli zdobywane zaufanie wśród śmierciożerców. Jednak niby kogo mogłabym zabić? Weasleyów? Nie ma opcji. Remusa? Syriusza? To także nie wchodziło w grę! Kogoś z Zakonu? Ale kogo? Na Merlina, nie miałam pojęcia jak wykaraskać się z tego fatalnego położenia.

***

Po południu dostałam wiadomość od profesora Snape’a z informacją, że będzie mógł się pojawić we dworze, abym dalej mogła doskonalić moje umiejętności oklumencyjne pod jego okiem. Dobrze się składało, bo będę mogła powiedzieć mu o żądaniu Czarnego Pana. Chyba że już o tym wiedział. Mistrz Eliksirów był jednak jedyną osobą, której mogłam się radzić w tej kwestii. No może jeszcze Malfoy, ale jednak Snape’owi bardziej ufałam. Był starszy, inteligentniejszy i bardziej doświadczony, więc razem z nim na pewno coś wymyślę. Przynajmniej tak sądziłam, więc na spotkanie z nim szłam pełna nadziei.

Kiedy powiedziałam mu o porannej rozmowie z Lordem Voldemortem, widziałam, jak jego oblicze się zmieniało w zamyśleniu, jak analizował wszystko.

– Nic mi jeszcze o tym nie było wiadomo – stwierdził. – Podarowanie naszyjnika oznacza, że postanowił ci zaufać i naprawdę nie zamierza cię zmuszać – podsumował. – A to dosyć nietypowe – dorzucił.

– Też mnie to trochę zaskoczyło – przyznałam. – Nie mógł jednak mi całkowicie odpuścić, prawda?

– Czarny Pan zawsze dostaje to, czego zapragnie.

– Nie mam pojęcia, co powinnam zrobić, panie profesorze – oznajmiłam zgodnie z prawdą. – Jak z tego wybrnąć…

– Myślę, że będziesz musiała spełnić jego żądanie – powiedział powoli mężczyzna, jakby nadal zastanawiał się nad tym, co mówi.

– Do tego wniosku już doszłam, profesorze. Tylko, jak mam zabić kogoś bliskiemu Harry’emu tak, aby mu nie zaszkodzić? Aby nie zaszkodzić Zakonowi? I kogo mogłabym poświęcić? Kogoś z Weasleyów? Syriusza? Remusa? No jak mam to zrobić? Jak mogę podjąć taką decyzję?! – wyrzucałam z siebie kolejne słowa.

– Granger… – popatrzyłam na niego i w tym momencie urwał wypowiedź.

– To robi szpieg, prawda? Dokonuje takich wyborów. Merlinie, jak pan może nie oszaleć! Na pewno wielokrotnie był pan w podobnej sytuacji, a wszyscy tylko pana szykanują – ta myśl spłynęła na mnie nagle i od razu ją wypowiedziałam. Dopiero teraz dotarło do mnie, co tak naprawdę robił profesor Snape dla Zakonu Feniksa.

Mężczyzna jednak totalnie zignorował moją wypowiedź.

– Granger, Black nie żyje – oznajmił krótko.

– Syriusz nie żyje? – wyszeptałam zaskoczona. – Ale… Ale jak to?

– Bellatriks go zabiła w Ministerstwie Magii. Dziwne, że nie słyszałaś, bo szczyciła się na lewo i prawo, że oczyściła rodzinę.

– Musiałam tego nie zarejestrować – stwierdziłam i poczułam smutek. Naprawdę lubiłam Syriusza. Na samym początku starałam się unikać ich wszystkich, więc możliwe, że nie słyszałam, aby Lestrange się tym chwaliła. – Jak Harry sobie radzi?

– Czy ja wyglądam na niańkę Pottera? – zirytował sie. – Wydaje mi się, że jest podłamany, był chyba blisko z tym kun… Blackiem – poprawił się nie wiedzieć czemu, choć i tak miałam świadomość, co chciał powiedzieć. Przecież wiedziałam, że się nie znosili. – Do tego jeszcze prawda o tobie, a Dumbledore nie chce udzielić zbyt wielu informacji.

– Merlinie… – przysiadłam z powrotem na fotelu, bo do tej pory chodziłam po bibliotece podenerwowana, gdy przedstawiałam nauczycielowi całą sytuację, w której się znalazłam. – Harry’emu musi być teraz bardzo ciężko! Nie dał nic po sobie poznać na Pokątnej…

– Widziałaś Pottera na Pokątnej? – zdumiał się Snape. Uświadomiłam sobie, że chyba wpędziłam Harry’ego w kłopoty, ale już nie miałam wyjścia i musiałam opowiedzieć mężczyźnie całą sytuację. Z drugiej strony, może to i lepiej, bo Harry przecież nie powinien samotnie chodzić po czarodziejskim świecie. Co, gdyby wpadł w ręce śmierciożerców? To było dla niego zbyt niebezpieczne!

– Może profesor Dumbledore coś wymyśli odnośnie do mojego zadania – olśniło mnie nagle i wyraziłam swoją myśl na głos, gdy udało mi się wyrzucić nauczyciela z mojego umysłu.

Nauczyciel milczał przez chwilę i bardzo chciałabym wiedzieć, co właśnie działo się w jego głowie.

– Myślę, że sami musimy się z tym uporać – oznajmił w końcu. – Przynajmniej na razie – dodał. – Albus na wiele spraw patrzy zbyt… – zamyślił się na chwilę. – Inaczej.

Nie rozumiałam, o czym mówił Severus Snape, ale jego mina świadczyła o tym, że nie życzy sobie żadnych pytań na ten temat, więc żadnego nie zadałam, pomimo tego, iż wiele cisnęło mi się ich na usta.

Lekcja przebiegła nam szybko i nim się obejrzałam, dobiegła końca. Byłam już coraz lepsza w stawianiu bariery ze wspomnień i prawdopodobnie Lord Voldemort nie powinien się zorientować, że zostanie wywiedziony w pole, jeśli zapragnie zajrzeć do mojego umysłu.

– Granger, pokaż ten naszyjnik – powiedział nagle. Snape już kierował się do wyjścia, ale nagle zawrócił. Posłusznie zdjęłam wisiorek i podałam go mężczyźnie. Mistrz Eliksirów wyjął różdżkę i machnął nią kilka razy. Domyśliłam się, że sprawdzał go, choć nie bardzo miałam pojęcie, czego chciał się dowiedzieć.

– To bardzo zaawansowana magia – mruknął. – I… wyczuwam też zaklęcia ochronne – dodał.

– Ochronne? – byłam zaskoczona.

– Widocznie Czarny Pan postanowił zadbać o bezpieczeństwo własnej córki – oznajmił.

– To chyba nie w jego stylu – stwierdziłam. Czy Voldemort kiedykolwiek się o kogoś troszczył? Z tą myślą profesor Snape mnie zostawił samą.

____________

Rozdział z dedykacją dla Agaty C. z fb, która swoimi pytaniami na sevmione zmotywowała mnie, abym ruszyła dupę i skończyła 17stkę.

Na razie nie mam zapasu, bo ostatnio troszkę coś tam miałam, ale zbliża się NaNo... Co prawda nie mam w planach na tegorocznym NaNo pisać fanfików, ale ze mną nigdy, nic nie wiadomo, więc kto wie :D


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz