wtorek, 27 marca 2018

Rozdział Drugi

Minęło kilka kolejnych dni, podczas których praktycznie nie wychodziłam z przydzielonego mi pokoju. Posiłki przynosił mi skrzat; bez skutku próbowałam przekonać, aby przestał nazywać mnie panią, a zamiast tego zwracał się do mnie po imieniu, jednak nie potrafiłam dokonać tego cudu, co było nieco przytłaczające, choć w sytuacji, w której się znalazłam był to jeden z moich najmniejszych problemów. 
Przeczytałam także połowę książek, które znajdowały się w moim pokoju. Nie mogłam się przed tym powstrzymać choćby nie wiem co, mimo wszystko pragnęłam wiedzieć o wiele więcej niż teraz. Dzięki nim, czasami miałam wrażenie, że nic się zmieniło w moim życiu, że nadal jest normalnie. Książki dawały mi poczucie codzienności, nawet jeżeli trwało to tylko przez krótką chwilę, zanim ponownie przypomniałam sobie gdzie jestem i co się wydarzyło. 
Jednej półki jednak nie tknęłam nawet końcem różdżki i nie zamierzałam tego zrobić. Te ostatnie książki przyprawiały mnie o ciarki i wywoływały niechęć. Pozycje dotyczące nauki czarnej magii skutecznie mnie od siebie odpychały i nie miałam nic przeciw temu. To była chyba jedyna rzecz na świecie, której nie chciałam poznać. 
Czasem zaglądała do mnie Narcyza, która cały czas była wyjątkowo miła, czego się po niej kompletnie nie spodziewałam, aby dotrzymać mi towarzystwa. Zastanawiałam się czy ona naprawdę taka jest, czy tylko próbuje mi się przypodobać i zdobyć moje zaufanie na rozkaz Voldemorta. Momentami wydawało mi się, że próbowała ukryć zdenerwowanie, czy roztargnienie. Może to on kazał jej się ze mną zaprzyjaźnić? Nie wiedziałam tego, jednak dobrze było porozmawiać z kimś, kto nie kazał mi ciągle uwielbiać tego przeklętego czarownika. Ona jedyna wydawała się rozumieć to, że go nie popieram i nigdy nie zmienię swojej decyzji. Choć wiedziałam także, że Narcyza jest w trudnej sytuacji, ponieważ jej męża zamknięto w Azkabanie i Malfoyowie już nie cieszyli się łaską Voldemorta, a przynajmniej tyle wywnioskowałam z wrzasków Bellatriks, gdy w złości szydziła ze swej siostry. Wzdrygnęłam się, na myśl o Lucjuszu Malfoyu, widziałam go kiedyś; wydawał mi chłodny i nieco przerażający, jak Voldemort, jak Bellatriks i reszta śmierciożerców. 
Dni mijały, a ja zastanawiałam się jak radzą sobie Harry i Ron i czy nic im się nie stało, tak jak i reszcie; Ginny, Lunie i Neville’owi. Zakładałam, że nie ponieważ pomimo mojego porwania, to atak w ministerstwie okazał się częściową klęską i niektórych popleczników Voldemorta schwytano i zamknięto w Azkabanie, a przynajmniej tyle udało mi się dowiedzieć. Jednak tak naprawdę nie miałam żadnych informacji. Narcyza mówiła nie zbyt wiele na ten temat, a z nikim innym przez te dni nie rozmawiałam. O dziwo, Voldemort także póki co nie pragnął mnie widzieć, tak samo, jak i Bellatriks na szczęście nie interesowała się tym, co robiłam. Bynajmniej mi to nie przeszkadzało, a nawet wręcz przeciwnie. Cieszyłam się, że nie musiałam mieć z nimi do czynienia. Oboje mnie przerażali bardziej, niż mogłabym sobie to wyobrazić. 
Westchnęłam cicho, zerkając na kalendarz, po raz kolejny. Dziś powinnam była wrócić z Hogwartu do domu, do rodziców. Czy mama i tata wiedzą, co mi się przydarzyło? Czy mają świadomość, że w te wakacje nie wysiądę z pociągu i nie pobiegnę przywitać stęsknionych bliskich? 
Nic nie wiedziałam na ten temat. 
Tak bardzo chciałabym wyrwać się z tego przeklętego domu i wrócić do moich mugolskich rodziców – jedynych, którzy dla mnie istnieli. Kochałam ich całym sercem i nikt mi ich nie może zastąpić, a zwłaszcza nie Voldemort i Bellatriks. Nigdy w życiu nie będę w stanie ich zaakceptować. 
Drzwi do mojego pokoju otworzyły się niespodziewanie, a w nich ujrzałam Voldemorta. Machinalnie wstałam, spoglądając na niego z przerażeniem. Swoją osobą wzbudzał strach i nic nie mogłam poradzić na ogarniające mnie uczucia. Ręka automatycznie powędrowała w stronę różdżki, jednak w ostatniej chwili zdołałam się powstrzymać przed wyciągnięciem jej, bo i tak pewnie na niewiele by się zdała, jednak ten gest nie umknął uwadze czarownika. 
– Słyszałem, że jesteś inteligentna, ale mnie nie można pokonać – powiedział chłodno. – Chyba nie chciałaś mnie zaatakować, prawda? – miałam wrażenie, że jego spojrzenie przeszywa mnie na wskroś. Zadrżałam, bynajmniej nie z zimna, lecz ze strachu. 
– Nie – udało mi się wydusić. Obrzucił mnie wzrokiem, a potem skierował się w stronę regału z książkami, których było tu kilkadziesiąt. Przejrzał im się, a potem znów moje oczy skrzyżowały się z jego. 
– Nie ruszyłaś książek o czarnej magii – powiedział, choć nie miałam pojęcia skąd to wiedział. Może są tu rzucone jakieś zaklęcia, dzięki czemu wiedział, co robiłam, których przedmiotów dotykałam? To byłoby logiczne, ponieważ dziwne było to, że zostałam tak pozostawiona sobie. Nikt mnie nie pilnował, a przecież mogłam próbować uciec! – Radzę ci zająć się nimi jak najszybciej – jego głos dobiegł do mych uszu, wyrywając mnie z rozmyślań. 
O nie… Nie chciałam uczyć się czarnej magii. Była to jedyna dziedzina wiedzy, po którą nie zamierzałam sięgać. Bałam się jej. Strach przenikał mnie na wskroś, na samą myśl o czarnej magii. Lękałam się tego, że gdy raz spróbuję, już nigdy więcej się od niej nie uwolnię. Nie chciałam się stać tak szalona, jak Voldemort, czy Bellatriks. Czytałam tyle o ciemnych mocach i słyszałam o tych, którymi one zawładnęły, nie mogłam dopuścić do tego, aby ze mną stało się to samo. A jeśli przez to zwróciłabym się przeciwko Harry’emu, Zakonowi Feniksa i reszcie przyjaciół? Czy właśnie tego chce Voldemort? Przecież wie, że przyjaźnię się z jego wrogiem. 
– Nie chcę się uczyć czarnej magii – odważyłam się powiedzieć, choć nie byłam pewna, czy było to najrozsądniejsze wyjście. Wiedziałam, że nie powinnam była mu się sprzeciwiać. 
– Nie pytam, czy chcesz – odparł chłodno. – Nie wystawiaj mojej cierpliwości na próbę, Hermiono – syknął. 
No tak, musiałam przyznać, że był wyjątkowo cierpliwy. Najpierw ukarał Alecto za to, że mnie szturchnęła, potem odesłał mnie do Narcyzy, pomimo tego, że się sprzeciwiłam jego słowom, a nawet teraz jedynie syczy, nawet jeśli się z nim nie zgadzam. Ponadto, aż do tej pory nie miałam tej wątpliwej przyjemności, aby go widzieć. Jak długo to będzie trwało? 
– Narcyza ci wszystko wyjaśniła – stwierdził Czarny Pan. – Bellatriks powiedziała mi także o twojej bezczelności – dodał, podchodząc bliżej i spoglądając mi prosto w oczy. 
– Nie jestem śmierciożercą i nie boję się wymawiać twojego imienia – powiedziałam wojowniczo, choć strach mnie nie opuszczał, ale starałam się nad nim panować. – Nikt mnie nie zmusi, abym tańczyła jak mi zagrasz i nigdy nie wydam ci Harry’ego – dodałam zdenerwowana, na szczęście głos mi nie drżał. Nie wiedziałam na ile mogę sobie pozwolić, nie żebym sprawdzała. Wiedziałam, że stoi przede mną prawdopodobnie najgroźniejszy czarownik w Anglii. Nie chciałam jednak, aby myślał, że strachem mnie do czegoś zmusi. 
Voldemort podszedł jeszcze bliżej i niespodziewanie chwycił mnie za podbródek, boleśnie wbijając palce w policzek, zmuszając mnie, abym spojrzała w jego szkarłatne oczy, które ewidentnie przepełnione były wściekłością. Skoro jednak tak bardzo pragnął mnie odnaleźć, to chyba nie zabije córki, prawda? 
