sobota, 28 października 2017

Rozdział Pierwszy

Westchnąłem cicho, spoglądając na siedzącego naprzeciw mnie czarodzieja. Kolejny raz rozmawiałem z Albusem na temat Hermiony Granger. Czarny Pan wypytywał o nią coraz częściej, a ja miałem dziwne przeczucie, że wkrótce zrobi coś, aby dostać dziewczynę w swoje ręce, co nie podobało mi się w najmniejszym stopniu. Obserwowałem ją, odkąd tylko dowiedziałem się, kim jest, i miałem pewność, iż nadal pozostawała w błogiej nieświadomości. Przeczuwałem jednak, że Lord nie będzie czekał dłużej, natomiast Dumbledore nade wszystko pragnął utrzymać ją w niewiedzy.
– Będziesz musiał na nią jeszcze bardziej uważać, gdy mnie tu nie będzie, Severusie – powiedział prawdopodobnie zapobiegawczo dyrektor.
– Nie rozumiem, dlaczego mogłoby cię tutaj zabraknąć – stwierdziłem całkowicie poważnie. Co planował? Dlaczego miałby opuścić szkołę? 
– Och, jestem pewny, że niebawem nasza słodka Dolores się o to postara – odparł. Automatycznie skrzywiłem się. Merlinie, czemu on nazywa ją słodką? Niech nazwie tak samo jedną ze sklątek tylnowybuchowych, które w przeszłości wyhodował Hagrid; efekt byłby ten sam. Jak można kogokolwiek nazwać słodkim?
– Bredzisz, Albusie. Umbridge jest tylko pionkiem ministerstwa. Nikt nie odwoła cię ze stanowiska dyrektora – zauważyłem. Ta przeklęta kobieta może i miała w Hogwarcie większą władzę niż przeciętny nauczyciel, ale nie była ona taka ogromna. Musiała się liczyć z Dumbledorem i z tym, że jego się stąd nie pozbędzie tak, jak Hagrida, czy Tralewney.
– Wracając do Hermiony Granger: myślę, że Czarny Pan coś planuje. Podejrzewam, że w czasie wakacji zechce ją porwać. Wie, że jest przyjaciółką Pottera i pokłada w niej ogromne nadzieje – wyjaśniłem spokojnie. – Próbuje zdobyć o niej jak najwięcej informacji, mnie także wciąż wypytuje.
– Nie przejmuj się, Severusie, ochronimy ją – zapewnił mężczyzna i pogładził się po brodzie przybierając minę, jakby intensywnie się nad czymś zastanawiał. 
– Nie jestem przekonany, czy to się uda, ale Granger nie powinna odwrócić się od Pottera. Przecież to Gryfonka z krwi i kości – dodałem kąśliwie. Nienawidziłem impulsywnych mieszkańców domu Godryka Gryffindora.
– Przede wszystkim Hermiona nie powinna się dowiedzieć. To jest teraz najważniejsze – stwierdził, jakby obawiając się najgorszego. Pokręciłem głową z niedowierzaniem. Granger była inteligentna, ale także i Gryfonką, dlatego też miałem pewność, że do końca zostanie po stronie Pottera.
– A jeśli się dowie? – zapytałem, ponieważ nie wątpiłem, iż nadejdzie dzień, w którym Granger pozna prawdę o swoim pochodzeniu, i stanie się to szybciej, niźli Albus myśli.
Dumbledore wstał ze swego krzesła i nie przestając gładzić brody, podszedł do okna, a po chwili zaczął się w nie wpatrywać. Wiedziałem, że unikał odpowiedzi, co wcale mi nie pasowało.
– Wtedy wcielimy w życie plan B, Severusie – odparł po chwili, nawet się nie odwracając w moją stronę. Nie wyjawił mi już nic więcej na ten temat.

***

Uchyliłam się przed nadlatującym zaklęciem, a potem sama cisnęłam oszałamiaczem w kolejnego przeciwnika. Szukaliśmy Syriusza, kiedy nagle ze wszystkich stron pojawili się śmierciożercy. To pułapka – teraz to wiedziałam. Harry nie miał kolejnej wizji, Voldemort chciał go jedynie do siebie zwabić. Widziałam przyjaciela, jak kilka metrów dalej walczył z zamaskowanym śmierciożercą, a wcześniej gdzieś za sobą spostrzegłam Lunę. Ron, Neville, Ginny – gdzie oni byli? Nie wiedziałam, zniknęli mi z oczu jakiś czas temu. Będziemy mieli ogromne szczęście, jeżeli wyjdziemy stąd żywi. Żadne z nas nie zamierzało się poddać. Już chciałam rzucić kolejną klątwę w przeciwnika, kiedy nieoczekiwanie zapadła ciemność.

Ocknęłam się, nie wiedząc, ile czasu byłam nieprzytomna ani gdzie jestem. Było ciemno i niesamowicie zimno, ale wraz z upływającym czasem moje oczy przyzwyczajały się do mroku i mogłam dostrzec więcej, ale wciąż drżałam. Przede mną były kraty, a ja opierałam się o kamienną ścianę. Czy to był loch? Zapewne. Gdzie jestem? Co się stało z Harrym i resztą? Nikogo nie widziałam. Czy udało im się wydostać z ministerstwa? Sięgnęłam do kieszeni, ale nie znalazłam tam różdżki. Byłam bezbronna.

Nagle usłyszałam trzask, a potem ciężkie, szybkie kroki. Ktoś się zbliżał.
– Wstawaj, brudna szlamo – usłyszałam głos, a potem kolejny hałas, gdy kobieta wcelowała różdżką w kratę, która natychmiast się otworzyła, uderzając o ścianę. – Inacrecous!
Promień trafił w moje ręce, które momentalnie zostały boleśnie spętane. Podeszła bliżej i szarpnęła mnie za łokieć, cały czas celując we mnie różdżką.
– Czarny Pan cię oczekuje – rzekła z szaleńczym błyskiem w oczach, a mnie ogarnęło przerażenie. Czemu porwali akurat mnie? – Nie mam pojęcia, czemu Czarny Pan zapragnął cię żywą, ale zapewniam, że długo taka nie pozostaniesz, szlamo – powiedziała i zaniosła się głośnym śmiechem. Nie odpowiedziałam nic.
Śmierciożerczyni prowadziła mnie przez liczne korytarze. Nie miałam pojęcia, gdzie się znajdowałam, ale dom wyglądał na stary, choć zadbany. Czy to posesja jednego ze śmierciożerców?
– Przyprowadziłam szlamę, mój panie – oznajmiła kobieta i popchnęła mnie na podłogę, gdzie boleśnie upadłam. – Jest cała i zdrowa, tak, jak pragnąłeś panie. Odzyskała przytomność w lochu.
Szybko rozejrzałam się po pomieszczeniu, do którego weszliśmy. Voldemorta zobaczyłam nieopodal, patrzył prosto na mnie i był tak samo przerażający, jak zawsze opisywał go Harry. Czerwone oczy wydawały się patrzeć przenikliwie, brak nosa nadawał mu nieludzkiego, wężowego wyglądu, a kościste palce dzierżyły w dłoni różdżkę. Wycelował ją nie we mnie, lecz w kobietę, która mnie przyprowadziła.
– Zamknęłaś ją w lochu? Jak śmiesz ją tak traktować, Alecto? – wysyczał Czarny Pan. – Crucio! – kolejny syk wydobył się z jego gardła, a z różdżki wyleciał czerwony promień zaklęcia torturującego, który uderzył w śmierciożerczynię, a powietrze rozdarły jej wrzaski. 
Niczego nie rozumiałam.
Krzyki ustały, słychać było tylko ciężki oddech kobiety i kroki Voldemorta, który przechadzał się w tą i z powrotem. Znów patrzył na mnie, a potem machnął różdżką. Moje związane ręce były wolne. Próbowałam rozmasować nadgarstki w miejscu, w które dopiero co boleśnie wrzynała mi się lina, ale nie spuszczałam wzroku z mężczyzny.
– Wstań – powiedział. Zrobiłam, co kazał. – Gdzie twoja różdżka?
– Nie wiem – osparłam, głos niemal odmówił mi posłuszeństwa. 
Bałam się. Byłam przerażona i nie rozumiałam sytuacji, w której się znalazłam. Dlaczego jeszcze mnie nie torturował? Dlaczego życzył sobie, aby mnie przyprowadzono? Czemu ukarał kobietę, za to, jak zazwyczaj traktują osoby urodzone w mugolskich rodzinach, skoro nią byłam – a zakładam, że tak właśnie robili? Śmierciożercy byli znani ze swojego okrucieństwa i zła.
– Oddaj jej różdżkę, Alecto – rozkazał Lord. – Nikt nie będzie w ten sposób traktował mojej córki – wysyczał do kobiety. – Nikt, zrozumiałaś?
– Tak, panie – potwierdziła gorliwie przerażona kobieta, wyglądając na zszokowaną, ale najwyraźniej nie śmiała o nic pytać.
Miałam wrażenie, że krew odpłynęła mi z twarzy, a nogi stały się jak z waty. Cud, że jeszcze się na nich trzymałam, zamiast zwalić się z łoskotem na twardą posadzkę z zaskoczenia.
– Córki? – wyszeptałam zdumiona, gdy śmierciożerczyni oddała mi moją własność. – To niemożliwe – powiedziałam stanowczo, mocniej zaciskając palce na różdżce. Musiałam się przesłyszeć albo on przejęzyczyć.
– Jesteś moją córką, Hermiono, czy ci się to podoba, czy nie – powiedział, przyglądając się mojej reakcji. Oczekiwał, że z radości rzucę mu się na szyję? A może poproszę o wypalenie Mrocznego Znaku? Czy był świadomy swoich słów i decyzji? To brednie. Kłamstwa, pomówienia! Przecież to nie było możliwe. Nie mogło być możliwe, prawda?
– Nie mogę być twoją córką, nie mogę! – krzyknęłam. Wcelowałam w niego różdżką, jakbym chciała go przekląć, choć wiedziałam, że byłam zbyt słaba, aby mu cokolwiek zrobić. To nie działo się naprawdę. Nie mogłam być córką mordercy, nie mogłam! – Jesteś mordercą, jesteś zły… – mówiłam niczym opętana.
– Opuść tę różdżkę, Hermiono – przerwał mi chłodno. – Niczego nie zmienisz. Alecto – zwrócił się do swej popleczniczki, a kobieta skuliła się jeszcze bardziej pod wpływem jego głosu. – Zaprowadź ją do Narcyzy – polecił. – A ty – rzekł, znów zwracając się do mnie – przyjdziesz do mnie, jak ochłoniesz. Teraz porozmawiasz z Narcyzą, niech ci wyjaśni wszystko – rozkazał. Miałam wrażenie, że każde jego słowo było poleceniem, którego nie mogłam zignorować. Byłam zbyt przerażona, aby mu się przeciwstawić w jakikolwiek sposób.
– Pozwól za mną – powiedziała śmierciożerczyni tym razem spokojnie, bez kpiny, czy cienia szyderstwa. Poszłam za nią, nie zaszczycając Voldemrota nawet spojrzeniem. To musiał być jakiś dziwny sen albo głupi żart. To nie działo się naprawdę. Takie pokręcone sytuacje nie mogą się wydarzyć, prawda? – Nie wiedziałam, że jesteś córką naszego pana – powiedziała nagle kobieta, wyrywając mnie z zamyślenia. – Wyb…
– Zamilcz, nie mam zamiaru cię wysłuchiwać – przerwałam jej stanowczo, a ona zamilkła natychmiast. Spojrzałam na nią, a na jej obliczu widoczne było przerażenie. Nie wierzyłam w to, co widziałam. Niemożliwe, żeby ta kobieta się mnie lękała! Nawet jeśli myśli, że jestem córką Voldemorta, to nie możliwe, żeby tak było! – Zaprowadź mnie do Narcyzy i odejdź – dodałam spokojniej. Co innego mogłam zrobić? Nie chciałam przebywać w jej towarzystwie dłużej niż to konieczne.
Alecto wykonała swoje zadanie, a potem odeszła, pozostawiając mnie sam na sam z jasnowłosą kobietą, w salonie. Skupiłam się jednak na blondynce, nie na pomieszczeniu. Wyglądała znajomo. 
– Pani jest matką Draco Malfoya – przypomniałam sobie nagle, przyglądając się kobiecie. Widziałam ją kiedyś na Pokątnej razem z synem. 
– Narcyza, Hermiono – powiedziała spokojnie. – Usiądź, na pewno jesteś zdezorientowana. Pozwól, że uleczę cię – dodała, wyciągając różdżkę i podchodząc bliżej.
– Uleczysz? – zdumiałam się.
– Masz ranę na czole. Nie czułaś, że krew ci spływała po twarzy? – zapytała spokojnie. – Mieli cię przyprowadzić do naszego pana, a nie ranić – zauważyła, kręcąc głowa z dezaprobatą. 
Nim zdążyłam zaprzeczyć, przyłożyła swoją różdżkę do mojego czoła, tuż nad prawym łukiem brwiowym i sunęła nią ku krawędzi głowy, aby potem zjechać w dół i zatrzymać się na wysokości oczu. Nie miałam za grosz zaufania do tej kobiety, ale nie wzbudzała we mnie niepokoju, a ja rozpoznałam słowa inkantacji uzdrawiającej, której użyła. Nie robiła nic złego.
– Chcę wrócić do Hogwartu – powiedziałam, gdy wciąż szeptała zaklęcie. – Nie mogę być córką tego mordercy.
– Jesteś jego córką, Hermiono. Jego i mojej siostry Bellatrix – oznajmiła kobieta, gdy skończyła zasklepiać moją ranę. – Im szybciej to zaakceptujesz, tym lepiej dla ciebie.
Zamilkłam. Bellatrix Lestrange miałaby być moją matką? To zupełnie nierealne. Dlaczego więc wychowywali mnie mugole? Przecież ci szaleńcy nienawidzą ludzi pozbawionych magii.
– Zakładając, że te brednie są prawdą – powiedziałam po chwili – dlaczego żyłam w świecie mugoli? Dlaczego o niczym nie wiedziałam wcześniej?
– Po upadku Czarnego Pana, musieliśmy zapewnić ci bezpieczeństwo. Nie wiedzieliśmy, jak inni zareagowaliby na jego córkę. Bellatrix była już w Azkabanie, nie mogła się tobą zająć – dodała. – Umieszczenie cię w świecie mugoli wydawało się rozsądne. Ja i Lucjusz znaleźliśmy spokojną rodzinę, która nie mogła mieć dzieci, a oni cię wychowali.
To wydawałoby się sensowne, tylko dlaczego trafiło na mnie? 
– Czego on ode mnie chce? Jeśli myśli, że doprowadzę go do Harry’ego, to się grubo pomyli – oświadczyłam stanowczo.
– Nikt nie zna planów Czarnego Pana – powiedziała kobieta. – Jednak radzę ci się nie buntować, a przynajmniej udawaj, że jesteś mu posłuszna – poradziła. – Jesteś Gryfonką, prawda? Draco opowiadał mi o waszych kłótniach.
– Moment, jesteś moją ciocią, a Draco kuzynem – powiedziałam, co nagle sobie uświadomiłam. – O nie. Najpierw córka Voldemorta i Bellatrix, teraz jeszcze pokrewieństwo z Malfoyem. Za co mnie tak skarało?! Merlinie… – wyszeptałam. Musiałam się stąd wydostać jak najszybciej.
– Tak, Hermiono, ale Draco jeszcze o niczym nie wie, I nie nazywaj mnie ciocią, dobrze? – dodała, a na jej wargach zaigrał lekki uśmiech. Spojrzałam na nią zaskoczona i dopiero teraz uświadomiłam sobie, że to powiedziałam. Zdecydowanie za głośno myślałam.
– Jesteś… miła – powiedziałam ze zdumieniem. – Nie zrozum mnie źle, ale Draco jest okropny, no i tu jest Voldemort. Alecto też była okropna, a ty nie jesteś. 
– Śmierciożercy także są ludźmi, Hermiono, pamiętaj o tym.
Miałam ochotę prychnąć, ale powstrzymałam się w ostatnim momencie. Zabiją i torturują na potęgę, a ona śmie mi mówić, że także są ludźmi.
– Co teraz ze mną będzie? – zapytałam.
– Zostaniesz tutaj – poinformowała. – Nie buntuj się, nie sprzeciwiaj, nawet jeśli leży to w twojej gryfońskiej naturze, a nic ci się nie stanie i pójdziesz do Hogwartu, jak zawsze – poradziła. – Przynajmniej tak myślę.
– Ale ja nie mogę tu zostać!
– Nie masz wyboru, Hermiono. Czarny Pan teraz cię tak łatwo stąd nie wypuści.
Wyglądało na to, że naprawdę jestem jego córką. Jak mam to powiedzieć Harry’emu i Ronowi? Jak? A moi rodzice? Skąd o wszystkim się dowiedzą? Wpadną w panikę, gdy nie wrócę na wakacje. Jak mam tutaj zostać i zignorować to wszystko? Ta perspektywa nie wydawała mi się zbyt optymistyczna.
***

