piątek, 24 sierpnia 2018

Rozdział Czwarty

Zabrałam książkę, którą wskazał mi profesor Snape, i od razu wzięłam się za jej czytanie, choć niechętnie. Książka opisywała różne zastosowania czarnej magii, choć nie tylko; nie były to same złe rzeczy. Zauważyłam, że niektóre klątwy można używać w życiu codziennym i nikomu nie wyrabiają krzywdy, jednak inne były ich totalnym przeciwieństwem. Opisywano także różne zaklęcia uznane do białej magii, a wykorzystane przeciwko człowiekowi spokojnie można było zaliczyć je do czarnej. Lektura była momentami interesująca, choć w większym stopniu przerażająca i nie raz skrzywiłam się z obrzydzenia – choćby wtedy, gdy przeczytałam o prostym zaklęciu rozpruwającym, które przeznaczone było dla krawcowych, aby mogły poprawić źle zszytą szatę, ale rzucone na człowieka miało skutek śmiertelny. Książka była odrażająca.

Skończyłam czytać po kilku godzinach. Nie ruszyłam nawet obiadu, który zostawił mi Grabek, bo chciałam wreszcie mieć za sobą przeczytanie tej upiornej książki. Miałam świadomość, że to zaledwie początek mojej nauki, nauki, która po raz pierwszy w życiu mnie przerażała i odrzucała. Dla mnie to zupełnie coś nowego, bo zawsze pragnęłam się uczyć, zawsze chciałam więcej wiedzieć. Miałam jednak świadomość tego, że muszę zacisnąć zęby i zrobić to, co trzeba. Dla Zakonu, dla innych, dla Harry’ego…

To, co dowiedziałam się od profesora Snape’a było dość zaskakujące, a nawet i wstrząsające, zwłaszcza informacje o przepowiedni. Harry jeszcze nawet nie skończył szkoły, nie miał podstawowej edukacji, a oczekiwano od niego, że pokona największego czarownika, jaki obecnie chodził po ziemi? To totalnie niedorzeczne. Musiałam zrobić wszystko, aby ułatwić mu to zadanie. Nauka nowych rzeczy zawsze przychodziła mi z łatwością, tak jak i teraz; czytałam te wszystkie okropieństwa, ale je pamiętałam. Nigdy się nie trudziłam, aby móc coś zapamiętać. Przyznaję, czasami musiałam przeczytać coś dwa razy, aby lepiej zrozumieć, nawet jeżeli się przed tym wzdrygałam, ale jednak chłonęłam wiedzę, jak gąbka. Nie bez powodu nazywają mnie Panną-Wiem-To-Wszystko albo Chodzącą Encyklopedią.

Postanowiłam zrobić sobie przerwę i zjadłam odrobinę sałatki, którą przyniósł mi Grabek już dawno temu. Nadal nie rozumiałam tego, jak ten skrzat może z taką czcią służyć swym panom i być z tego szczęśliwym. Gdy tylko pokonamy tego przeklętego czarownika, a ja skończę Hogwart, zajmę się ich prawami. Czarodzieje muszą się nauczyć, że nie można nikogo tak wykorzystywać.

Westchnęłam cicho. Jestem uwięziona w domu śmierciożerców, jestem córką morderców, mój przyjaciel musi zabić mojego nienormalnego ojca, a ja zastanawiam się nad czymś tak przyziemnym, jak prawa skrzatów domowych. Snape miał rację. Jestem idiotką. 

Nagle uderzyła mnie pewna myśl. Pytałam profesora o przyjaciół, ale nie zapytałam go, czy oni cokolwiek wiedzą. Czy Harry, Ron i Ginny mają świadomość tego, co się stało? Jak profesor Dumbledore wytłumaczył moją nieobecność? Czy ogłoszono porwanie, a może powiedział im, że wróciłam wcześniej do domu z jakiegoś ważnego powodu? Oh, gdybym tylko mogła się tylko dowiedzieć. Może mogłabym wysłać list! Tylko… Skąd miałbym wziąć sowę? A może Malfoy? Może on mi pomoże? Nerwowo przygryzłam wargę w zastanowieniu. Nie chciałam go o nic prosić, ale czy miałam inne wyjście? Tylko on wydawał się moim sojusznikiem w tym gnieździe węży, a przynajmniej pewniejszym niż Narcyza.

Czy miałam pergamin i atrament? Wydawało mi się, że gdzieś go widziałam. Raz z nudów zaczęłam zaznajamiać się z zawartością mojego pokoju i nie mówię tu tylko o książkach. Półki regału nie były puste. Komoda była wypełniona ubraniami, choć do tej pory nie zwracałam na nie uwagi, a zakładałam to, co wpadło mi pod rękę. Przypomniałam sobie, że szuflady były pełne szpargałów. Otworzyłam jedną z nich i zobaczyłam szczotkę do włosów, grzebień, jakieś spinki i kilka bransoletek, jednak szybko ją zamknęłam. W następnej leżały jakieś kosmetyki. O zgrozo, na co mi one? Pewnie Narcyza pomyślała, że będą mi potrzebne, wiedziałam, że to ona dbała o wyposażenie i wystrój mojego lokum, przynajmniej coś takiego kiedyś wspomniała. Nie zastanawiając się więcej nad tym, zatrzasnęłam szufladę. Potrzebowałam pergaminu, pióra i atramentu. Otworzyłam trzecią i ostatnią zarazem i wreszcie znalazłam to, czego szukałam. Leżało w niej kilka rolek pergaminu, pióro i kałamarz z atramentem. Dzięki Ci, Merlinie! Zabrałam potrzebne przybory i usiadłam przy stoliku. Od razu rozpoczęłam pisanie dwóch listów; jeden do Harry’ego, drugi do Rona. Był początek wakacji, więc sądziłam, że przyjaciela nie było jeszcze u Weasleyów. 

Po kilku minutach miałam gotowe dwa, niemal identyczne listy. Napisałam w nich, że się o nich, martwię, bo niewiele wiedziałam o zakończeniu wydarzeń w ministerstwie, a miałam tylko informację, że wyszli z tego cało, z czego bardzo się cieszyłam. Wyjaśniłam im całą sytuację, powiedziałam, że jestem córką Voldemorta, co mnie spotkało, że próbowałam uciec, ale mi się nie udało. Chciałam dodać, że Snape mi pomagał, ale uznałam to za zbyt cenną informację. Nie mogłam zawrzeć tego w liście, to zbyt niebezpieczne. Chociaż, nawet nie miałam pojęcia, czy chłopcy by w to uwierzyli. Nie było tajemnicą, że moi przyjaciele nie darzą go sympatią, czy zaufaniem. Harry’emu wspomniałam jednak, że Malfoy próbuje mi pomagać, jednak powstrzymałam się przed napisaniem tego Ronowi, bo wiedziałam, że to tylko go rozsierdzi. Harry, mimo że nienawidzi blondyna, może to zrozumie, jeśli wszystko sobie przemyśli. Dodałam, że powinniśmy zobaczyć w Hogwarcie i żeby się nie martwili, i żeby pamiętali, że zawsze będę ich przyjaciółką.