– To już nawet nie jest odwaga, a głupota – syknął. – Będziesz robiła to, co ci każę, w przeciwnym razie poniesiesz dotkliwe konsekwencje – zagroził stanowczo, a później odszedł, nawet na mnie nie spoglądając. 
Gdy wyszedł odetchnęłam z ulgą. Nie zrobił mi niczego, a i tak byłam przerażona. Wciąż miałam w pamięci to, jak potraktował Alecto za to, że mnie popchnęła; rzucił na nią cruciatusa. Nie dało się nie dostrzec, że mnie traktuje inaczej, jakby łagodniej. Przeraża, ostrzega, grozi, ale nie robi mi krzywdy. Przynajmniej jeszcze nie. Jak długo będzie to trwało? Kiedy skończy się jego cierpliwość? Nie wiem, czy miałam ochotę to sprawdzać, ale z drugiej strony powinnam wiedzieć, gdzie znajduje się granica, której nie powinnam była przekraczać. Oh, jestem Gryfonką, czyż nie? Odwaga to płynie nam w żyłach zamiast krwi, a serce bije w jej rytmie. Muszę wiedzieć, jak wiele mogę sobie pozwolić, Voldemort nie jest pierwszym lepszym czarodziejem. 
A może… Może jednak uda mi się stąd uciec? 

*** 

Zacisnęłam mocniej palce na różdżce i rozejrzałam się, czy aby na pewno nikogo nie ma w pobliżu. Cicho stąpałam i przemierzałam korytarze dworu Malfoyów modląc się w duchu o to, aby się na nikogo nie natknąć. 
Wczoraj podsłuchałam rozmowę Bellatriks i Voldemorta, dlatego miałam świadomość tego, iż nie ma ich we dworze. Zostałam tu ja, Narcyza, dwóch śmierciożerców, którzy byli Merlin wie gdzie i skrzaty. Zorganizowali kolejny atak na mugolską wioskę, prawie nikogo nie było w posiadłości, czy mogłam mieć lepszą okazję na ucieczkę? 
Wyszłam na zewnątrz, nadal czujnie się rozglądając. Gdzieś mógł kręcić się jakiś śmierciożerca, a ja nie chciałam być złapana, czy obserwowana. 
Droga wydawała mi się pusta, więc szybko skierowałam się do bramy, którą widziałam z daleka. Stawiałam kolejne pośpieszne kroki, chciałam przemknąć jak najszybciej niezauważona. 
– Pani, dokąd się wybierasz? – usłyszałam nagle głos. Zatrzymałam się gwałtownie i rozejrzałam, a po chwili kilka metrów dalej ujrzałam mężczyznę, zapewne jednego z dwóch śmierciożerców, którzy mieli pozostać we dworze. Pani? Więc śmierciożercy byli dobrze poinformowani, że jestem tutaj i wiedzą kim jestem. Czy posłucha mnie, jeśli każę mu odejść? Nie wiedziałam, ale nie zaszkodziło spróbować. 
– Wyszłam na spacer – odpowiedziałam pewnie, modląc się w duchu, aby głos mi nie drżał. Nie może niczego podejrzewać! – Nie powinno cię to interesować, chcę zostać sama – dodałam stanowczo, zupełnie, jak nie ja. 
– Wybacz, ale Czarny Pan polecił… 
– Mam powiedzieć mojemu ojcu, że mnie szpiegujesz? Mam mu powiedzieć, że ignorujesz moje polecenia? – zapytałam, patrząc na niego wojowniczo. Nazwanie Voldemorta ojcem dławiło mnie w gardło, ale zmusiłam się do tego. Musiałam się stąd wydostać jak najszybciej i zrobię wszystko, aby to uczynić. – A może chcesz, abym to ja ukarała cię za twoje nieposłuszeństwo? – dodałam, obracając różdżkę w palcach. Czy tak zrobiłaby córka Lorda Voldemorta? Miałam nadzieję, że tak i wystarczy to, aby śmierciożerca dał mi spokój. 
– Nie pani, nie będę cię niepokoił – odparł natychmiast. – Czarny Pan zastrzegł jednak, że nie możesz opuszczać dworu – dodał. 
– Doskonale wiem, co mogę, a co nie. Zejdź mi z oczu – rozkazałam. 
Mężczyzna skłonił się i odszedł w swoją stronę, a ja wiedziałam, że nie będę miała drugiej szansy. 
Drętwota – klątwa trafiła prosto w śmierciożercę, zanim zdążył zareagować. Wzdrygnęłam się, gdy zobaczyłam krew, gdy upadł uderzając głową w kamień. Nie miałam czasu się nad tym zastanawiać i czym prędzej pognałam w stronę bramy. 
