poniedziałek, 7 grudnia 2020

Rozdział Jedenasty

 Następnego dnia wszystkie rozdziały, które oznaczał mi w księgach Rudolf, znałam już niemal na pamięć i prawdopodobnie potrafiłabym wyrecytować każdą definicję, jeśli zechciałby mnie przepytać. Taki chyba już mój urok, a przeczytałam je tylko dwa razy, tak dla pewności! Potrafiłam także rzucać już zaklęcie torturujące, którego kazał nauczyć mi się Lestrange, oraz spróbowałam rzucić kilka innych, które wydawały mi się proste. Wszystkie zadziałały, a przynajmniej tak mi się wydawało, bo myszy, na których ćwiczyłam, wydawały z siebie piszczące odgłosy, więc musiało je boleć. Użyłam na nich później leczącego zaklęcia i wypuściłam na wolność, nie chciałam, aby cierpiały więcej. Jednak ze zgrozą musiałam przyznać, że podczas nauki, chęć wiedzy była silniejsza ode mnie, a tym, że je skrzywdziłam, przejęłam się dopiero później. 

Nie miałam tylko pojęcia, czy to moja zwyczajowa potrzeba, aby wszystko wiedzieć, czy zaczynała mnie opętywać czarna magia. Miałam nadzieję, że ta pierwsza opcja, ale dla pewności wspomnę o tym profesorowi Snape’owi, on będzie wiedział, jeśli coś będzie nie tak. Myślałam, czy nie powiedzieć o tym także Rudolfowi, ale on na pewno doniesie o wszystkim Voldemortowi. Chociaż… Może wtedy on pomyśli, że jestem jego przykładną córeczką?

Chwilowo moje lekcje z Malfoyem zostały zawieszone, skoro to Snape miał przejąć naukę oklumencji, tym bardziej że teraz czas zabierał mi także i Lestrange, choć i tak nie narzekałam na jego brak, bo wciąż miałam go mnóstwo.

Z bijącym sercem szlam na spotkanie z nim, ponieważ miałam świadomość, że będzie chciał sprawdzić, czy nauczyłam się zaklęcia. Wolałabym, aby mi się udało, żeby nie musiał kazać mi tego powtarzać, czarna magia była zła. Nadal tak uważam, pomimo ciekawej rozmowy z poprzedniej lekcji. Owszem, znajdzie się wiele dobrych zaklęć, które są źle wykorzystane, ale to zależy od człowieka, a klątw torturujących wytłumaczyć się nie da. Nie i koniec.

– Jak ci poszło z nauką zaklęcia, Hermiono?

– Nie miałam z nim problemu, tak, jak i z innymi z tych działów, z którymi miałam się zapoznać – oznajmiłam. I tak pewnie już mu Snape powiedział, że zawsze wybiegałam ponad program, bo okazji, żeby się z kogoś ponabijać, nie przepuści.

– Pokaż – zażądał, wskazując na mysz w klatce. Nie podobał mi się ten jego rozkazujący ton, ale nie skomentowałam. Spojrzałam na niego, a potem na zwierzę i wcelowałam w nie różdżką, szepcząc pod nosem formułę zaklęcia. Stworzenie natychmiast wydało z siebie pisk.

– Przestań – a ja posłuchałam jego polecenia. – Teraz rzuć je na mnie – rozkazał.

– Co? Oszalałeś! – to, że byłam zaskoczona, to mało powiedziane. – Nie zamierzam cię krzywdzić.

– Nie wiesz, czy potrafisz rzucić tę klątwę na człowieka, prawda? – zapytał, a ja musiałam się z nim zgodzić. – Rzuć je, nic mi nie będzie – zapewnił. 

– Jesteś pewny? – zapytałam.

– Martwisz się o mnie, Hermiono? – podchwycił temat.

– Chyba śnisz – odparłam i wcelowałam w niego różdżką. Polubiłam go, ale nie oszalałam jeszcze do tego stopnia, aby martwić się o śmierciożercę. Rzuciłam zaklęcie, nawet nie wiem, czy zauważył, w którym momencie, ale na pewno w niego trafiło, bo na obliczu mężczyzny dostrzegłam grymas, a także zauważyłam, że zaciska pięści. Czyli mi się udało, więc opuściłam różdżkę.

– Zadowolony?

– Żebyś wiedziała – odparł.

– Dziwne masz upodobania – mruknęłam.

– Nie chcesz znać moich upodobań – odbił. – Łatwo cię sprowokować – zmienił temat z tym swoim szelmowskim uśmiechem.

– Wydaje ci się – dodałam. – Jeszcze mam jakieś zaklęcia na tobie testować? – parę z nich było paskudnych, biedna myszka się prawie wykrwawiła – rzuciłam niemalże obojętnie, ale śmierciożerca tylko się roześmiał.

– Starczy, dzisiaj przejdziemy do innych rzeczy – oznajmił.

***

Po lekcji z Rudolfem o dziwo wyszłam całkiem zadowolona. Wbrew pozorom mężczyzna wydawał się dobrym nauczycielem, a także wcale nie czułam się źle w jego towarzystwie, gdy zapomniało się o tym, że jest to krwiożerczy śmierciożerca Lorda Voldemorta, który pewnie w swoim życiu zabił więcej ludzi, niż ja komarów.  Teraz miałam jednak inny problem, ponieważ zbliżała się impreza u Delphini, a ja nie zdawałam sobie sprawy z tego, czego mogłam się tam spodziewać, ani jak się ubrać. Nigdy nie zajmowałam się takimi głupotami, jak ubiór, a gdy nie miałam pomysłu, zawsze czuwała nad tym Ginny, która potrafiła doprowadzić mnie do porządku. Nadal nie było to dla mnie istotne, ale musiałam jakoś wniknąć w ich towarzystwo i do nich pasować. Więc jak mam być do nich podobna, nie musząc ujawniać swoich zdolności w zabijaniu, a raczej ich braku? 

Nagle do mojego pokoju wparowała Delphini, bez pukania, jak burza. W samą porę, ale nie musiała tak wpadać.

– Szykujesz się już, Hermiono? – zapytała bez przywitania.

– Możesz następnym razem pukać? Zastanawiam się, co założyć – odparłam. – Może być? – zapytałam, wskazując na czarne spodnie i koszulkę na ramiączkach, która miała diamenciki przy dekolcie. Chyba się nada na imprezę i nie odbiega jednocześnie od mojego stylu, co? Mina mojej siostry jednak wskazywała mi coś innego.

– Dziewczyny będą wyglądały, jak milion galeonów, a ty nie możesz przy nich blaknąć, jesteś moją siostrą i córką Czarnego Pana. Jeszcze mi wstydu narobisz. Na Merlina, dobrze, że pomyślałam, aby tu zajrzeć – zaczęła narzekać Delphini. – Pokaż, co my tu mamy – dziewczyna otworzyła moją szafę i zaczęła przeglądać rzeczy.

– Mówiłaś, żebym ubrała się też wygodnie – przypomniałam jej.

– Mówiłam, żebyś nie zakładała niczego obcisłego, bo będzie ci niewygodnie – uściśliła. – Ej, masz tu parę fajnych rzeczy!

– To nie moje ubrania, one tu już były – stwierdziłam. Miałam nieco opory, aby używać tych rzeczy, ale nie miałam wyjścia. Kufer z moimi prawdopodobnie został w Hogwarcie.

– Wszystko w tym pokoju należy do ciebie, zresztą, to Narcyza zaopatrzyła cię w ubrania. Dobra, spodnie mogą zostać, ale załóż tę koszulkę – podała mi podobną do tej, co wybrałam, ale była bardziej z błyszczącego materiału, a sama wróciła do przeglądania mojej szafy. – Pożyczę ci czerwony pasek i do tego czerwona szminka i będziesz wymiatać – oznajmiła. No tak, jeszcze musiałam zrobić makijaż, Merlinie…

– Niech będzie – zgodziłam się. Postanowiłam jej zaufać w tej kwestii, tak jak zawsze to robiłam w przypadku Ginny. Bardzo za nią tęskniłam, za Harrrym, Ronem, za resztą Weasleyów i… za moim rodzicami, których już nigdy więcej nie zobaczę przez tą popapraną rzeczywistość, w której się znalazłam.

***

Siedziałam już u Delphini w pokoju, gdy skrzaty jeszcze się krzątały, a ona sama szykowała się na imprezę. Myślałam, że będzie potrzebowała pomocy w przygotowaniach, ale zapomniałam, że moja siostra, tak jak większość czystokrwistych zrzuca wszystko na skrzaty i nie będzie sobie kalać rąk żadną pracą. Arystokratka pełną parą.

– Jak wyglądam? – zapytała nagle, choć wydawało mi się, że nie potrzebowała mojej aprobaty i nawet, jakbym uznała, że tragicznie, to pewnie by się nie przejęła moją opinią. Chciała przełamać ciszę? Może Bellatriks naprawdę życzyła sobie, żebyśmy miały jakieś relacje, tak jak twierdziła moja siostra. Nie wiem, co mogłoby siedzieć w głowie, którejkolwiek z nich, ale nie sądzę, aby było to cokolwiek zbliżonego do normalności, choć Delphi, póki co wydawała się najmniej psychiczna z nich wszystkich.

– Dobrze wyglądasz – oznajmiłam. – Aczkolwiek trochę przypominasz czarownicę z mugolskich filmów – dodałam.

– Żadna z dziewczyn nie odważyłaby się przyrównać mnie do czegoś mugolskiego – stwierdziła. – Oni tak sobie wyglądają czarownicę? – zdziwiła się i popatrzyła na siebie w lustrze. Zaskoczyło mnie to, że nie zapytała o to, czym jest film. Czyżby nie była jednak ignorantką jak Voldemort i większość czystokrwistych?

– Jakbyś miała spiczastą tiarę na głowie i miotłę w ręku, to pasujesz – stwierdziłam z uśmiechem. – No i jakbyś pozbyła się tego paska, to wręcz idealna mugolska wiedźma.

– Pasek jest najlepszy i dobrze o tym wiesz. Nam obu podkreśla kolor włosów i sprawia, że wyglądamy siostrzanie – zawyrokowała.

– Tego nie neguję, Delphi.

Rzeczywiście przez ten element wyglądamy podobnie, choć tak naprawdę byłyśmy ubrane różnie. Ja chciałam wyglądać jak najzwyczajniej, ale musiałam iść na kompromis, więc ciemne spodnie i połyskująca koszulka, a do tego czerwony pasek, który idealnie komponował się z moimi kolorowymi włosami. Dziwnie było mi się do tego przyzwyczaić. Moja starsza siostra wymusiła na mnie także makijaż, choć starałam się go zredukować do minimum, to zdecydowanie nie moja bajka, ale w efekcie skończyło się na mocno czerwonych ustach, wytuszowanych rzęsach delikatnie zaznaczonych oczach czarnym cieniem. Podobno mniej się nie dało. Uważam, że to nieprawda, ale skoro miałam do nich pasować, to nie zamierzałam zbytnio protestować i wtopić się w tłum.

Starsza córka Lorda Voldemorta jednak nie posiadała takich oporów jak ja. Delphini miała na sobie długą do kostek ciemną zwiewną spódnicę, która na pewno pięknie by falowała pod dotknięciem wiatru. Materiał nie był tylko czarny, ale poprzetykany srebrzystymi nitkami, których było więcej u dołu i dawało to piękny efekt. Założyła także czarną, również zwiewną bluzkę z rękawem trzy czwarte, którą wkasała tak, aby widać było soczyście niebieski pasek, idealnie zgrywający się z jej pasemkami. Na szyi miała długi, srebrny wisior z wróżebnikiem, który jak już się dowiedziałam, był jej znakiem rozpoznawczym. Makijaż też miała o wiele mocniejszy, niż ja, ponieważ narysowała na powiekach duże, mocne kreski błękitnym eyelinerem i podkreśliła tym samym kolorem także dolną powiekę oka. Swoją drogą ciekawe, czy to również mugolskie kosmetyki? Nigdy się nie interesowałam tymi magicznymi, więc raczej nie potrafiłabym znaleźć różnic.