Listy były skończone.
– Grabku! – zawołałam, a skrzat pojawił się przy mnie bardzo szybko, zresztą tak jak zawsze. – Możesz mnie zaprowadzić do pokoju Draco?
Powinnam częściej wychodzić ze swojego pokoju. Nie miałam pojęcia, gdzie mieszka blondyn, czy gdzie rozmieszczone są inne pomieszczenia. Musiałam poznać ten dom, wiedzieć, gdzie co jest. Co, gdybym musiała uciec? Co, gdybym musiała się gdzieś ukryć? Nie miałabym pojęcia, co gdzie jest, do tej pory niewiele chodziłam po rezydencji.
– Z przyjemnością, panienko! – wykrzyknął entuzjastycznie. Obdarzyłam go jedynie lekkim uśmiechem. Nienawidziłam tego, że te niewinne stworzenia są tak ślepo oddane ludziom. Nie wiem, czy kiedykolwiek byłabym w stanie przyzwyczaić się do tego. Przysięgam, że zajmę się tym, jak tylko zakończy się ta przeklęta wojna.
Wyszliśmy na korytarz i skierowaliśmy się na prawo. Dokładnie się przyglądałam mijanym miejscom.
– Pokój panicza jest bardzo blisko – powiedział skrzat, gdy minęliśmy zakręt, a potem następny. Dopiero teraz zwróciłam uwagę, że na ścianach porozwieszane są obrazy, choć w dość znacznej odległości. Dopiero gdy przyjrzałam się drugiemu z nich, doszłam do wniosku, że muszą to być przodkowie Malfoyów. No bo kto inny mógł tu wisieć? 
– Prawie jesteśmy na miejscu.
Minęliśmy kolejny zakręt, a potem zatrzymaliśmy się przed najbliższymi drzwiami z ciemnego drewna, takimi samymi jak moje. 
– To tutaj. Czy panienka życzy sobie jeszcze czegoś od Grabka? – Spojrzał na mnie wyczekująco.
– Dziękuję Grabku, to wszystko – odparłam, na co skrzat ukłonił się i zniknął.
Stałam chwilę przed drzwiami, nerwowo ściskając koperty. Co, jeśli nie ma go w środku? Uniosłam wolną dłoń i zapukałam. Czekałam chwilę, a po chwili dobiegł do mnie jego głos, zezwalający na wejście. Weszłam niepewnie do środka i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Wcale mnie nie zaskoczyły szare (tak bardzo podobne do srebrnego!) ściany ani ciemnozielone dodatki i meble w pokoju – narzuta na łóżku, fotele. Nad łóżkiem dostrzegłam herb Slytherinu, a za jasnymi półkami, na których ujrzałam kilka książek oparta była miotła Dracona. 
– Spodziewałem się matki – odezwał się w końcu Draco i zamknął książkę z cichym trzaskiem. – Tylko ona tu jeszcze puka, bo Bellatriks wpada niczym huragan – dodał. Dostrzegłam, że skrzywił się na wzmiankę o swej ciotce. Wolałam ją nazywać ciotką Malfoya niż moją matką. 
O rany! Właśnie dotarło do mnie, że musiałam wyglądać jak idiotka, gdy tak stałam i się rozglądałam na wszystkie strony, nie wiedząc, co zrobić. Snape chyba naprawdę miał rację.
– Muszę cię o coś prosić, Malfoy.
– Oklumencja? – zapytał i zanim zdążyłam zaprzeczyć, mówił dalej. – Zupełnie zapomniałem, że możesz jej nie potrafić. Skupiłem się na tym, że razem będziemy silniejsi, a tymczasem możemy polec już na starcie. Rozmawiałem ze Snape’m.
– To też, ale chciałabym najpierw przeczytać jedną książkę o oklumencji, dzisiaj to zrobię – powiedziałam. – Chciałam wysłać list, a w zasadzie dwa. Mogę, prawda?
Draco wydawał się zaskoczony. Zresztą, kto by się spodziewał, że wpadnę do niego prosząc o sowę tak jakby nigdy nic?
– Do Pottera i Weasleya? – zapytał spokojnie. – I raczej w tajemnicy?
To nie jego sprawa!
– Tak – potwierdziłam jednak. Draco jedynie uśmiechnął się na moje słowa. Bez kpiny, bez wyższości, tak po prostu po ludzku, jak nie on. Była to dla mnie zupełna nowość.
– Chodź, Granger – powiedział, a potem wyszliśmy na zewnątrz. Znów starałam się zapamiętać drogę, którą pokonywaliśmy. Opuściliśmy całkowicie budynek i znaleźliśmy się w ogrodzie. 
– Na tyłach ogrodu mamy sowiarnię – wyjaśnił, gdy wędrowaliśmy kamiennymi ścieżkami.
Mają sowiarnię? Po co im?
– Nie trzymacie sów w klatkach? – zapytałam zaskoczona.
– Mamy mnóstwo sów, więc to bez sensu. 
No tak, jak mogłam zapomnieć, że Malfoyowie śpią na pieniądzach, więc co tam dla nich kolejna sowa! Mogą im nawet pałac wybudować i zatrudnić im skrzata domowego! 
Szliśmy dalej, aż nagle przed nami wyłoniła się szara, kamienna wieża zbudowana na planie pięciokąta. Nie była tak wysoka jak rezydencja Malfoyów, ale i tak wyglądała dość imponująco. Dookoła niej wiły się kręte schodki, bo wejście do środka umiejscowione było wyżej. Nigdy nie powiedziałabym, że to zwykła sowiarnia. Budynek przypominał bardziej wieżę jakiegoś zamku, w której uwięziona była księżniczka czekająca na swojego rycerza.
Czy ja nie mówiłam czegoś o sowim pałacu?
Zaczęliśmy wchodzić po stopniach w ciszy. Nadal ściskałam w ręku swoje listy. Aż dziwne, że ich nie pogniotłam ze zdenerwowania.
– Uważaj, jak wejdziesz. Tu nie ma podłogi – poinformował. Co to znaczy, że nie ma podłogi? To jak my tam wejdziemy? Chyba nie będziemy między sowami przelatywać na miotłach, próbując jakąś złapać? Blondyn otworzył drzwi do sowiarni i wszedł do środka, ale, o dziwo, nie spadł. Niepewnie i ja stawiałam kolejne kroki i dopiero wtedy zobaczyłam, że tu rzeczywiście nie ma tu podłogi, ale od ściany do ściany ciągnie się szeroka belka, po której właśnie przeszedł Malfoy. Wystawił ramię, a od razu z góry przyfrunęły trzy sowy, a Draco pogłaskał każdą po łebku. Dostrzegłam też, że się uśmiecha. Rozejrzałam się i dopiero wtedy dostrzegłam, że na żerdziach zawieszonych nad nami, a nawet i pod nami znajdowało się naprawdę wiele sów i to z różnych gatunków. Co prawda, niewiele miałam na ten temat pojęcia, ale jednak tyle potrafiłem rozróżnić.