Drugiego śmierciożercę ujrzałam już z daleka, podkradłam się do niego i oszołomiłam bez trudu. Dopadłam do bramy, już chciałam rzucić jakieś zaklęcie otwierające, bo nie wierzyłam w to, że nie ma tu nałożonych żadnych zabezpieczeń, gdy dostrzegłam, że furtka jest uchylona. Zmarszczyłam brwi, zaskoczona. Naprawde pójdzie mi tak łatwo?! Szybko przez nią przeszłam, pozostawiając ten okropny dwór za sobą. 
Przede mną rozciągała się piaszczysta droga, a wokół były drzewa; gęsty las. Próbowałam wyczarować mówiącego Patronusa, ale nie udawało mi się. Oh, nigdy nie potrafiłam za pierwszym razem dobrze rzucić tego zaklęcia! Zirytowana szybko pognałam przed siebie, chcąc jak najszybciej się stąd oddalić, na wypadek, gdyby śmierciożercy się ocknęli i ruszyli moim śladem. Nie mogli mnie znaleźć. 
Niespodziewanie rozległ się dźwięk teleportacji. Zamarłam przerażona i odwróciłam się za siebie. Ujrzałam Lorda Voldemorta w otoczeniu kilku śmierciożerców. 
– Dokąd się wybierasz, Hermiono? – zapytał wściekle. 
– Ja… ja – byłam przerażona. To niemożliwe, aby mnie schwytali! Na Merlina, prawie mi się udało. – Chciałam tylko… 
– Nie uciekniesz, Hermiono – powiedział stanowczo. – Chodź tutaj – polecił. Odwróciłam głowę w kierunku lasu, może gdybym teraz pobiegła? Nie, nie mam żadnych szans! Złapią mnie nim pokonam choćby kilka metrów. 
Podeszłam bliżej, aby bardziej nie rozgniewać Voldemorta. Była to jedna z ostatnich rzeczy, którą teraz pragnęłam. 
– Chciałam tylko wyjść się przewietrzyć – próbowałam jakoś wybrnąć z sytuacji. Minęłam go i wróciłam za bramę, a Voldemort poszedł za mną. Wiedziałam, że mi nie uwierzył. 
– Dlatego Rosier leży nieprzytomny pod bramą? – zapytał. – Nie okłamiesz mnie, Hermiono. Pójdziesz ze mną – zakomenderował. – Odczarujcie go i odejdźcie – rzucił do śmierciożerców, a oni natychmiast wykonali jego rozkaz. Natomiast Voldemort ruszył przed siebie, nawet na mnie nie spoglądając, jednak podążyłam za nim. Nie miałam innego wyjścia. 
Ignorował mnie, a ja wcale z tego powodu nie rozpaczałam. Byłam zła, że przyłapał mnie na ucieczce. Nie minęło wiele czasu, aż w końcu znaleźliśmy się przy drugim śmierciożercy, którego oszołomiłam. Ze zdumieniem odkryłam, że leżał w kałuży krwi i dopiero teraz przerażona przypomniałam sobie, że przecież upadł na kamień. 
Nie miałam zamiaru go zabijać. Nie chciałam być morderczynią, nie chciałam być taka sama jak oni! Jednak teraz ja także miałam krew na rękach. Co jeśli on miał żonę, dzieci? Był okrutnym śmierciozercą, ale to jednak człowiek. Członek czyjejś rodziny, który myślał, czuł, żył... 
Voldemort zatrzymał się, przyglądając się przez chwilę swojemu nieżyjącemu już słudze, a potem popatrzył na mnie. Przeszył mnie wzrokiem, przed którym miałam ochotę uciec. 
– Rowle nie żyje, to twoja robota – stwierdził, nie spuszczając ze mnie wzroku. Odważyłam się unieść swoje spojrzenie, natykając się na jego czerwone tęczówki. Nie potrafiłam ocenić, czy był na mnie wściekły, czy wręcz przeciwnie, jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, pozostawała obojętną maską. – Więc już zabiłaś człowieka – powiedział chłodno. 
– Powinieneś być dumny, że idę w twoje ślady – odważyłam się powiedzieć. Na jego twarzy pojawił się grymas, z którego wywnioskowałam, że nie był zbytnio zachwycony. 
– Pójdziesz w moje ślady, ale nie będziesz zabijała moich wiernych ludzi. A teraz idź do lochów, twoja matka ma dla ciebie niespodziankę – rozkazał, tonem nieznoszącym sprzeciwu. Oddaliłam się od niego, zastanawiając się, czy powinnam była go posłuchać, nie miałam ochoty na konfrontację z tą wariatką. Nim jednak zdążyłem o tym zadecydować, tuż obok mnie rozległ się charakterystyczny trzask i zmaterializował się Grabek. 
– Pani Lestrange czeka na panienkę, a Grabek ma panienkę zaprowadzić – zapiszczał nisko się kłaniając. Ruszyłam za skrzatem zastanawiając się dlaczego Bellatriks nagle zapragnęła się ze mną zobaczyć? I do tego w lochach? Zamkną mnie za tą próbę ucieczki? Czy tym czynem przekroczyłam granicę? 
W lochach było zimno i panował półmrok. Na ścianach przymocowane były pochodnie, jednak były tak rzadko umiejscowione, że nie dawały zbyt wiele światła. W powietrzu unosił się dziwny, nieprzyjemny zapach, który czasem nasilał się przy poszczególnych celach. Wolałam nie myśleć do czego one służyły. 
Kraty przy jednej z nich były otwarte, a w środku stała Bellatriks oparta o ścianę i bawiła się różdżką, jakby od niechcenia. 
– Chciałaś mnie widzieć – powiedziałam, wchodząc do środka. 
– Hermiona, córeczko! – płaczliwy głos zwrócił mą uwagę i wtedy dostrzegłam dwie kolejne osoby w lochu. Nie byli w najlepszym stanie, oboje zostali poranieni klątwami mojej rodzicielki. 
– Mamo! Tato! – podbiegłam do nich natychmiast nie zważając na Bellatriks. Uklękłam przy matce i spróbowałam rozsupłać jej więzy, jednak bezskutecznie. – Wypuść ich, proszę! – spojrzałam na nią błagalnie. – Niczego ci nie zrobili! Dlaczego muszą tak przez ciebie cierpieć?! 
– To nie to mugolskie ścierwo jest twoją matką, lecz ja – zagrzmiała obrzucając moich rodziców pogardliwym spojrzeniem. – Zapamiętaj to sobie, Hermiono! 
– Oni mnie wychowali! – powiedziałam. – Wypuść ich, błagam! 
– Córka Czarnego Pana nigdy nie powinna o nic błagać – powiedziała Bellatriks. – Powinnaś być dumna, jak on. Nigdy nie zniżysz się do poziomu tych ścierw! 
Zagotowało się we mnie. Byłam wściekła, że tak mówi o moich rodzicach i bałam się, że coś im zrobi. Nie bez powodu zostali ściągnięci w te obskurne mury. 
Podniosłam się i stanęłam naprzeciw niej. Nie lękałam się jej w tej chwili, jedyne czego się obawiałam, to fakt, iż zrobi coś moim bliskim, ale ona sama przestała mnie przerażać. 
– Są najlepszymi ludźmi, jakich spotkałam! Jak możesz! To oni byli przy mnie, gdy ty siedziałaś w Azkabanie! Oni zajmowali się mną, gdy ty nie mogłaś, powinnaś być im wdzięczna za to, że się mną zajęli. 
Czy ta kobieta posiadała jakiekolwiek ludzkie uczucia? 
– Mam być wdzięczna mugolom, że nie zostałaś wychowana zgodnie ze zwyczajami czarodziejów? – zapytała. – Ale dobrze, Hermiono, uwolnię ich stąd. Skrócę ich cierpienia, tak, jak sobie tego życzysz – powiedziała, a na jej twarzy pojawił się dziwny uśmieszek. Nie podobało mi się to ani trochę. Wyminęła mnie i stanęła przed moimi rodzicami. Odwróciłam sie, nie wiedząc, co zamierzała, a potem z przerażeniem dostrzegłam, że celuje różdżką w moją matkę. 
Avada... 
– Nie! – powiedziałam. – Zostaw ich, proszę… 
Pomieszczenie rozjaśnił błysk zielonego światła; jeden, a potem kolejny, a ja nic nie mogłam na to poradzić. 
Upadłam przy ciałach ludzi, którzy do tej pory byli dla mnie najważniejsi na świecie. Nie potrafiłam powstrzymywać łez. Nie mogłam. 
– Radzę ci, jak najszybciej wrócić do twojego pokoju i lepiej już nigdy więcej nie uciekaj – oznajmiła, a potem wyszła, tak po prostu. 
Nie pamiętam ile czasu siedziałam przy ich ciałach, nie potrafiłam ich zostawić, choć wiedziałam, że nic nie zwróci im życia. Wolałabym już zginąć tutaj razem z nimi. Jeżeli wcześniej darzyłam nienawiścią Voldemorta i Bellatriks, to nie wiem jak nazwać to, co czułam teraz. Czy oni zrobili to specjalnie? Pozwolili mi podsłuchać rozmowę o planowanym ataku, porwali moich rodziców, a potem ukarali mnie za próbę ucieczki? Czy w ten sposób; strachem i odbieraniem bliskich chcą zmusić mnie do posłuszeństwa? 
Nie uda im się. Nie stanę się ich marionetką, nie pozwolę na to. Nie będą mnie tu trzymać w nieskończoność, w końcu uwolnię się od nich wszystkich. 
– Granger – usłyszałam nagle głos za sobą. Głos, który znałam i był jednym z ostatnich, które chciałam usłyszeć. Nawet nie spostrzegłam kiedy przyszedł, do moich uszu nie dotarł dźwięk kroków; jak długo już tu był? 
– Czego ode mnie chcesz, Malfoy? – zapytałam, odwracając głowę w jego stronę. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że jest we dworze, przecież rok szkolny już się zakończył, ale na szczęście jeszcze go nie spotkałam, aż do tej pory. 
Nasze spojrzenia zetknęły się, ale o dziwo nie patrzył na mnie z pogardą, czy wyższością, tak jak czynił przedtem. Wydawało mi się, że jego oczy były puste, pozbawione radości, a i on sam wyglądał jakoś blado; zupełnie nie tak, jak ten Draco Malfoy, którego widywałam w Hogwarcie. 
– Pomóc – odparł jedynie i podszedł bliżej. – Ciotka napawała się tym, co zrobiła – wyjaśnił krzywiąc się lekko. 
– Nie potrzebuję twojej pomocy – odparłam. – Dziwne, że nie świętujesz razem z nią – dodałam gorzko. 
Nie odpowiedział. Podszedł jednego bliżej, a potem machnął różdżką i ciała moich rodziców stanęły w płomieniach. 
– Co ty wyprawiasz?! 
– Chcesz, żeby zrobili z nimi coś gorszego? – zapytał. – Chyba nie sądzisz, że twoi rodzice zostaną pochowani? Wyrzucenie ich na rozszarpanie zwierzętom to najłagodniejsze, co mogliby wymyślić – wyjaśniał spokojnie, a ja zrozumiałam, że miał rację. Nie kpił, nie szydził i był całkowicie poważny. Pomagał. Draco Malfoy mi pomagał. To było niepojęte. 
– Dziękuję – powiedziałam jedynie, patrząc jak płomienie trawią ciała moich rodziców. Wkrótce został po nich tylko popiół i wspomnienia, nic więcej. 
– Pewnie chcesz zostać sama, ale lepiej, żeby cię tutaj nie znaleźli, Granger – powiedział. – I lepiej, żeby nie wiedzieli, że tu byłem, pójdę już – dodał z zamiarem odejścia. Nie protestowałam, może mi pomógł, ale to nie znaczyło, że zapragnę nagle towarzystwa kogoś, kto poniżał mnie przez lata. 
– Malfoy – zatrzymał się. – Dlaczego to robisz? Dlaczego tu przyszedłeś? – moje orzechowe oczy zetknęły się z tymi szarymi; i jedne i drugie pozbawione były blasku. 
– Bo jedziemy na tym samym wózku, Granger – odpowiedział jedynie, a potem odszedł, pozostawiając mnie samą w murach lochów. W powietrzu unosił się zapach spalenizny, a mnie przeszły dreszcze. W końcu podniosłam się z chłodnej posadzki i opuściłam to przeklęte miejsce, obiecując sobie, że Bellatriks i Voldemort zapłacą mi za to, co zrobili.



Wybaczcie, że tyle czekaliście... Na pocieszenie dodam, że rozdział trzeci jest prawie ukończony :) I wybaczcie ten brak Severusa :) Koniecznie dajcie znać, co sądzicie o rozdziale! Pozdrawiam serdecznie, Wasza Niedoskonała :).

3 komentarze:

  1. Mi się osobiście bardzo podoba, najważniejsze, żeby początek historii zaciekawił, a tak właśnie jest.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dopiero teraz komentuję, chyba dlatego, że trochę zniechęciła mnie długość (albo raczej krótkość) rozdziału. Liczę, że trzeci będzie dłuższy. :D
    Koniecznie potrzebujesz bety, bo o ile ostatnio „Wybraniec” bardzo poprawił się pod kątem interpunkcji, tak tutaj już na początku masz sporo podstawowych błędów ( chociażby przecinek w tym miejscu: „próbowała ukryć zdenerwowanie, czy roztargnienie”). Tak samo konstrukcje zdań momentami są bardzo dziwne:
    „Czasem zaglądała do mnie Narcyza, która cały czas była wyjątkowo miła, czego się po niej kompletnie nie spodziewałam, aby dotrzymać mi towarzystwa” — domyślam się, że „czego się po niej kompletnie nie spodziewałam” miało być wtrąceniem, ale jeśli wtrącasz coś tak długiego, lepiej oddzielić to myślnikami.
    Zastanawiam się, dlaczego zdecydowałaś się na narrację pierwszoosobową. W Wybrańcu trzecioosobówka grała bardzo fajnie, a tutaj mam wrażenie, że czujesz się w niej niepewnie. A może po prostu nie za bardzo czujesz Hermionę? Wydaje mi się, że Hermiona opowiada nam (np. o Narcyzie, o książkach dotyczących czarnej magii) w taki sposób, jakby nie była dziewczyną kończącą szkołę, a maksymalnie sześcioletnim dzieciaczkiem. A bo Narcyza była miła, ale w sumie nie wiem, czy chce mi się przypodobać… A książek o czarnej magii nie tknę, bo są be. Hermiona już w wieku jedenastu lat zostaje nam przedstawiona jako charyzmatyczna, praworządna dziewczyna, ale jeśli potrzeba, potrafiła odpyskować i powiedzieć, jak jest. Jednym słowem — miała charakterek, czego twojej ewidentnie brakuje. Rozumiem rozbicie po przybyciu do domu Voldemorta, ale wydaje mi się ono bardzo niedojrzałe, jakby Granger nie zdawała sobie sprawy z tego, co zaczyna się dziać w jej życiu. Tym bardziej, że początek rozdziału to doskonały moment, żeby przedstawić w pierwszoosobówce to, jak Hermiona się czuje. Jak układa sobie w głowie, jaki ma w niej natłok myśli. Zdaję sobie sprawę, że to dużo pisania o mało dynamicznych sprawach, ale skoro porywasz się na tak odważny krok i postanawiasz nam to przedstawić, niestety trzeba przenieść się na jakiś czas do głowy Hermiony.
    „Przejrzał im się, a potem znów moje oczy skrzyżowały się z jego” — raczej spojrzenia się skrzyżowały, nie oczy.
    Trochę to dziwne, że w momencie, kiedy sam Voldemort odwiedza ją w pokoju, jej największym zmartwieniem jest to, że nakazał jej przeczytać książki o czarnej magii. Wydaje mi się, że Hermiona z czystej ciekawości sięgnęłaby po kilka pozycji, żeby zorientować się, z czym ma walczyć. Bo chyba nie zamierza tak po prostu się poddać? Ale to tylko moja wizja Granger; tak czy siak jej podejście do studiowania czarnej magii przedstawiasz jako naiwne, nie honorowe, bo domyślam się, że o to ci chodziło.
    „To już nawet nie jest odwaga, a głupota” — nie zgadzam się z Voldemortem w wielu rzeczach, ale z tym jak najbardziej. Zastanawiam się, czy kanoniczna Hermiona zachowałaby się w ten sposób, jaki opisujesz. Pewnie nie sterczałaby jak przerażone dziecko, ale nie pyszczyłaby do samego Czarnego Pana. Wydaje mi się, że najpierw spróbowałaby się dowiedzieć jak najwięcej, a później jakimś sposobem uwolnić. O ile dobrze pamiętam, wiedziała już, że Snape szpiegował dla Zakonu, więc być może wolałaby poczekać, żeby się z nim skontaktować? Siedząc godzinami w pokoju, pewnie wpadłaby na coś jeszcze, ale szczerze wątpię, żeby ośmieliła się krzyczeć na Voldemorta, nie znając granic. A sprawdzanie ich w ten sposób jest — jak mówi sam Voldek — głupie. To jest w stylu Harry’ego, kąpanego w gorącej wodzie, wkurwionego do granic możliwości za rodziców i Syriusza, nie rozsądnej Hermiony. I najpierw Hermiona nieostrożnie nadwyręża cierpliwość Czarnego Pana, a po jego wyjściu myśli sobie, że nie zamierza tego robić. Ta scena wydaje mi się trochę przesycona sloganami, których pełno w opowiadaniach z Hermioną-niewolnicą. Coś o nieprzekraczaniu granic, stawianie się, gadanie o gryfońskości, o odwadze… Zbyt mało i zbyt szybko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Scena z Voldziem, która ewidentnie miała służyć wygłoszeniu niepotrzebnego sloganu, mogłaby zostać zastąpiona sceną z Narcyzą. Wspomniałaś o niej w kilku krótkich zdaniach, a bystra Hermiona na 99% zorientowała się, że żona Lucjusza jest najsłabszym ogniwem w gronie popleczników Voldemorta, zwłaszcza teraz, kiedy jej mąż siedzi w Azkabanie, a ona i Draco są w niebezpieczeństwie. Być może już wie, że jej syn ma zostać śmierciożercą? Szkoda, że dokładniej nie opisałaś tego, co Hermionie się wydaje w stosunku do Narcyzy. W końcu to jedyna w miarę przychylna jej osoba w tym domu, skoro Hermiona mówi, że zdaje się być miła.
      Hermiona próbuje się wymknąć. I daj Boże, żeby to była tylko próba, taki test, który wymyślił sobie Voldemort, bo kompletnie stracę wiarę w intelekt tego faceta — zostawiać Hermionę Z RÓŻDŻKĄ w towarzystwie oszołomionej ostatnimi wydarzeniami Narcyzy, skrzatów domowych i dwóch śmierciożerców? Do jasnej ciasnej, przecież nie tak dawno grupka szesnastolatków pokonała najlepszych sługusów Voldemorta. I nie wierzę, że tamten nie zaznajomił dwóch śmierciojadów, z którymi zostawił córkę, że muszą jej pilnować. Oho, Hermiona PRZYPADKIEM napotyka uchyloną furtkę, a potem Voldemort wraca do zamczyska akurat wtedy, kiedy Granger jest już tuż-tuż od wyjścia (oczywiście również PRZYPADKIEM). Nie, to musi być jakiś test.
      Ale dziwi mnie, że Hermiona się nie boi. Jest albo szalona, albo głupia, bo nie wierzę, że po Voldemorcie spodziewa się tylko tygodniowego szlabanu na czarowanie. Ale wygląda na to, że jednak Hermiona jest córeczką tatusia, bo Voldek w żaden sposób jej nie ukarał, natomiast wzywa ją Bellatriks, żeby zabić jej mugolskich rodziców. Tamta scena jest zdecydowanie lepsza, szkoda tylko, że tak szybko pozbyłaś się Grangerów. I brakuje mi też opisu smrodu palących się ciał. Paliłam kiedyś kurze kości do eksperymentu w podstawówce, straszliwie cuchnie, a podobno odór palących się ludzkich zwłok jest trudny do zniesienia, natomiast Hermiona tak zwyczajnie gawędzi sobie z Malfoyem.
      A skoro o Malfoyu mowa, to czuję nową przyjaźń. Oby Harry i Ron nie poszli w odstawkę.
      Po przeczytaniu tego tekstu wydaje mi się, że jest to całkiem znośny szkic, ale jedynie szkic rozdziału. Wymaga dopracowania nie tylko pod kątem interpunkcji i stylistyki, ale przede wszystkim opisów. Mam wrażenie, że nie za bardzo zaplanowałaś sobie ten odcinek; wygląda tak, jakbyś stwierdziła, że otworzysz Worda i zobaczymy, co dalej z tego wyjdzie. Jeśli ktoś ma jakieś doświadczenie w pisaniu, to zawsze coś wyjdzie, ale zazwyczaj będzie to coś przeciętnego, powielającego wyświechtane schematy i slogany. I ja naprawdę nie mam nic przeciwko schematom, bo na tym opiera się cała pisanina, a w Sevmione to już w ogóle ciężko tego uniknąć, ale po co powielać akurat to, czego jest pełno w praktycznie każdym opowiadaniu z porwaną Hermioną? Do tego znów rozdział wygląda jak pisany na kolanie, wprowadzasz wątki, których później nie rozwijasz. I nie mówię, żebyś od razu zdradzała każdą tajemnicę, ale poświęcasz zbyt mało czasu na prawdziwe przemyślenia Hermiony. W narracji pierwszoosobowej możesz w genialny sposób pobawić się strumieniem myśli przerażonej dziewczyny. Skoro decydujesz się na wstępie przedstawić czytelnikowi ogólnie to, co się wydarzyło, to możesz walnąć porządny, długi opis. Kiedy zjawia się Voldemort, adrenalina sprawia, że Hermiona totalnie nie myśli, jest wypowiedź, wypowiedź, krótkie, suche opisy tego, co się dzieje, a kiedy Voldemort znika — gonitwa myśli. Nie bój się bawić się formą. W narracji pierwszoosobowej nie wszystko musi być tak poukładane, nie bój się powtórzeń. Kiedy dzieje się coś strasznego, nie musisz tworzyć przepięknych łańcuszków i szukać wymyślnych synonimów. Niestety ta narracja, którą wybrałaś, bazuje przede wszystkim na stanach bohatera, na jego przemyśleniach i na tym, jak ON widzi świat, więc należy temu poświęcić dużo czasu.
      http://kochanek-muz.blogspot.com/

      Usuń