– Swoją drogą to miotły będą nam potrzebne – oznajmiła nagle.

– Jak to? – teraz mnie zaskoczyła.

– Wybierzemy się na wycieczkę narobić trochę zamętu.

– Co masz na myśli?

– Zobaczysz – na jej obliczu pojawił się cwany uśmiech. – Nie pij zbyt dużo alkoholu przed naszym wypadem.

– W ogóle nie zamierzam go pić – oznajmiłam.

– Nie przesadzaj, zachowujesz się, jakbyś połknęła kij od miotły – zbyła mnie.

Ten moment wybrał sobie skrzat domowy, aby zmaterializować się przed nami. Oczywiście nie mógł pominąć ukłonu do samej ziemi, a potem skrzeczącym głosem przekazał wiadomość.

– Panny Parkinson już czekają, czy…

– Niech przyjdą – zarządziła Delphi. – Już czas. Co by się działo, pamiętaj, że ty zawsze jesteś nad nimi, rozumiesz? – widziała, że byłam zdenerwowana i że tak naprawdę wcale nie chciałam tutaj być? Delphi machnęła różdżką w stronę magicznego radia, a od razu dało się słyszeć z niego pierwsze dźwięki jednej z piosenek Fatalnych Jędz.

– Jasne – odparłam.

Nie minęło wiele czasu, a do drzwi rozległo się pukanie, a potem do środka weszły dwie dziewczyny, z których jedną rzecz jasna znałam. Swoją drogą, nie miałam pojęcia, że Pansy ma starszą siostrę.

Agnes była wysoka i miała długie czarne włosy i ciemne oczy. Z daleka wydawało się także, że jest dziewczyną o nieskazitelnej cerze; w odróżnieniu od swojej siostry była bardzo ładna. Na sobie miała sukienkę do kolan w butelkowej barwie, a całości dopełniały czarne baleriny i delikatna srebrna biżuteria. Jedynie oczy miała mocno podkreślone.

Natomiast Pansy wyglądała zupełnie inaczej i nie miała niczego wspólnego ze skromnie wyglądającą Agnes. Ślizgonka miała na sobie czarną, obcisłą sukienkę na ramiączkach z dość dużym dekoltem, który był ozdobiony złotymi diamencikami, takimi samymi, jak i ciągnęły się pasie. Fakt miała dobrą figurę do takiego stroju, ale czy Delphi nie mówiła, że w takim może być niewygodnie? Chyba że o niczym nie miały pojęcia i tylko ja zostałam poinformowana. To by też wyjaśniało czarne, wysokie szpilki i komentarz mojej siostry, że będą wyglądać, jak milion galeonów. Tylko że knut nigdy nie zamieni się w galeona, dlatego widok Pansy mimo wszystko mnie nieco rozbawił.

– Cześć, Delphi – przywitała się nieznajoma, a potem podeszła do mnie i wyciągnęła rękę. – Agnes Parkinson, miło mi cię wreszcie poznać.

– Hermiona – odparłam i uścisnęłam jej dłoń. Nie zdążyłam jednak niczego więcej jej odpowiedzieć, ponieważ rozległ się głos jej siostry.

– Granger?! To niemożliwe – to, że Ślizgonka była w szoku, to chyba mało powiedziane.

– Pansy, zachowuj się – skarciła ją Agnes.

– Zaskoczona, co? – odparłam pewnie, nawet nie zwracając uwagi na komentarz starszej z sióstr. Podeszłam bliżej niej i uśmiechnęłam się z wyższością. Cholera, nigdy nie sądziłam, że takie zachowanie może sprawić mi satysfakcję, ale naprawdę nie lubiłam tej konkretnej dziewczyny i utarcie jej nosa było dla mnie pewnego rodzaju przyjemnością.

– Musisz być dumna, że nie jesteś już szlamą Granger, co? – zapytała. No tak, ona nigdy nie wykazywała się taktem i była raczej bezczelna.