Malfoy nagle roześmiał się, gdy spojrzał na mnie.
– Twoja mina jest genialna – odparł, gdy posłałam mu nierozumiejące spojrzenie. – Te dwie są moje – wskazał na małą szarą sówkę i na drugą, nieco większą, ale o brązowym ubarwieniu. Obie siedziały mu na ramieniu, a o tej trzeciej nawet nie wspomniał. Podeszłam bliżej i zaczęłam przywiązywać listy do ptasich nóżek. Czułam się dziwnie, będąc zmuszona podejść tak blisko Malfoya. Zawsze był moim wrogiem, zawsze odsuwał się ode mnie z obrzydzeniem, a teraz stał tak blisko mnie i z lekkim uśmiechem na ustach gładził delikatnie główkę sowy. Do tej pory nie znałam tej ludzkiej strony Dracona, zaskakiwał mnie na każdym kroku. Pytanie tylko, czy naprawdę ukazywał mi prawdziwego siebie, czy to jednak tylko zwykła gra? Nadal nie miałam do niego za grosz zaufania.
– Po co wam tyle sów? – zapytałam z zainteresowaniem, gdy wreszcie mogłam się cofnąć do bezpieczniejszej odległości. Była to bardzo ciekawa kwestia. Wiedziałam, że ojciec Dracona był wpływowym człowiekiem i na pewno kontaktował się z wieloma ludźmi, ale na Merlina, wystarczyłoby mu pięć sów, nie pięćdziesiąt!
– Ptaki są jedynymi zwierzętami, na które ojciec nigdy nie podniósł ręki. Sam nie wiem, dlaczego tak je ubóstwia. Od lat prowadzi hodowlę sów i sprzedaje je do największych sklepów ze zwierzętami w Europie, Centrum Eylopa na Pokątnej to zaledwie kropla w morzu. Niektóre gatunki sów są dość drogie i przynoszą duży zysk – wyjaśnił, wypuszczając sowy. Zerknęłam, jak odlatują. – Wracamy? – zapytał, a ja pokiwałam głową.
– Nigdy o tym nie słyszałam – powiedziałam szczerze.
– Nie jest to podane do wiadomości publicznej. Zdradzić ci sekret, Granger? – zapytał i nie czekając na moją reakcję, mówił dalej. – Hedwiga też jest od nas.
– Sowa Harry’ego?! – byłam zaskoczona tą informacją. – Lepiej, żeby tego nie usłyszał.
– Lubiłem ją, była chorowita, dbał o nią skrzat zajmujący się sowami, Schodek. Jako dziecko mu pomagałem. Kiedyś chciałem, aby to była moja sowa, ale ojciec nie chciał jej trzymać z obawy, że znów zachoruje. Liczył się tylko zysk – dodał beztrosko. – Czasami przylatywała do mnie, gdy byłem na błoniach.
– Zdecydowanie lepiej, aby Harry o tym nie słyszał – odparłam. – Draco, nadal zamierzacie być wrogami? Ty i Harry? – zmieniłam nagle temat. Zastanawiałam się nad tym. Jasne, że nie oczekiwałam, że staną się przyjaciółmi. Sama przecież nie potrafiłam mu nadal zaufać, mimo że mi pomaga i zapewnia, że nie jest wierny Voldemortowi. Nie miałam jednak pojęcia, czy będzie chciał powiedzieć o tym Harry’emu, czy jednak wolał działać z ukrycia. Próbowałam się dowiedzieć, ile się da, skoro rozmawialiśmy tak… normalnie. Coraz bardziej podobała mi się ta ludzka strona Malfoya. Miałam tylko nadzieję, że to nie jest zwykła gra. Naprawdę chciałam wierzyć, że był moim sojusznikiem. 
– Jestem po jego stronie, nie chcę żyć w świecie, w którym panuje Czarny Pan, jednak to zbyt niebezpieczne, nie może się o mnie dowiedzieć. Potter nie umie oklumencji, prawda?
– Nie, uczył się na piątym roku, ale bez skutku – wyjaśniłam. Malfoy miał rację. Gdyby Voldemort znów wtargnął do głowy Harry’ego, mógłby wszystko zdradzić. Dlaczego o tym nie pomyślałam?!
– Ty musisz zacząć jak najszybciej.
– Możemy zacząć od jutra? – zapytałam spokojnie, nawet nie zerkając na niego.
– Odwlekasz to, wiem, że nie chcesz, abym to ja cię uczył.
– Nie prawda – powiedziałam nerwowo. Nie chciałam, aby się o tym dowiedział. Nie zamierzałam też psuć tego, że zaczął być przy mnie człowiekiem.
– Daj spokój, Granger. Chyba nie sądzisz, że chciałbym, aby ktoś, kto przez lata był moim wrogiem, grzebał mi w głowie. Nie dziwię ci się i nie gniewam się za to na ciebie. Chcę cię tylko uspokoić, wiem, że się boisz.
– To wcale nie tak, Malfoy.
– Słuchaj, Granger, cokolwiek zobaczę w twojej głowie, zostanie między nami. Jesteśmy sojusznikami, pamiętasz? – zapytał. Zatrzymaliśmy się przed wejściem do domu. – Tu ściany mają uszy, ale pamiętaj o tym, Granger.
– Dziękuję, Malfoy. Jutro po śniadaniu? – zapytałam. Wiedziałam, że blondyn jadł śniadanie z resztą domowników, ja jako jedyna na nie nie schodziłam. Naszła mnie myśl, że jeśli muszą przestać mnie podejrzewać i uznawać za swoją, to powinnam przestać się od nich izolować. Jednak może spróbuje to zrobić po pierwszej lekcji oklumencji.
Wyczerpaliśmy temat i weszliśmy do domu, a potem każde rozeszliśmy się w swoją stronę, choć Malfoy zaproponował wspólne pójście do biblioteki. Odmówiłam, bo chciałam przeczytać tomiszcze o oklumencji, które wskazał mi Snape. Miałam je w pokoju, poza tym chciałam zostać sama. Draco Malfoy był dla mnie zagadką i musiałam przeanalizować jego zachowanie, co też musiałam uczynić w samotności.