Te przeklęte bachory z roku na rok są coraz gorsze, przysięgam! Potter wie, że Voldemort powrócił, że chce go schwytać, a ten pcha się jeszcze w pułapkę, żeby podać się Czarnemu Panu na srebrnej tacy. Wszystkie plany diabli wzięli, bo Lord dostał swoją córkę, czego pragnął tego od miesięcy. Granger musiała być przy Potterze, żeby za niego myśleć. Nie wiadomo, co uroił sobie w głowie Czarny Pan i co zrobią ci przeklęci Gryfoni, gdy dowiedzą się wszystkiego.
– Porwali ją, Albusie, jestem tego pewien – powiedziałem, pojawiwszy się w Kwaterze Głównej Zakonu Feniksa. – Granger nie wróciła z resztą do Hogwartu. Skupiłeś się na cholernym Potterze, a zapomniałeś o tej przeklętej Gryfonce, Dumbledore! – warknąłem zirytowany.
– Musisz się dowiedzieć, co planuje Tom – odparł dyrektor.
– Czarny Pan zaprasza nas wszystkich na herbatkę z cytrynką i herbatniki z dżemikiem, i dzieli się swoimi planami na przyszłość o szczęśliwej rodzinie, którą nareszcie utworzy z zarozumiałą córunią i jej mamusią-wariatką. Nie dostałeś jeszcze zaproszenia, Albusie? – zapytałem z przekąsem. – Nie dowiem się niczego, dopóki nie zostanę wezwany albo nie będę miał wyraźnego powodu, aby udać się do Malfoyów.
– Musimy ją stamtąd wydostać – powiedział mężczyzna.
Oczywiście, zakradniemy się do dworu Malfoyów i na „trzy cztery” rzucimy się do ataku, aby odbić wrogowi uciśnioną Hermionę Granger, bez której wielki Harry Potter nie przeżyje ani jednego dnia. Może przy okazji wymsknie mi się Avada Kedavra w stronę Wielkiego Pana Oświeconego Jaśnie Lorda Voldemnorta?! Gdyby to było takie proste…
– To nie jest możliwe. Jak chcesz niby to zrobić? – zapytałem jedynie, nie chcąc się wdawać w niepotrzebne dyskusje. Podejrzewałem, że Albus nie ma żadnego planu, skoro nawet nie wiedział, gdzie dziewczyna była. A ja mogłem się jedynie tego domyślać.
– Hermiona wie dużo o Harrym, jeśli Voldemort czegokolwiek się od niej dowie...
– Myślę, że Czarny Pan na razie napawa się tym, że odnalazł córkę – powiedziałem spokojnie. – A Granger nie jest głupia, nie powinna mu się narazić. Dowiem się wszystkiego, kiedy tylko będę mógł i wtedy proponuję działać dalej – dodałem, a potem odszedłem. Albus niepotrzebnie aż tak się martwił. I choć mnie samego niemal skręcało, żeby od razu przenieść się do dworu Malfoyów i sprawdzić, czy z dziewczyną wszystko porządku i czy na pewno tam jest, to wmawiałem sobie, że nie powinienem się tym tak przejmować. Hermiona Granger nie była impulsywną idiotką jak na Gryfonkę przystało, a Lord Voldemort nie zabije przecież własnej córki, nieprawdaż?
Przynajmniej taką miałem nadzieję.

***

Kolejny dzień nadszedł równie szybko, jak poprzedni się zakończył. Rewelacje sprzed kilkunastu godzin nadal mnie szokowały i trudno było pogodzić mi się z faktami, ale musiałam je zaakceptować. Nie myślałam o Voldemorcie jako moim ojcu czy o Bellatrix jako matce, dla mnie nadal pozostawali tymi samymi mordercami i nic ani nikt nie sprawi, że moje zdanie ulegnie zmianie.
Rozmawiałam z Narcyzą, gdy jej siostra weszła do salonu dostojnym krokiem. Momentalnie przeszły mnie ciarki, gdy ją zobaczyłam. Nieważne, że była moją biologiczną matką; wyrządziła tyle złego, że nie chciałam mieć z nią nic do czynienia.
– Podejdź tu, Hermiono – powiedziała spokojnie Lestrange. Zrobiłam to, widząc, że jej siostra bacznie nas obserwuje. Ponadto nie chciałam narażać się śmierciożerczyni. Stanęłam nieopodal Bellatrix, a ona obeszła mnie dookoła, stawiając niespieszne kroki i dokładnie zlustrowała mnie wzrokiem. 
– Twoje włosy kręcą się zupełnie tak samo, jak moje, a oczy masz jak nasz pan za młodu – powiedziała kobieta, a kąciki jej warg lekko poderwały się do góry. – Bez wątpienia jesteś naszą córką, Hermiono – dodała uradowana, jakby do tej pory nie wierzyła w moje istnienie. A może tak właśnie było? 
– Nasz pan jest z ciebie zadowolony, córko – ciągnęła dalej Bellatrix. – Jesteś blisko Pottera, to doskonałe wieści.
– Voldemort nie jest moim panem, a ja nigdy nie wydam mu Harry'ego – oświadczyłam pewnie. Powtarzałam to od samego początku niczym mantrę. 
– Hermiono – rzekła ostrzegawczo Narcyza.
– Nie wtrącaj się, Narcyzo – powiedziała Bellatrix, nawet nie spoglądając na swą siostrę. – Jak śmiesz, bezczelna? – syknęła, gwałtownie się zatrzymując tuż przede mną. – Jak śmiesz wymawiać jego imię? Jest twoim ojcem i panem, jesteś mu winna szacunek i posłuszeństwo. Zrozumiałaś? – wysyczała.
Milczałam. Nie byłam w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Mając do czynienia z tą kobietą, paraliżował mnie strach.
– Pytałam, czy zrozumiałaś – syknęła. – Odpowiadaj! 
Jeszcze nigdy nie byłam tak przerażona.
– Tak – wyszeptałam, błagając w myślach, aby sobie poszła. Nie chciałam jej widzieć, już nigdy więcej spotkać. Nie chciałam mieć takiej matki.
– Tak, matko – poprawiła mnie. – Oby to był ostatni raz, nigdy więcej nie będę tak miła za potencjalne uchybienia, których się dopuścisz – ostrzegła. – Może i ci parszywi mugole cię zepsuli, ale szybko zrozumiesz, że to ścierwa – oznajmiła, a potem wyszła, nawet na mnie nie spoglądając.
– Mówiłam, abyś się nie buntowała – zauważyła Narcyza, patrząc na mnie z dezaprobatą. – Bellatrix jest równie niebezpieczna, co Czarny Pan. 
– Nigdy nie będę mu służyć – powtórzyłam pewnie. – Możesz mi wmawiać, że śmierciożercy także są ludźmi, ale ja nie będę uginać się przed tym mordercą. Nigdy.
– Już to mówiłaś, ale powstrzymaj swoją gryfońską naturę, podobno jesteś inteligentna – dodała kąśliwie. W głębi duszy wiedziałam, że Narcyza miała rację, ale ja nie potrafiłam ciągle im przytakiwać.
Co miałam robić?

Dzieńdoberek! Cudownie jest mieć wolną sobotę, więc rozdział zamiast wieczorem, to w południe. Macie i czytajcie^^
Pozdrawiam, Niedoskonała. 

9 komentarzy:

  1. Dziękuje ci za wspaniały rozdział przy weekendzie. Właśnie tego mi brakowało. Osobiście jestem zachwycona i wspaniale się czyta Twoją historię. Nie wiem czemu z początku pomyślałam że to dramione. Mocno się pomyliłam i teraz już wiem, że niemal na pewno. Biedna Hermiona. Musi być w wielkim szoku gdy odkrywa tak wielką tajemnicę. To dość niecodzienne dowiadywać się w ten sposób, że jest się córką prawdziwego potwora. Nie wiem jak ja zachowałabym się na jej miejscu ale nie byłabym zachwycona. Bardzo ją podziwiam. Bo jak na razie umie bronić swoich wartości i przyjaciół. Jak będzie dalej? Czas pokaże. Oczywiście masz we mnie czytelniczkę, gdyż to pierwsze sevmione jakie wzbudziło moje zainteresowanie.
    Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ proszę bardzo! Ja natomiast się cieszę, że Ci się spodobał : ). Hmm, może dlatego, że wszelkie opka o Hermionie, jako córce Voldka, to były właśnie drami one? Przynajmniej ja się z takim spotykałam. Jeej, bardzo się cieszę! Fajnie, że moją twórczością może kogoś zarazić sevmioną ( przynajmniej mam taką nadzieję). Również pozdrawiam i dziękuję za komentarz : ).

      Usuń
  2. Uuu, czyli nadal narracja pierwszoosobowa. Będzie ciekawie. Nawet się cieszę, bo jestem fanką tej narracji.
    Mimo to nie podoba mi się początek. Voldemort dopiero co się odrodził, a cały czas męczy wora Snape’owi o Hermionę? I tak, zdecydowanie zgodzę się ze Snape’em, Dumbledore nazywający Dolores „słodką”… bardzo dziwne. Aczkolwiek bez przesady, Dumbledore może faktycznie miał powody, żeby przejrzeć Umbridge, ale raczej nie dzieliłby się tym ze Snape’em, a jeśli już, to skąd w głowie Snape’a myśli o tym, jaka jest okropna? Znali się wcześniej?
    Zaraz. Najpierw mamy odrodzenie Voldemorta, teraz rozmowę dyrektora z Severusem, ale co jest z czasem w tym rozdziale? Ile miesięcy minęło od wydarzenia w prologu? I o które wakacje chodzi? O te po piątej klasie Trójki, między piątą a szóstą klasą? Czy nadal jesteśmy na wakacjach przed piątą? Znowu rozdział pisany na kolanie, jeszcze bardziej niż prolog, nawet nie pokusiłaś się o najdrobniejszy opis miejsca i czasu akcji. Dopiero w akapicie z POV Hermiony dowiadujemy się, że kończy się piąty rok, ale tylko teoretycznie i tylko ci, którzy znają serię. Tym bardziej, że piszesz opowiadanie non-canon, wypadałoby trochę bardziej rozwinąć: co to za misja, jaka pułapka, gdzie wszyscy się znajdują, o co chodzi. Bo z jednej strony opisujesz pierdoły o wizji Harry’ego, nad czym Hermiona w chwili pojedynkowania się nie powinna się zastanawiać, a z drugiej skąpisz podstawowych faktów. To wygląda chaotycznie (i bynajmniej nie dlatego, że POV Hermiony w pierwszej osobie jest tak świetnie przedstawiony, bo dziewczyna jest w trakcie rozpaczliwej walki na śmierć i życie z Bellatriks czy innym śmierciożercą), nieskładnie, do tego w tym samym króciutkim akapicie pojawia się powtórzenie (śmierciożercy, śmierciożercą). Betował ktoś ten tekst? Brakuje mi opisu emocji, które towarzyszyły Hermionie podczas ucieczki. A, no i to, że mamy narrację pierwszoosobową, nie zwalnia z poprawności:
    „Ocknęłam się, nie wiedząc, ile czasu byłam nieprzytomna ani gdzie jestem” — byłam.
    I nagminnie powtarzające się słowo „być” we wszelakich odmianach, które można w łatwy sposób wyeliminować. Przed Hermioną mogły znajdować się kraty, a dziewczynę mógł mrok otaczać, niekoniecznie znowu musiał być. „Być” to najprostsze wyjście, mogę ci poradzić, żebyś stosowała to w ostateczności (ale też bez przesady, bo nadużywanie wymyślnych synonimów też nie wygląda dobrze), zwłaszcza wtedy, kiedy wiesz, że nadchodzi opis jakiegoś pomieszczenia (tak samo ze słowem „mieć” przy opisie człowieka).
    Nook, Hermiona w tarapatach, nie szczędzisz czytelnikowi emocji już od pierwszego rozdziału. Ale wciąż brakuje mi emocji. Piszesz o tym całym zdarzeniu z lochu nadal jak narrator trzecioosobowy, który tylko opowiada historię i nie jest jakoś specjalnie poruszony tym, że jakaś tam szlama trafiła do lochu i ktoś zabiera ją do samego Czarnego Pana. Jasne, Hermiona była odważna, ale nie aż tak, żeby na wieść o spotkaniu z Voldemortem zareagować beznamiętnym „meh”.
    Radzę formę „śmierciożerca”, nie „śmierciożerczyni”, w serii nigdy nie padła taka forma. Aha, no i powtórzenie tego słowa w tym samym trzyzdaniowym akapicie.
    Opis Voldemorta (pomijając totalną znieczulicę Hermiony) całkiem ładny. Widzisz, da się uniknąć powtórzeń, jeśli się chce. XD
    Za to zachowanie Voldka wobec Hermiony — heh. XDDD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Później z emocjami jest już trochę lepiej, wspominasz, że Hermiona się bała, ale (jak na powagę i kosmiczny absurd sytuacji) te cztery linijki to nadal bardzo, bardzo mało. Już w pierwszym rozdziale walisz nas po oczach akcją i to jest na plus, przynajmniej z mojej strony, bo mam już dość opisów wyglądów kanonicznych postaci i śniadań ciągnących się przez pięć kolejnych rozdziałów, ale czemu tak mało UCZUĆ? Czemu tak mało dynamiki? Sytuacja, która przytrafiła się Hermionie, to kopania emocji! I naprawdę ciężko by tu było cokolwiek przegadać. To jest właśnie największy plus narracji pierwszoosobowej — bezpośredni dostęp do tego, co przeżywa bohater. Jeśli autor z tego nie korzysta, a pisze nadal tak, jakby to była narracja trzecioosobowa, to tworzy z tekstu płytką podróbę. Równie dobrze mogłabyś to napisać w trzeciej osobie, wiedzielibyśmy dokładnie tyle samo, ale przynajmniej brzmiałoby to naturalnie.
      Czarny Pan wyjawia Hermionie prawdę, a ona przyjmuje tę informację, jakby Voldek powiadomił ją o tym, że jutro będzie padać. Co (zważywszy na kraj, w którym mieszkają) nie jest niczym zaskakującym. Przynajmniej właśnie to dzieje się w jej wnętrzu, bo na zewnątrz owszem, krzyczy. Ale co z tego, skoro w środku wszystko ładnie analizuje. Więcej uczuć, uczuć i jeszcze raz uczuć.
      Napisałam, że zachowanie Voldemorta było niedorzeczne? Pomyliłam się. Przy zachowaniu Hermiony wobec Alecto mój mózg wyparował. Kreujesz Hermionę trochę inaczej niż w „Wybrańcu”, tutaj od początku jest niepewna, ma wiele wątpliwości (nie jest to opisane zbyt sprawnie, ale mimo wszystko występuje), aż tu nagle Granger wypala z czymś takim? „Zamilcz, nie mam zamiaru cię wysłuchiwać […]Zaprowadź mnie do Narcyzy i odejdź” — to dopiero brzmi niedorzecznie! Kiedy używasz bohaterów z kanonu i trzymasz się go (przynajmniej na początku), wypadałoby jak najwierniej odwzorować to, co stworzyła Rowling. Wiem, że wygodnie i łatwo jest na słowa kogoś znienawidzonego włożyć w usta bohaterki pyskówkę, łatwo jest zrobić z Voldemorta przejętego utratą przepowiedni stęsknionego tatusia, bo być może taki jest schemat, może właśnie taki obraz postaci po zmianach masz w głowie, ale to nie jest recepta na fajne opowiadanie. To najprostsza ścieżka, bo gdybyś musiała wprowadzić tu prawdziwą Hermionę, ta prawdopodobnie byłaby tak zesrana, że nie odpowiedziałaby ani słowa, a Voldemort nie chciałby z nią rozmawiać, od razu odesłałby ją do Narcyzy i tyle. Jeśli nagniemy kanon na tyle, że w ogóle postanowiłby ją porwać. Ale to wymagałoby większej ilości scen, więcej opisów, pokombinowania. Ale niestety tak trzeba, im bardziej niekanoniczne opowiadanie, tym więcej trzeba się nagimnastykować, bo co za sens pisać o bohaterach, których z kanonicznymi łączy tylko imię i nazwisko? Tym bardziej musisz wziąć sobie to do serca, jeśli chcesz pisać Sevmione. Bo to raz czytałam opowiadania z tym pairingiem, których autorki miały bardzo fajne pomysły na fabułę, ale opowiadania same w sobie były bardzo słabe — właśnie przez to, że postacie były poprowadzone w niechlujny sposób, na szybko, na szybko, byle było fajnie. I potem z Hermiony robiła się jakaś wulgarna OC-ka z inteligencją paprotki, a ze Snape’a wiecznie zachlana, chińska podróbka Wertera. Pewnie znajdą się całe tłumy, które się oburzą, że przecież to jest Sevmione, i tak jest niekanoniczne, więc autor może zaszaleć. Właśnie nie do końca, niekanoniczny pairing nie zwalnia z zachowywania cech charakteru postaci, przynajmniej na początku, kiedy zachowujemy kanon do momentu rozpoczęcia opowiadania. Bardzo łatwo jest popłynąć, jeśli czytałaś jakieś popularne Sevmione, to pewnie wiesz. „Bez Cukru” jest tego najlepszym przykładem, z początku mamy znaczne braki w kanonie, ale później autorka tak bardzo popłynęła, że momentami Snape jest parodią samego siebie, Hermiona tak samo. A Dumbledore to jakaś ponura groteska. Miej to na uwadze, kiedy będziesz manipulowała relacjami Snape’a i Hermiony. To cholernie trudny pairing, bardzo łatwo go popsuć.

      Usuń
    2. Ale wracając do Hermiony i Alecto. Albo raczej do Narcyzy. Pamiętaj o zdarzeniach z kanonu, skoro postanowiłaś je uwzględnić. Hermiona była jakiś czas nieprzytomna, ale to nie trwało kilku lat, żeby Narcyza przyzwyczaiła się do tego, że Lucjusz jest w Azkabanie, a jej rodzina przechlapała sobie u Voldemorta. Lucjusz dopiero co trafił do Azkabanu, za chwilę Draco zostanie naznaczony Mrocznym Znakiem, Narcyza już wie, że oboje są w ogromnym niebezpieczeństwie. Pamiętasz rozdział z początku „Księcia Półkrwi”, kiedy to Bella i Narcyza udały się do Snape’a? Oczywiście przy Hermionie nie pozwoliłaby sobie na tak oczywistą rozpacz i szloch, ale twoja Narcyza jest zdecydowanie zbyt spokojna, jakby przechwycenie przepowiedni powiodło się, a Lucjusz umocnił swoją pozycję i odkupił winy z czasów zniknięcia swojego pana. Bardzo ładnie opisujesz, jakie oczy Voldemorta się krwiście czerwone, jak nieludzko wygląda z szparkami zamiast nozdrzy, jak Narcyza ma jasne włosy, jak na jej wargach igra lekki uśmiech, ale brak opisu zachowania tych postaci. Dlaczego Narcyza z trudem nie ukrywa zdenerwowania? Przecież Hermiona jest inteligentna i bystra, z pewnością by to zauważyła. Dlaczego pani Malfoy nie drżą ręce, kiedy podnosi różdżkę, by uzdrowić Hermionę? To są takie pierdółki, które tworzą realistyczne przedstawienie postaci, możemy oczami wyobraźni zobaczyć ją jak żywą osobę, nie jak lalki, którymi ktoś porusza — bez grama mimiki na twarzach, bez ludzkich odruchów. Bardzo mi tego u ciebie brakuje, przy poprawności całego tekstu raczej nie ma się do czego przyczepić, jeśli trzeba opisać postać, to to robisz, dialogi też nie są ani infantylne, ani irytująco gimbusiarskie, ale wszystko wygląda jak instrukcja obsługi. Piszesz tylko o tym, co postać robi, ewentualnie wplatasz setki pytań retorycznych, które od czasu do czasu robią swoje, ale w takiej ilości kompletnie tracą swoją funkcję. Bohaterowie tylko pytają, nie próbują samodzielnie dedukować.
      Oho, widzę, że Hermionę bardziej przeraziło pokrewieństwo z Malfoyem. Voldemort tatusiem? Oj tam, oj tam. Draco kuzynem? ŁOLABOGACOJAPOCZNĘ! + Naprawdę nie rozumiem, o co chodzi autorom z tą gryfońską/ślizgońska, rzadziej krukońską, prawie nigdy puchońską naturą. Ogarniam, że główny bohater, który jeszcze uczy się w Hogwarcie, może bardziej lub mniej przejmować się powodem swojego przydziału, ale po szkole to przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Więc skąd u Narcyzy to gadanie o „gryfońskiej” naturze Hermiony?
      Za to reakcja Hermiony na całą sytuację po rozmowie z Narcyzą podoba mi się znacznie bardziej niż w „Wybrańcu”. W kolejnym natłoku pytań retorycznych i znów bez próby rozwiązania tej sytuacji, ale jednak w głowie Hermiony pojawiają się jej mugolscy rodzice, tak samo przyjaciele.
      „Wszystkie plany diabli wzięli, bo Lord dostał swoją córkę, czego pragnął tego od miesięcy” — bez „tego”.
      POV Snape’a jest jeszcze trochę nieporadne, widać, że nie masz doświadczenia z narracją pierwszoosobową, ale podoba mi się, że jest inna niż POV Hermiony. Bardzo, bardzo prześmiewcza i sarkastyczna, moim zdaniem troszkę za bardzo i obawiam się, żeby nie przełożyło się to na zwyczajne sytuacje, nie tylko te nerwowe, ale spoko, tu jest naprawdę dobrze. Za to Dumbledore jest chyba trochę zaślepiony Harrym i w ogóle nie przejmuje się tym, że Voldemort mógłby z Hermiony wyciągnąć (albo przeszukać jej umysł) to, że Snape jest podwójnym agentem, ale na plus dla Zakonu Feniksa. I nareszcie (NARESZCIE) pojawiło się Sevmione, w którym Snape usilnie nie twierdzi, że Hermiona jest idiotką. Te bezmyślnie powielane schematy Snape’a-gimbusa zaczęły mi działać na nerwy do tego stopnia, że od pół roku nie tknęłam żadnego Sevmione.

      Usuń
    3. Druga połowa rozdziału zdecydowanie bardziej przypadła mi do gustu (głównie pod względem logicznych przemyśleń bohaterów). Ciekawa jestem, czy Hermiona kiedykolwiek zaakceptuje fakt, że jej biologicznymi rodzicami są Voldzio z Bellą, póki co jest harda i wierna przyjaciołom, ale widzi zagrożenie i nie zachowuje się jak pyskaty bachor (jak to było podczas rozmowy z Alecto). Czyli jednak się da, tylko nie rozumiem, skąd ta zmiana — na początku mamy jakąś totalnie chaotycznie wykreowaną OC-kę, pod koniec całkiem rasową, kanoniczną Hermionę. Do pełni szczęścia brakuje mi mimo wszystko odrobiny więcej szacunku do Narcyzy. Ale końcówka jest naprawdę fajna, ale WCIĄŻ pisana na szybko. Więcej przemyśleń! To pierwszoosobówka, aż się prosi, żeby na koniec wykrzesać z Hermiony więcej niż „Co miałam robić?”. Do tego sam rozdział jest bardzo krótki, sceny pomiędzy gwiazdkami tak samo, a to wszystko wina braku opisów uczuć i tego, co dzieje się w głowach bohaterów. Nie namawiam cię, żebyś lała wodę, kiedy nic się nie dzieje, ale tutaj aż grzechem jest zignorować taką okazję na opisanie bogactwa uczuć, które kłębią się w przerażonej, rozdartej Hermionie i we wściekłym, zirytowanym Snapie, chociaż w jego przypadku jest znacznie lepiej. W tym rozdziale dużo lepiej wczułaś się właśnie w Snape’a, co jest dużo trudniejsze, więc oby tak dalej.
      http://kochanek-muz.blog.onet.pl/

      Usuń
    4. Pewnie, że pierwszoosobowa, mówiłam chyba o tym odpowiadając na Twój komentarz pod prologiem, czy gdzieś…
      Tu czas skacze, odrodzenie Voldemorta, potem fragment, zanim Umbridge zaczęła swe rządy w Hogwarcie, a potem już walka w ministerstwie i tutaj właśnie zaczynają się główne wydarzenia, więc więcej takiego skakania już nie będzie, to tylko tak na początek było.
      BCCG od samego początku betuje Teina, tak samo jak i ostatnio Wybrańca.
      Hmm, skoro Hermiona leży, to postaram się nad nią popracować. Szczerze mówiąc to sądziłam, że z moją kreacja bohaterów jest trochę lepiej, odkąd zaczęłam ich tak bardziej „roztrząsać”, w sensie wypisuje wady, zalety, przyczajenia itp., krótko mówiąc wszystko, kiedyś tego nie robiłam. No, ale wiem nad czym pracować. O i mogę dopowiedzieć, że tu z Hermiony nie będzie jakiejś wulgarnej OCki, no a przynajmniej nie powinna mi taka wyjść : ).
      Ogólnie te opowiadanie jest dla mnie trochę takim wyzwaniem. Zdaję sobie sprawę z tego, że narracja pierwszoosobowa jest trudniejsza od trzecio, choć gdy pisałam przez kawał czasu na askowym RP w tej właśnie narracji, to sądziłam, że nawet dawałam sobie radę, dlatego próbuję teraz pisać tak. Tak samo, jak i sevmione; ogólnie przeczytałam chyba te wszystkie znane, „Bez Cukru” po kilka razy nawet ( zdaje sobie sprawę, że nie jest najwyższych lotów pod względem technicznym, ale mimo wszystko uwielbiam) i wiem, że to jest trudny parring, choćby właśnie przez postać Severusa. Dawno temu, już chciałam napisać coś o nich, ale nie robiłam tego, ponieważ wiedziałam, że jako głupawa gimbuska może mi wyjść coś strasznego. Teraz, jestem starsza i się na to porwałam, choć nadal nie mam pojęcia, czy będę odpowiednio potrafiła wejść w rolę postaci, więc nie wykluczam, że mogę narobić tutaj niewiadomo czego. Choć będę się starała, aby opowiadanie miało ręce i nogi. Czy mi się uda? Zobaczymy, sama siebie sprawdzam tym opowiadaniem : ).
      Heh, czy ja wiem, czy bardziej przeraziła? Po prostu sobie to uświadomiła, taka kolejna rewelacja, po tym, że jest córką Voldka i Belli, po prostu.
      Co do Snape’a i sarkazmu – Sev myślę, że często będzie sarkastyczny. Pasuje mi to do niego, a i sama uwielbiam sarkazm, więc no; wyjdzie w praniu. Hmm, mówisz, że Sev mi wyszedł lepiej; może to dlatego, że przez jakiś czas próbowałam kreować jego postać na RP, gdzie chciałam, żeby był w miarę kanoniczny. Wtedy się nakręciłam na pisanie o Snape’ie i cóż, jeszcze mnie to nie opuściło xD.
      Jak zwykle dziękuję za wszelkie rady, poprawki i wytknięcie tego, co było źle, czy tam czegoś zabrakło : ).

      Usuń
  3. Witam!
    Chcę poinformować, że Twój blog został nominowany do głosowania na blog miesiąca (październik) na Księdze Baśni: SZCZEGÓŁY
    Bezpośredni link do sondy: KLIK
    Pozdrawiam i życzę powodzenia!

    PS. Wybacz za spam pod rozdziałem.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dawno nie czytałam tak dobrej historii! :o Już nie mogę się doczekać kolejnej części :D Świetny pomysł! Jeszcze podobnego opowiadania nie widziałam. No i duży plus za narrację pierwszoosobową. Będę tu często zaglądać :)

    Zapraszam na http://www.hagrid.pl/ :D

    OdpowiedzUsuń