– Nigdy więcej tak do mnie nie mów, rozumiesz? – powiedziałam, podtykając jej różdżkę pod gardło. – Bo znam parę okrutnych klątw, tylko jeszcze nie miałam okazji ich wypróbować – oznajmiłam chłodno.

Mierzyłyśmy się spojrzeniem jedna przez drugą. Pansy zawsze wydawała się pewna siebie i silna, tyle razy widziałam, jak nabijała się z Gryfonów, w tym i mnie wielokrotnie sprawiała przykrość, jednak wiedziałam, że nie mogę pozwolić na to już nigdy więcej. I wciąż powtarzałam sobie w głowie to, co tak uparcie mówiła Delphini, że jestem nad nimi. Jestem córką Voldemorta i tym miejscu, tylko to ma znaczenie.

– Agnes, ona jeszcze raz zrobi coś takiego i zabronię ci ją przyprowadzać – Delphini postanowiła delikatnie interweniować. Dopiero teraz zauważyłam, że obie stały z boku i nam się przyglądały. Czyżby Agnes już była poinformowana o wszystkim i wiedziała, że może dojść między nami do spięcia? Może Draco rozmawiał z Delphini? Albo Snape?

Opuściłam różdżkę, ale nadal patrzyłam na Ślizgonkę z wyższością i pewnością i tym razem to ona musiała odpuścić, jeśli chciała nadal być w tym gronie. Tym razem to Pansy Parkinson została się na przegranej pozycji, a mnie naprawdę rozpierała satysfakcja.

– Rzeczywiście, zagalopowałam się, to się nie powtórzy – te słowa jednak skierowała bardziej do Delphini, niż do mnie.

– Uznajmy, że tym razem ci daruję, Parkinson – odparłam i schowałam różdżkę.

– Siadajcie – stwierdziła Delphi. – Zaraz powinny przyjść – dorzuciła, a my zajęłyśmy miejsca.

– Mam wrażenie, że coś dzisiaj zaplanowałaś, znam tę twoją minę – odezwała się Agnes.

– Zaplanowałam – uśmiech mojej siostry znów przywodził na myśl ten voldemortowy grymas, który przyprawiał mnie o ciarki.

Rozległo się kolejne pukanie, a do środka weszły następne osoby.

– No, jesteście już – stwierdziła Delphi, wstając. – Poznajcie moją młodszą siostrę Hermionę – wskazała na mnie. – Hermiono to są; Nicole i Lily Rosier, Anastasia Anders i Emma Lynch – przedstawiała po kolei swoje znajome.

Siostry Rosier były do siebie bardzo podobne, choć nieco się różniły wyglądem. Obie były niskimi blondynkami, choć Lily była nieco wyższa i nie była tak szczupła, jak Nicole. Obie także Matka Natura obdarzyła ładnymi, niebieskimi oczami, choć ich odcienie się różniły. 

Nicole patrzyła się na mnie z zainteresowaniem i przede wszystkim wyglądała na starszą ode mnie, prawdopodobnie jest w wieku Delphni, bądź ma więcej lat, Natomiast Lily była zdecydowanie od niej młodsza, mogła być w moim wieku, ale nie kojarzyłam jej z Hogwartu. 

Z kolei Anastasia od razu była uśmiechnięta, miała bardzo ładny uśmiech i wyglądała na przyjaźnie nastawioną, o ile nie było w tym fałszu. Pamiętałam, że nie powinnam im wszystkim ufać, że to prawdopodobnie już śmierciożerczynie i dodatkowo będą starały mi się przypodobać. Anders nieco odstawała wyglądem od swoich przyjaciółek, ponieważ tak, jak ja miała na sobie spodnie i koszulkę, a nie sukienki, tak jak reszta, a jej rude włosy miała związane w luźny kok, co też sprawiało, że jej twarz była całkowicie odsłonięta i masa piegów była jeszcze bardziej widoczna, choć one tylko dodawały jej uroku.