***

Na Merlina, kiedy to się skończy? Zebranie Zakonu już dobiegło końca i wszyscy spokojnie mogliby rozejść się do domów. Mógłbym wreszcie wrócić do swoich lochów, ale nie! Te przeklęte bachory Molly i Arthura jak zawsze muszą coś sknocić. Nie mam pojęcia, po jaką cholerę Albus mnie tu zatrzymał, przecież sam może rozmawiać z tą durną dwójką.
– Co się dzieje z Hermioną? Pan coś na pewno wie! – powiedziała wzburzona Ginny Weasley, przenosząc wzrok na mnie. Zawsze była wojownicza, skaranie boskie z nią!
– Masz rację, wiem – odparłem jedynie i uśmiechnąłem się wrednie, nie mówiąc tej rozbestwionej dwójce nic więcej.
– Może to czas, żeby im jednak powiedzieć – mruknął Dumbledore. No wreszcie! Od początku to powtarzałem, ale nie! Bo po co? Wszyscy wiedzą lepiej! Ugh, jak oni mnie irytują.
– Czy to konieczne? Czy nie będzie można tego jakoś ukryć? – zapytała Molly Weasley. – Hermiona jest taką dobrą dziewczyną, a to zrujnuje jej życie.
– Zrujnuje? Mamo, Hermionę porwali śmierciożercy! Oni ją teraz pewnie torturują, mogą ją zabić! – powiedział Ron. – Chcemy wiedzieć wszystko.
– To was jednak nie upoważnia do podsłuchiwana obrad zakonu. Co by się stało, jakbyście usłyszeli coś ważnego, a potem przypadkiem to komuś wygadali? Jesteście nieodpowiedzialnymi bezmózgowcami!
– Severusie! – obruszyła się pani Weasley. – To tylko dzieci.
– Te dzieci są prawie dorosłe, Molly i muszą się nauczyć zachowywać, jak na dorosłych przystało. Swoim durnym zachowaniem mogli zaszkodzić Zakonowi, zamiast pomóc – powiedziałem. Ci Gryfoni byli zbyt ciekawscy i zbyt wiele kłapią dziobami na prawo i lewo. Mimo to uważałem, że powinni dowiedzieć się o Granger, bo jestem pewien, że Czarny Pan nie omieszka się wspomnieć światu o swoich jakże wielkich i straszliwie potężnych córkach, aby wszyscy śmierciożercy się ich bali i padali na kolana z zachwytu. Już sobie wyobrażam, jak w obecności Czarnego Pana będę musiał się płaszczyć przed Granger i tą przeklętą Delphi.
– Hermiona Granger jest córką Czarnego Pana – oznajmiłem.
Oficjalnie Hermiona Granger wróciła wcześniej do swoich rodziców, a Wesleyom, Potterowi, Longbottomowi i Lovegood powiedziano, że porwali ją śmierciożercy. Jak na ironię, obydwie te informacje były prawdziwe.
– COO? – Wykrzyknęła Ginny.
– Granger jest młodszą córką Czarnego Pana i Bellatriks Lestrange, czy coś do ciebie nie dociera, Weasley? A ty przestań rozdziawiać tak usta, bo wyglądasz jeszcze mniej inteligentnie, niż zwykle.
Dziewczyna od razu wykonała moje polecenie i próbowała w ciszy przyswoić sobie te informacje w przeciwieństwie do jej brata. Merlinie, za co mnie tak pokarałeś?
– To zwykła zdrajczyni! Jak mogła nam to zrobić?! – wykrzykiwał Weasley. Od zawsze wiedziałem, że ta rodzina to banda idiotów, jednak ten konkretny osobnik wygrywał z resztą we wszelkich przebiegach. Jakim cudem stworzyli takiego idiotę?!
– Na Merlina, Weasley! Granger wciąż jest po naszej stronie!
– Jak jest po naszej stronie?! Siedzi sobie z tatusiem Voldemortem i mamusią-wariatką, tworzy z nimi szczęśliwą rodzinkę i planują, jak wymordować mugoli.
– Ronaldzie! – wykrzyknęła zbulwersowana Molly. No wreszcie jakaś reakcja na jego bezczelność.
– Panie Weasley! Proszę o spokój – odezwał się Dumbledore, który do tej pory jedynie przysłuchiwał się dyskusji. Wreszcie! Mógłby łaskawie zabrać głos, a nie na mnie będzie spadała cała brudna robota. – Panna Granger wciąż jest tą samą osobą, którą była.
– Ciekawe ilu mugoli już zamordowała? – wtrącił złośliwie.
– Zamknij się, Ron – powiedziała młoda Weasley, a potem jej wzrok skierował się na mnie. O nie, taki sam zawsze miała Granger, zanim zasypała mnie milionem pytań. – Co pan miał na myśli, mówiąc, że jest młodszą córką?
– A czego nie rozumiesz w tym zdaniu, Weasley? Czarny Pan ma jeszcze jedną córkę; Delphini, jest od was nieco starsza i nie chodziła do Hogwartu. Granger jest jednak dla niego cenniejsza ze względu na przyjaźń z Potterem i powiązania z Zakonem – wyjaśniłem.
– Więc pewnie zabija mugoli razem z siostrzyczką! Widzisz, Ginny? Hermiona ma już nową przyjaciółkę, nie potrzebuje już ciebie.
Za jakie grzechy, doprawdy… Koniec tego, niech Albus radzi sobie z tymi półgłówkami.
– Dość tego! Swoje powiedziałem, nie będę wysłuchiwał tych bredni. – Podniosłem się z krzesła i skierowałem w stronę wyjścia. – Mam nadzieję, że uspokoicie trochę swojego syna, zanim wróci do Hogwartu, bo nie chcę oglądać ataków na tę przeklętą dziewuchę – rzuciłem do rodziców jednego z najgłupszych Weasleyów. – Dobranoc – rzuciłem szorstko i wyszedłem.

Jakim cudem Molly i Arthur spłodzili takiego bezmózga? Nie, żeby któreś z nich było wybitnie mądre, ale ten konkretny Weasley przebijał wszystkich. Nie pojmowałem, jak ten dzieciak mógł tak upierać się przy swoim i oskarżać Granger o zdradę, zupełnie tak, jakby ta wiedza miała rzucić na nią Imperiusa. Nie widział, jak ta dziewczyna wyglądała wtedy, gdy z nią rozmawiałem, nie widział jej cierpienia ani tego, że nawet martwiła się o nich, gdy sama była w o wiele bardziej parszywej sytuacji. Mam nadzieję, że coś z nim zrobią, bo jeśli tak będzie się zachowywał względem niej w Hogwarcie, to Voldi i Bella będą piali z zachwytu, że ich córunia odcina się od zdrajców krwi. Ciekawe jak na to wszystko zareaguje Potter? Czy też wykaże się tak skrajnym kretynizmem? Wcale bym się nie zdziwił! Nie rozumieli, że Granger ich potrzebowała. Voldemort na pewno będzie na nią naciskał, szukał informacji o Potterze…
Nie wiadomo także, jak na wieść o siostrze zareaguje Delphi. Nie spotkałem jej, ale słyszałem, że charakterek odziedziczyła po matce. Pewnie jest niezrównoważona jak ta wariatka. Granger jest cenniejsza od niej i może się to nie podobać starszej córuni. Niech ją Merlin trzyma z daleka ode mnie...
Sytuacja Hermiony Granger wydawała się coraz gorsza. Wiedziałem, że będę musiał zrobić wszystko, aby jej jakoś pomóc, aby jakoś ją chronić.

***

Książkę o oklumencji przeczytałam tego samego dnia, tak jak miałam to w planach, jednak nie dowiedziałam się z niej niczego nowego, a jedynie utrwaliłam wiedzę teoretyczną. Czytałam już o tym w czasie roku szkolnego, gdy to Harry uczył się tej sztuki. Tomiszcze było z biblioteki, dlatego postanowiłam je tam od razu odnieść. Poza tym to dobra okazja, aby rozeznać się w terenie. Zbliżał się wieczór, jednak było widno, gdyż zauważyłam po wyjściu z pokoju, że na ścianach są kandelabry ze świecami. Byłam już w bibliotece i wydaje mi się, że pamiętałam drogę. Na pewno musiałam zejść na dół i skręcić trzy razy, a może dwa? Nie, nie na odwrót. Najpierw skręcić, a dopiero potem zejść na niższe piętro. Minęłam drugi zakręt i nieopodal dostrzegłam schody. To na pewno tu! Zaczęłam schodzić na niższe piętro. Jeżeli się nie mylę, ta droga prowadziła na pewno do salonu, lecz czy do biblioteki także? Nie miałam pewności, wszystkie korytarze były takie podobne do siebie. Postanowiłam, że przejdę się kawałek, a jak znajdę biblioteki, to zawrócę. Na pewno byłam niedaleko. Przycisnęłam do siebie książkę, aby wygodniej było ją nieść (była odrobinę ciężka) i stawiałam kolejne kroki, próbując dojrzeć jakiś szczegół, który utwierdzi mnie, czy idę w dobrą bądź złą stronę.

Nagle zgasły świece i zrobiło się ciemno. W tym korytarzu nie było okien. Gwałtownie się zatrzymałam i zacisnęłam dłoń na różdżce. Ktoś tu był? Ciemność skutecznie mnie zdezorientowała. Poczułam nagle, że ktoś wbija mi różdżkę w plecy. Przeszedł mnie dreszcz przerażenia. Co się działo?
– Kim jesteś? – usłyszałam ostry, obcy głos. – Co robisz w tym domu?

Spokojnie, tylko spokojnie. To na pewno śmierciożerca, nie ma prawa mnie skrzywdzić. Wyprostowałam się niczym struna i odetchnęłam cicho, nawet nie zauważyłam, że przez chwilę wstrzymałam oddech z przerażenia.
– Kim ty jesteś? Jak śmiesz zatrzymywać córkę Lorda Voldemorta? – zapytałam ostro, a potem odwróciłam się i wycelowałam różdżką w mężczyznę. Spojrzałam prosto w jego ciemne oczy i nie spuściłam wzroku, choć to było trudne. Nie mogłam mu jednak pokazać, że się boję. Musiałam nauczyć się grać, by nikt nie mógł spostrzec, że pozostaję wierna Harry’emu. 
Mężczyzna cofnął się i musiał machnąć różdżką, ponieważ wszystkie świece zapaliły się ponownie. Światło na chwilę poraziło mnie w oczy, jednak szybko to minęło. Jego różdżka była opuszczona.
Przyjrzałam się mężczyźnie, wiedziałam, że gdzieś go już widziałam. Walczył w ministerstwie? Na pewno tak, ale nie pamiętałam jego nazwiska. 
Był wyższy ode mnie i miał ciemne włosy, jednak nie króciutkie, ale nieco dłuższe, a na kwadratowej szczęce kilkudniowy zarost. Jego ciemne oczy przez chwile wpatrzone były w moje, jednak dostrzegłam w nich coś, czego nie rozumiałam. Nie potrafiłam zinterpretować jego wzroku. Szybko jednak pokornie pochylił głowę.
– Wybacz pani – powiedział. – Nie pomyślałem, że to możesz być ty. Słyszałem, że nie wychodzisz z pokoju. Wczoraj ktoś nieupoważniony próbował się dostać do dworu, nie mogłem więc zignorować obcej osoby kręcącej się po domu.
Miał całkiem przyjemną barwę głosu, nawet jak na bestialskiego mordercę. Pomyślałam nagle o Snapie, który także był śmierciożercą, a jego głos – jeśli chciał – momentami mógł przyprawiać o drżenie. Na Merlina, gdyby tylko słyszał tą głupia myśl, nigdy chyba nie pokazałabym mu się na oczy. Tak właściwie skąd ona się wzięła? Miałam ważniejsze rzeczy na głowie. Trzeba pokazać kolejnemu śmierciożercy, gdzie jego miejsce!
– Nazywasz mnie obcą? – zapytałam ostro, nadal nie opuszczając różdżki. 
– Nie śmiałbym, pani, wybacz mi moje słowa. Nie miałem jeszcze okazji cię spotkać, stąd moja pomyłka. 
– Rozumiem – odparłam, opuszczając różdżkę. – Kim jesteś? – zapytałam spokojniej.
– Rudolf Lestrange, do usług – przedstawił się, ciągle nie podnosząc głowy. Na Merlina, co jest z tymi ludźmi? Nie możliwe, aby każdy z nich się mnie bał; najpierw Alecto, potem kolejny, gdy próbowałam uciec, a teraz jeszcze Lestrange. Oni są dorosłymi, wykwalifikowanymi czarodziejami, a ja zwykłą szesnastolatką. Niemożliwe, aby tak się mnie bali, nawet jeżeli Voldemort przykazał im traktować mnie jak ósmy cud świata, a przynajmniej tak wywnioskowałam z paplaniny Narcyzy.
– Nie zabiję cię, jeśli na mnie spojrzysz – powiedziałam spokojnie, na co nasze spojrzenia znów się zetknęły.
– Nie chciałem cię urazić, pani – pośpieszył z wyjaśnieniem.
– Nie uraziłeś mnie, Lestrange.
Utrzymywanie tego spokoju na twarzy, gdy wszystko we mnie garnęło się do tego, aby rzucić w niego jakąś klątwą, było niesamowicie trudne. Na Merlina, przecież on torturował rodziców Neville’a!
– Wolno mi zapytać, czy idziesz do salonu dołączyć do Bellatriks i Narcyzy?
Nigdy w życiu.
– Idę do biblioteki. – Na Merlina, dlaczego ja mu się tłumaczę?
Zmarszczył brwi i wydawał się zaskoczony.
– Biblioteka jest dwa piętra wyżej.
– Doprawdy? – udałam zaskoczenie. – Możesz już odejść.
Sama miałam taki zamiar. Musiałam wrócić do schodów i na wyższym piętrze znaleźć kolejne. To jednak były te na górę, nie na dół. Teraz zapewne zapamiętam.
– Przyznaj, zgubiłaś się – powiedział z wyjątkową pewnością siebie. Nie przypominał tego pokornego człowieka sprzed chwili. Patrzył na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Było w nim coś intrygującego i niebezpiecznego zarazem, W ogóle mi się to nie podobało.
– Czy moje polecenie było niejasne? – zapytałam chłodno.
– Chcę pomóc, pozwól, że pokażę ci, gdzie jest biblioteka. Pani, nalegam.
Pozwolić mu na to? Robiło się późno, nie chciałam po raz kolejny się zgubić, a nie chciałam także kręcić się nocą po domu, aby nie wzbudzać podejrzeń. Z drugiej strony, mam już dość utrzymywania tej maski na twarzy, to cholernie trudne! I jeśli się zgodzę, to nie uzna, że łatwo mną manipulować? A niech mnie, niech tylko spróbuje!
– W ostateczności mogę się na to zgodzić – powiedziałam spokojnie. – Wskażesz mi bibliotekę i wrócisz do swoich spraw.
– Wedle życzenia – odparł, a ja przewróciłam oczami na te durne stwierdzenie. 
Tym razem się jednak nie zgubiłam, a potem Lestrange natychmiast odszedł, tak jak go prosiłam, tfu, kazałam! Córka Voldemorta przecież nie prosi, nie? Było mi jednak źle z tym, że musiałam udawać taką zimną, stanowczą i pewną siebie. Nie miałam jednak wyjścia. Gdyby zobaczyli, że jestem słaba, żaden ze śmierciożerców nie liczyłby się z moim zdaniem, a ja muszę sprawić, aby i mnie byli oddani. To na pewno przyda mi się w przyszłości. Ponadto musiałam oszukać nie tylko sługusów Voldemorta, ale także jego samego, a to wcale nie wydawało się prostym zadaniem.
Najbliższe dni zapowiadały się wyjątkowo ciężko, nie miałam co do tego żadnych wątpliwości.

Mam rozdział już od kilku dni i... zapomniałam wstawić, tak XD. Tak gwoli ścisłości; jak widzicie zamierzam wprowadzić Delphi i zamierzam zmienić jej wiek. Być może ktoś mógłby się na to oburzyć, że co tu ja za herezje tworzę, ale zaznaczam, że opko nie musi ścisle zgadzać się z kanonem, a po za tym wiem, że czasami na tzw "chwilę" przydałaby mi się jakaś młoda śmierciożerczyni, a nie chciałam na siłę tworzyć nowej postaci, która będzie niepotrzebna. Ale skoro już ta Delphi istnieje, to postanowiłam to jednak wykorzystać :)
I cóż, jak zawsze komentarze są Wasze.
PS: Jeśli ktoś ma ochotę przeczytać coś o Hermionie i starszym Weasleyu, to zapraszam na najnowszy tekst. 

2 komentarze:

  1. Hej! Na tego bloga wpadłam dopiero dzisiaj i już wszystko przeczytałam. Ogólnie lubię Sevmione, więc już tematyką dla mnie na plus jest. Z błędów nie widzę większych prócz tego, że w pierwszym rozdziale była "Bellatrix" a nie "Bellatriks". W kolejnych rozdziałach jest już okej.
    W notce od siebie napisałaś, że zamierzasz wprowadzić postać Delphi - nie kupuję jej. Znaczy się, w oryginale. Bo w Twoim opowiadaniu nie musi być taka sama. Zobaczymy jak to będzie.
    Bloga dodaję do śledzonych, bo póki co trudno się bardziej wypowiedzieć - za mało jest opublikowanych rozdziałów. Z niecierpliwością czekam na więcej.
    Weny życzę, Glenka : )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zastanawiam się, czemu nie odpisałam na ten komentarz... O_o. Przyznaję, że w PD Delphi wydała się nico dziwna, ale sam pomysł na córkę Voldemorta, jak najbardziej mi się podoba i cieszę się, że jednak się pojawiła taka postać w uniwersum :) Jaka będzie u mnie? Zobaczymy :P
      Dziękuję i pozdrawiam :)

      Usuń