Natomiast Emma, to wysoka szatynka, którą już kojarzyłam z widzenia. Na pierwszy rzut oka była ode mnie starsza, więc musiała ukończyć Hogwart. Nie wiem, czy przypadkiem nie była z Percym na jednym roku, jednak nie miałam pewności.

Żadna z nich nie zachowała się tak, jak Pansy, ale także nie miały powodu, nie znałyśmy się już wcześniej i nie pałałyśmy do siebie sympatią, choć to było niedopowiedzenie stulecia, więc z Parkinson sytuacja była zupełnie inna.

Wszystkie zajęłyśmy miejsca, skrzaty podały jedzenie, a także poszły w ruch butelki wina, które stały na stole. Nie przepadałam z alkoholem, ale pamiętałam też o tym, co wcześniej mówiła mi Delphi, abym nie piła zbyt wiele.

Starałam się skupić na tym, o czym rozmawiają dziewczęta, ale na razie nie było to nic istotnego. Miałam je szpiegować, ale rozmowy o ciuchach i kosmetykach raczej nie zainteresują Snape’a.

Przyglądałam się też ich wzajemnym relacjom i wydawało mi się, że Nicole ma największe poważanie wśród nich, oczywiście poza Delphini rzecz jasna, ale chyba można było ją uznać zaraz po niej, z kolei jej siostra, tak jak i Pansy były na szarym końcu. Siedziały obok siebie i rozmawiały między sobą, nie uczestnicząc w rozmowie starszych dziewcząt. Może to Agnes i Nicole się przyjaźniły z Delphi, a one tu przyszły tylko dlatego, że są siostrami?

Anastasia miała bardzo cięty język, potrafiła niemal wszystko negować i szybko reagowała ripostami. Chyba musiała być taka złośliwa z natury, bo żadna z nich nawet nie zwracała na to uwagi, a jej komentarze bardziej ich bawiły, niźli obrażały.

– Koniec tego – zarządziła nagle Delphi, a wszystkie spojrzały na nią zdumione. – Przygotowałam wam dzisiaj niespodziankę. Bierzemy miotły i lecimy w jedno miejsce – zauważyłam, że rozpierała ją duma i zdecydowanie mi się to nie podobało. Ona przypomina Voldemorta bardziej, niż mi się to do tej pory wydawało. – Będziecie mogły się wykazać, zwłaszcza Pansy i Lily, jeśli chcecie nosić znak wróżebnika.

Każda z nich od razu wyciągnęła różdżkę i przywołały swoje miotły.

    – Hermiono ty z nami nie lecisz? – zapytała Pansy niby przymilnie, ale widziałam satysfakcję na jej twarzy.

– Oczywiście, że leci, co to za absurdalny pomysł, Pansy? – od razu odparła Delphi.

– Granger przecież nie lata – oznajmiła.

– Delphi, ona ma rację – mruknęłam, podchodząc bliżej siostry. – Nie umiem latać i nawet nie mam miotły – dodałam cicho.

– A co to za problem? Mrużku! – skrzat szybko zmaterializował się z charakterystycznym trzaskiem. – Przyślij tu Malfoya i niech zabierze ze sobą miotłę.

– To nie jest dobry pomysł, Delphi – stwierdziłam, jednak nie zamierzałam się kłócić.

Zobaczyłam, że dziewczyny rzucają na siebie jakieś zaklęcia. No tak, pewnie coś, żeby ich stroje im nie przeszkadzały. Miałam natomiast satysfakcję gdy Pansy nie znała odpowiedniego uroku i to Agnes musiała jej pomóc.

    Draco pojawił się w pokoju Delphi błyskawicznie, ciekawe, jak bardzo był zaskoczony, gdy usłyszał jej rozkaz?

– Witam miłe panie – powiedział szarmancko. – Pięknie wyglądacie – dodał, a kiedy spojrzał na mnie; uśmiechnął się. – O co chodzi, Delphini? I na Merlina, po co ci moja miotła, skoro masz taką samą?

– Potrzebna jest Hermionie – oznajmiła.

– Chyba żartujesz, przecież ona się na tym zabije – uff, chwała niech będzie Merlinowi, to znaczy Malfoyowi, jakkolwiek dziwnie to brzmi.

– To lecisz z nami i zabierasz Hermionę na miotłę – poleciła. – I bez gadania – zastrzegła.

– Chyba nie masz wyjścia, Draco – stwierdziłam tylko, aczkolwiek mi też ten pomysł bardzo się nie podobał. W ogóle mi się nie podobał.

Wszyscy wyszliśmy na zewnątrz, za bramę i wsiedliśmy na miotły, aby móc wzbić się w powietrze. Dziwnie mi było tak siedzieć na miotle z Malfoyem i lecieć, ale mimo wszystko nie czułam niebezpieczeństwa i strachu. Wiedziałam, że Draco nie pozwoli mi spaść. Zabawne, jak szybko z wroga stał się przyjacielem i kimś, komu w pewnym sensie mogłam zaufać i zawierzyć swoje życie.

– W porządku, Granger? – zapytał, gdy lecieliśmy już od kilku minut.

– Jasne – odparłam.

– Co ona planuje? – zapytał.

– Nie mam pojęcia, powiedziała tylko, że ma niespodziankę i że zwłaszcza Pansy i Lily będą mogły się wykazać.

Swoją drogą Pansy co chwila odwracała głowę w naszą stronę i zerkała. Czy to ma jakiś związek z Malfoyem? Muszę się jej bardziej przyjrzeć.

– W domyśle zapewne i ty, ale nie mogła tego powiedzieć przy nich, musi dbać o reputację rodziny.

– Jak mam to rozumieć?

– Wydaje mi się, że chce zaatakować kolejną wioskę, tutaj nie daleko się jedna znajduje – stwierdził Malfoy. – I najwyraźniej nie zamierza się kryć z czarami, bo mnóstwo mugoli mogło nas już zauważyć – dodał.

    – Tak sądzisz?

– Nie słyszałaś o atakach pod znakiem wróżebnika?

– Odrobinę, ale prorok tego nie rozgłasza przecież.

– Lądujemy – oznajmił nagle, a ja spojrzałam na to, co robią dziewczęta przed nami i rzeczywiście miał rację. Całe szczęście, bo na ziemi czułam się o wiele pewniej i bezpieczniej. Tak, zdecydowanie wolałam chodzić.

– Ma nikt nie ocaleć – zarządziła Delphini. – Niech zobaczą potęgę wróżebnika. Niech te ścierwa widzą, że my czarodzieje istniejemy i jesteśmy lepsi, niż oni. Incendio! – wycelowała różdżką w najbliższy płot, który od razu zajął się ogniem. – Do dzieła dziewczyny!

Każda rozbiegła się w inną stronę i zaczęli podpalać domy oraz atakować ludzi, którzy wybiegali zobaczyć, co się dzieje. Mugole zbiegli się w miejsce pożaru, a wtedy Delphi rzuciła jakąś klątwę i i większość z nich otoczyła ognistym kręgiem. Było pewne, że ich los jest już przesądzony.

– Na co czekasz, Hermiono? – rzuciła. No tak, obserwowała mnie, Malfoy miał rację, a potem na pewno o wszystkim opowie Voldemortowi. Szczęście, a może i pech zechciało, że w moją stronę biegł mugol, a ja nawet nie wiedząc do końca, co robię, rzuciłam na niego pierwszą klątwę, która przyszła mi do głowy.

Diffindio – promień trafił prosto w brzuch, który był rozcięty. Moje zaklęcie było silne, a mugol upadł z ogromnym wrzaskiem na ziemię. To bardzo bolesny czar, jeśli rzucić go na człowieka. Czy ja nie zarzuciłam ostatnio Rudolfowi, że tylko psychopaci używają w ten sposób zwyklych zaklęć? Okazuje się, że byłam ogromną hipokrytką.

– Naprawdę? – powiedział cicho Malfoy. Wcelował w niego różdżką. – Avada Kedavra – krzyk ustał, zmarł. To był ten akt miłosierdzia, o którym mówił mi Rudolf na poprzednich zajęciach. Chciałam, żeby to wszystko, jak najszybciej się skończyło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz